Pies czy bies?
i
ilustracja: Natka Bimer
Ziemia

Pies czy bies?

Szymon Drobniak
Czyta się 3 minuty

Ruchliwy, wszystkożerny, o rozbrajającym uśmiechu. Gdyby tylko nie wdawał się tak często w bójki… Poznajcie diabła tasmańskiego.

Jak z każdym torbaczem – nie za bardzo wiadomo, o co tu chodzi. Tak już jest, że ssaki zamieszkujące kontynent australijski są awangardą kręgowców i indywidualistami wychowanymi przez miliony lat geograficznej izolacji od reszty świata. Niby podobne do innych czworonogów, a jednak zawsze coś się nie zgadza, coś nie pasuje. Zupełnie jakby ktoś korzystał z dobrze nam znanych planów konstrukcyjnych, ale czasami tu i ówdzie się zapominał, doklejając do znajomych kształtów autorskie pomysły na zwierzęce ciało.

U diabła tasmańskiego zaczyna się od uśmiechu. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to neonowy garnitur zaskakująco białych zębów wiszących gdzieś w przestrzeni. Na tle czarnego diabła te zęby wyglądają niemalże jak unoszący się w pustce uśmiech Kota-Dziwaka z Cheshire. Kiedy już poskłada się w głowie smoliście czarne diable futro, dwa rzędy wyszczerzonych, śnieżnobiałych zębów i czarne lśniące oczy – mamy całego diabła: 8-kilogramowe zwierzę o posturze pulchnego pieska, z nieco przydługawymi przednimi łapami i zaskakująco grubym ogonem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jest stworzeniem wyjątkowo ruchliwym, ciągle eksplorującym swoje otoczenie. Ścigając ofiary, potrafi rozwinąć prędkość do 20 km/h. Nie żeby często porywał się na takie wyczyny atletyczne: diabły tasmańskie faktycznie polują, ale również wielokrotnie polegają na wygrzebywanej spod ziemi czy z przydrożnych rowów padlinie. W przypadku wyjątkowo dużych okazów (padliny) potrafią wręcz wgryźć się całym sobą do ich wnętrza, nawet na kilka dni monopolizując takiego zżeranego od środka trupa.

Jadłospis diabłów – poza padliną, małymi australijskimi ssakami (łącznie z boleśnie kolczastą kolczatką) i owadami – obejmuje również ptasie jaja (ich amatorami są szczególnie małe diablątka), owoce, a także mniej pożywne przedmioty (odnajdowane potem w miejscach gremialnej defekacji diabłów): klamerki do prania, kawałki dżinsów czy ołówki. Wszystko to, trafiając do układu pokarmowego diabła, spędza tam zaskakująco niewiele czasu – są to ssaki o jednym z najszybszych procesów trawiennych. Ten i wiele innych pasjonujących szczegółów z życia diabłów znamy m.in. dzięki wspomnianej już ich tendencji do komunalnego wypróżniania się w miejscach zwanych diablimi ubikacjami (ang. devil latrine).

Diabły tasmańskie nie są tak złowrogie, jak wskazywałaby nazwa. Na Tasmanii to wręcz pożądani towarzysze farmerów – w mgnieniu oka pomagają im pozbyć się padłych zwierząt, które w ciepłym klimacie wyspy szybko wabią mało przyjemne, padlinożerne owady. W sprawnym radzeniu sobie z padliną (a diabły zjadają ją absolutnie w całości, razem z kośćmi, kopytami i sierścią) pomagają diabłom niezwykle ostre zęby (nie bez powodu rzucają się w oczy przy pierwszym spotkaniu!) oraz jeden z najsilniejszych zgryzów w świecie ssaków. Diable szczęki potrafią ponoć przegryźć nawet porządny stalowy drut!

Swoje młode – jak wszystkie torbacze – diablice tasmańskie noszą na brzuchu, w fałdzie skóry zwanym torbą. Samce zaś muszą walczyć o wybranki, głównie ze względu na wybredność samic. Niestety, walki te są również przyczyną rozprzestrzeniania się jednej z najdziwniejszych chorób w świecie zwierząt. Populację diabłów tasmańskich dziesiątkuje bardzo nietypowy nowotwór, atakujący przede wszystkim ich pyski, okolice nosa i oczu, prowadząc do tzw. raka pyska diabła (DFTD – devil facial tumour disease). Od innych nowotworów różni się on tym, że jest zakaźny: diabły, walcząc ze sobą i gryząc się w czasie walk po pysku, przekazują sobie komórki nowotworowe, „zarażając” się nawzajem rakiem. Jest to jedyny znany w przyrodzie przykład przerzutów nowotworowych atakujących nie tyle inne narządy w ciele, ile drugiego osobnika. Poza specyficznym, agresywnym zachowaniem godowym do epidemii tej choroby przyczynia się niezwykle mała zmienność genetyczna diabłów pozbawiająca ich populacje cennych genów odpowiedzialnych za zwalczanie nowotworów i powstrzymywanie wzrostu ich występowania.

Czy diabły oprą się tej dziwnej, bezwzględnej chorobie? Na lepsze maniery i bardziej pokojowe zachowanie w czasie godów pewnie nie ma co liczyć. Pozostaje mieć nadzieję, że monitorowanie ich populacji, izolowanie osobników chorych i podawanie im leków stymulujących układ odpornościowy uratuje przed wyginięciem ten jedyny w swoim rodzaju gatunek.

Czytaj również:

Alfabet bumerangu
i
zdjęcie: Canned Muffins/Flickr (CC BY 2.0)
Opowieści, Rozmaitości

Alfabet bumerangu

Łukasz Kaniewski

Aborygeni – rdzenni Australijczycy wytwarzali nie tylko powracające bumerangi, lecz także znacznie praktyczniejsze, podobne kształtem drewniane pociski nazywane kylie, które nie wracają.

Bumariny – pochodzenie słowa „bumerang” jest niejasne; wedle jednej z hipotez wywodzi się ono od wyrazu „bumariny”, w języku dharug oznaczającego właśnie bumerang. Język dharug jest już niemal wymarły. Aborygeni posługiwali się ponad 300 językami, z których tylko 150 dotrwało do dziś, a zaledwie kilkanaście przekazywanych jest dalej dzieciom.

Czytaj dalej