Pieśń wielorybników
i
Kuter USS Bear/ zdjęcia US Coast Guard
Wiedza i niewiedza

Pieśń wielorybników

Michał Brennek
Czyta się 4 minuty

Rok 1871 nie był łaskawy dla będącego w głębokiej recesji amerykańskiego przemysłu wielorybniczego, choć sezon należał do udanych.

Czterdzieści statków wielorybniczych ruszyło w czerwcu na północ, przez cieśninę Beringa. Połowy wielorybów grenlandzkich zaskoczyły obfitością, więc flota zapuszczała się coraz dalej na północ, by w sierpniu dotrzeć aż po siedemdziesiąty pierwszy równoleżnik. Wtedy zaczęły się kłopoty. Wyż stacjonarny znad Syberii spowodował taką zmianę kierunku wiatru, że do wybrzeży Alaski ruszył pak lodowy. Pod koniec XIX wieku utknięcie w paku lodowym oznaczało dla większości statków zniszczenie. Z czterdziestu okrętów tylko siedem zdołało umknąć na południe. Dwa tygodnie później pak lodowy był na tyle gęsty, że z uwięzionej floty 33 statków zostało 29. Podjęto decyzję o ewakuacji i w połowie września 1219 osób opuściło statki wielorybnicze i zabierając zapasy na trzymiesięczną podróż, ruszyło na południe w niewielkich łodziach. Po 70 milach żeglugi na południe dogonili 7 ocalałych statków. Co ciekawe, nikt nie ucierpiał przy tej niebezpiecznej, dużej i rozciągniętej w czasie operacji. Za to budżet kompanii wielorybniczych odnotował 32 miliony dolarów strat (w przeliczeniu na dzisiejszą wartość), a z 33 uwięzionych statków tylko jeden – bark Minerwa – został odnaleziony w dobrym stanie, obsadzony załogą i sprowadzony z powrotem na południe.

Nic więc dziwnego, że gdy w 1897 r. osiem statków wielorybniczych zostało uwięzionych w paku lodowym niedaleko przylądka Barrow, kompanie wielorybnicze, w trosce o życie 265 ludzi, naciskały jak mogły na prezydenta Williama McKinleya, by zorganizował wyprawę ratunkową. Wysłano kuter USS Bear, który, zbudowany w Szkocji w 1874 r. jako statek do połowu fok, ze względu na bardzo mocne poszycie okazał się idealną jednostką do eksploracji Arktyki. Jednostka wzięła udział w kilku misjach poszukiwawczych, ale także w wyprawie admirała Byrda na Antarktydę i zakończyła karierę jako USCGC Bear – jeden z najsłynniejszych statków amerykańskiej Straży Przybrzeżnej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Przywódcy wyprawy ratunkowej: Bertholf, Call i Jarvis
Przywódcy wyprawy ratunkowej: Bertholf, Call i Jarvis

Wyprawie ratunkowej przewodził kapitan Francis Tuttle, doskonale znający wody Alaski i warunki pogodowe za kołem podbiegunowym.  Szybko okazało się, że listopad nie jest idealną porą do żeglowania w cieśninie Beringa, podjęto wiec decyzję o wysłaniu kilku ludzi lądem. Mieli oni przebyć 2400km po tundrze, zamarzniętych zatokach i górach w najmniej przyjaznej porze roku, zatrzymując się po drodze w stacji hodowlanej reniferów, by zakupić stado, które miało posłużyć uwięzionym wielorybnikom jako pokarm. Ekspedycją dowodził starszy oficer USS Bear, Jarvis. Drugim w linii dowodzenia był Ellsworth P. Bertholf (który stanie się jednym z założycieli amerykańskiej straży przybrzeżnej i postacią kultową w kręgach tej służby). Towarzyszył im lekarz Call. Początek wyprawy był złowróżbny, gwałtowne ruchy paku lodowego – 16 grudnia 1897 r. w dniu lądowania ekspedycji, przy przylądku Vancouver – o mały włos nie doprowadziły do zniszczenia łodzi i zapasów wyprawy ratunkowej. USS Bear zmagał się także z silnymi prądami i nieskartowanymi mieliznami, czasem o głębokości jedynie kilku metrów.

Ekspedycja ratunkowa USS Bear na lądzie/ zdjęcia US Coast Guard
Ekspedycja ratunkowa USS Bear na lądzie/ zdjęcia US Coast Guard

Podróż grupy lądowej odbywała przebiegała w niezwykle ciężkich warunkach. Mróz, burze śnieżne, a czasem kopny śnieg niewytrzymujący nacisku sań sprawiły, że wyprawa osiągnęła cel dopiero 29 marca 1898 roku czyli po 99 dniach zimowego, arktycznego marszu. Do celu doprowadzono 382 renifery tracąc jedynie 66 sztuk. Jak wspominał Jarvis:

„Gdy witaliśmy, znanych nam, oficerów uwięzionych statków, niektórzy byli w takim szoku, że musiało minąć trochę czasu nim uwierzyli, ze mają przed sobą ludzi z krwi i kości. Niektórzy wypatrywali statku na południu, inni pytali czy przybyliśmy balonem. Nie znali nas dobrze, więc myślę, że większość tak naprawdę wątpiła, że dotarliśmy do ich małej społeczności z zewnątrz”.

Kuter USS Bear/ zdjęcia US Coast Guard
Kuter USS Bear/ zdjęcia US Coast Guard

Jak trzech ludzi może uratować 265 osób? Nie chodzi tylko o dostawę jedzenia, choć niedożywienie i szkorbut już się dawały wielorybnikom we znaki. Nie mniej ważna od pożywienia jest organizacja. Przybyli oficerowie natychmiast zarządzili budowę domostw z drewna po zniszczonych przez lód statkach. Rozdzielono ludzi na mniejsze grupy, co poprawiło warunki sanitarne. Zarządzono bardzo rygorystyczne zasady higieny, a tam, gdzie potrzebna była pomoc medyczna wiedzą i pomocą służył Call. Organizowano nawet mecze baseballu na lodzie, by pokonać nudę i wprowadzić nieco ćwiczeń fizycznych. 28 lipca 1898 r. USS Bear dociera do przylądka Barrow i sprowadza rozbitków do Seattle gdzie ich podróż się skończyła, ale za chwilę zacznie się inna historia – tym razem o amerykańskiej straży przybrzeżnej. 

Czytaj również:

Przylądek Horn i wdowie lamenty
i
"Red Jacket" w lodach Przylądka Horn, 1855 r., litografia Nathaniela Curriera / zbiory Met Museum
Wiedza i niewiedza

Przylądek Horn i wdowie lamenty

Michał Brennek

Dziś łatwo jest zapomnieć, że epokę Wielkich Odkryć Geograficznych napędzała nie tyle chęć odkrywania, ile pęd do pieniędzy – dzięki ustanowieniu faktorii i nowych szlaków handlowych kwitła ówczesna gospodarka. Tak też było w przypadku zachodniej drogi do krajów Dalekiego Wschodu. Żeby rozwikłać ten pozorny paradoks, musimy cofnąć się do 1492 roku. 

Krzysztof Kolumb doskonale wiedział, jak zresztą większość współczesnych mu nawigatorów, że Ziemia jest okrągła. Kartografowie arabscy nie doszacowali jednak rozmiarów Ziemi, dlatego Kolumb docierając do Ameryki szukał Indii, Chin bądź Japonii – jak dopasowywał Karaibskie Wyspy do opisów krajów dalekiego wschodu w swych pamiętnikach. Gdy okazało się, że mamy do czynienia z innym kontynentem, powstały Indie Wschodnie, które znamy do dziś, jako Indie oraz Indie Zachodnie, czyli dzisiejsza Ameryka. Kolejni władcy sponsorowali wyprawy do Azji drogą Zachodnią, tak cenne były bogactwa tego kontynentu – i tak okrzepłe monopole na drodze wschodniej (dookoła Przylądka Dobrej Nadziei). W 1525 roku Francisco de Hoces, członek ekspedycji hiszpańskiej dowodzący statkiem San Lesmes, walczył z północno-zachodnim sztormem i dotarł aż do 56 stopnia szerokości geograficznej południowej, gdzie wydało mu się, że widzi koniec lądu. We wrześniu 1578 roku Sir Francis Drake płynął na Pacyfik Cieśniną Magellana (znaną już od 1520 roku), ale gdy znalazł się po zachodniej stronie Ameryki, napotkał tak silny sztorm, że ten rzucił go na południe od Ziemi Ognistej. Wtedy też okazało się, że południowy kraniec Ameryki Południowej jest wyspą. Warunki wokół Przylądka są tak trudne, że to odkrycie musiało poczekać na lepsze czasy, a szlak handlowy przebiegał nadal przez Cieśninę Magellana.

Czytaj dalej