O co chodzi w odchodzeniu
i
Marcin Kula, zdjęcie: Agnieszka Kula
Przemyślenia

O co chodzi w odchodzeniu

Aleksandra Pezda
Czyta się 12 minut

Dziś natura nie ma już monopolu na śmierć. Często możemy decydować o tym, kiedy wyciągnąć wtyczkę z aparatury podtrzymującej życie chorego. O dylematach moralnych dotyczących przedłużania życia, tradycjach związanych z pochówkiem i „otrząsaniu palm kokosowych” Aleksandrze Peździe opowiada prof. Marcin Kula.

Aleksandra Pezda: O śmierci dzisiaj prawie nie rozmawiamy. Ze strachu, aby jej nie wywołać?

Prof. Marcin Kula: Oddaliliśmy się od śmierci i od zmarłych, odsunęliśmy nawet cmentarze z naszego otoczenia. Dawniej lokowaliśmy je przy kościołach w centrach miejscowości, dzisiaj oddalamy je jak najbardziej od centrum. Rozmawiam z panią w warszawskim Pałacu Staszica, w siedzibie PAN-u na Krakowskim Przedmieściu – w tym miejscu, gdzie dawniej był cmentarz parafii św. Krzyża. Nieopodal, przy ulicy Kanonia na Starym Mieście, można jeszcze zobaczyć jedną z cmentarnych rzeźb, bo i tam był cmentarz katedralnej parafii św. Jana. Przyczyn tego nowego porządku jest wiele, m.in. zagęszczanie miast i rosnąca cena gruntów. Ten problem znali już starożytni Rzymianie – rozwiązali go, grzebiąc zmarłych pod ziemią, w katakumbach. Nie „marnowali” w ten sposób powierzchni pod cmentarze.

W Paryżu nieco później również z tego powodu organizowano w podziemiach ossaria. U schyłku XVIII w. zaczęto tak wykorzystywać od dawna istniejące podziemne kamieniołomy. Chowano stosunkowo głęboko potencjalne źródło zarazy, tj. zwłoki zarażonych. Zmarli byli więc blisko, a nie zajmowali miejsca cennego dla żywych.

A dzisiaj? Czy ktoś dziś jeszcze pamięta, że dawniej przy łożu umierającego seniora rodu gromadziła się cała społeczność – sąsiedzi i rodzina – żeby go pożegnać? Śmierć była poprzedzona przygotowaniami, umierający żegnał się ze wszystkimi, prosił o wybaczenie win, błogosławił otoczenie, przygotowywał się na spotkanie z Bogiem. Odejście następowało wśród bliskich. Po śmierci żałobnicy czuwali przy nieboszczyku, modlili się, śpiewali i płakali. Od XIX

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Żałoba wśród zwierząt
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 465/1954 r.
Wiedza i niewiedza

Żałoba wśród zwierząt

Jowita Kiwnik Pargana

Wrony składają przy zwłokach swoich bliskich źdźbła trawy, orki opłakują utracone potomstwo, a młode słonie, które były świadkami śmierci matki, potrafią budzić się w nocy z krzykiem. Naukowcy przekonują, że zwierzęta opłakują swoich zmarłych podobnie jak ludzie.

Latem 2018 r. 20-letnia samica orki, której obserwujący nadali imię Tahlequah, a badacze praktyczną nazwę J35, przez 17 dni unosiła na wodach Oceanu Spokojnego u wybrzeży Kanady swoje martwe młode. Przepłynęła w ten sposób ponad 1000 mil morskich, czyli prawie 1900 km, starając się przez cały czas utrzymywać cielę nad powierzchnią wody. Specjaliści z Ośrodka Badań nad Wielorybami, którzy obserwowali cały proces, mówili, że młode żyło prawdopodobnie zaledwie pół godziny po narodzinach. I że był to trzeci poród tej samicy w ostatnich latach. I trzeci nieudany. Tahlequah chudła i słabła, ale przez ponad dwa tygodnie nie porzuciła ciała. Badacze byli pewni, że mają do czynienia z żałobą, i to wyjątkowo długą. Co prawda – mówili – często zdarza się, że walenie po utracie lub narodzinach martwych młodych nie chcą się z nimi rozstać, starają się je utrzymywać na wodzie, a nawet podrzucać nad powierzchnię, żeby zmusić je do wzięcia oddechu, ale proces ten trwa zazwyczaj jeden dzień, a nie 17.

Czytaj dalej