Nauka obywatelska
i
"Lekcja anatomii dr Tulpa", 1632 r., Rembrandt/Muzeum Mauritshuis
Kosmos

Nauka obywatelska

Michał Brennek
Czyta się 5 minut

Dzięki zasięgowi tzw. nauki obywatelskiej i dużej liczbie potwierdzonych amatorskich obserwacji, istnieniem STEVE, słabo widocznego zjawiska podobnego do zorzy, udało się zainteresować NASA i ESA. Nie pierwszy raz amatorzy odkrywają dla świata nauki coś nowego. Ich listę otwierają taki nazwiska jak Faraday, Mendel i Edison. Współpraca świata nienaukowego z naukowym często przynosi spektakularne efekty. 

W najbliższych dniach warto popatrzeć w niebo, być może także okiem uzbrojonym w aparat fotograficzny. Otóż dziesięć do dwudziestu stopni szerokości geograficznej na południe od zwykłego obszaru występowania zorzy polarnej, czyli gdzieś na naszym północnym niebie, zaobserwowano nowy rodzaj rozbłysku. STEVE,  jak go przezwano (Akronim od słów mających wyjaśnić nie do końca jeszcze rozpoznaną genezę zjawiska – przyjemniejsza oku nazwa na pewno powstanie jak mechanizm zjawiska zostanie lepiej poznany), jest zjawiskiem podobnym do zorzy. Niewiele wiadomo o nim poza tym, że jest to wąski łuk światła rozpościerający się w kierunku wschód zachód o długości kilkuset do nawet kilku tysięcy kilometrów. Gaz o temperaturze nawet 6000 stopni Celsjusza, emituje słabe światło purpurowe do fioletowego, które da się sfotografować przy ekspozycjach 5-10 sekund. Całe zjawisko trwa do godziny i charakteryzuje się sezonowością – mianowicie nie występuje od października do lutego.  Odkrycia dokonali astronomowie amatorzy i dzięki zasięgowi tego, co nazywamy nauką obywatelską, uzyskano na tyle dużo potwierdzonych obserwacji (i wciąż potrzebne są nowe), że zainteresowały się nim NASA i ESA.

Nie jest to zresztą pierwszy przypadek, gdy amatorzy zafascynowani jakimś zjawiskiem dokonują znaczącego odkrycia. Listę najbardziej znaczących amatorów w historii nauki rozpoczynają takie nazwiska jak Faraday – bez którego wykorzystanie elektryczności, które znamy dziś nie byłoby najprawdopodobniej możliwe, Mendel – który choć otarł się o zapomnienie, otwiera dziś każdą lekcję genetyki, czy Edison, który nie otrzymał nigdy formalnego wykształcenia ani przygotowania naukowego. No tak – powiedzą państwo – ale to przecież historia nauki! Przenieśmy się więc do czasów bardziej współczesnych. Pamiętają państwo kometę, która spektakularnie zakończyła swój żywot w atmosferze Jowisza?  Nazywała się od nazwisk odkrywców Shoemaker – Levy 9. Dawid Levy zaczął obserwować gwiazdy jako dwunastolatek. Ze swojego ogródka odkrył 8 komet. Największe odkrycie przyszło, gdy połączył siły z małżeństwem Gene i Carolyn Shoemakerów (Carolyn miała niesamowite oko do astrofotografii – na swoim koncie ma odkrycie ponad 27 komet i 300 asteroidów). Kolizja komety z Jowiszem była najpilniej obserwowanym zjawiskiem w historii astronomii. Widać  więc, że współpraca świata nienaukowego z naukowym – nazywana nauką obywatelską – często przynosi spektakularne efekty.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Sam termin nauka obywatelska został po raz pierwszy użyty w czasopiśmie „New Scientist” w 1979 roku w kontekście paranaukowej ufologii i chyba nikt nie wróżył mu tak poważnej kariery.  W 2013 roku Komisja Europejska opublikowała „Zieloną księgę nauki obywatelskiej”, dokument, prezentujący stan ówczesnej wiedzy, ale też definiujący naukę obywatelską jako zaangażowanie społeczeństwa w aktywność badawczą, poprzez wysiłek intelektualny lub dostarczenie innych zasobów. Co ciekawe, dziś w środowiskach nauki obywatelskiej nie jest niczym dziwnym, że „amator” przejmuje kierowanie dużym projektem naukowym. 

Warto przy tej okazji zaobserwować jak bardzo zmienił się świat w ciągu ostatnich lat. W latach dziewięćdziesiątych w Polsce działało kilka programów naukowych opierających się na uczestnictwie uczniów liceów. Na przykład warszawskie Liceum Czackiego odniosło niebagatelne sukcesy na polu radioastronomii. Nauka pod strzechy trafiła tak naprawdę dopiero wraz z projektami obliczeń rozproszonych, takimi jak distributed.net  – program usiłujący złamać zabezpieczenia między innymi zapewniające poufność w Internecie, nieistniejący już grid.org  – zbiór kilkunastu projektów biomedycznych, czy chyba najpopularniejszy SETI@Home – poszukujący sygnałów od inteligencji pozaziemskiej (a przy tym wyświetlający kolorowy wygaszacz ekranu). Idea obliczeń rozproszonych polega na tym, że zamiast budować dedykowany superkomputer dla zadań wymagających intensywnych obliczeń, można podzielić projekt pomiędzy wolontariuszy i użyć niewykorzystanej mocy obliczeniowej ich komputerów – czyli zamiast wyświetlać wygaszacz ekranu, komputer zajmie się potrzebnymi komuś obliczeniami.  Warto zauważyć, że w takim modelu środowisko naukowe szukało jedynie zasobów. Sami wolontariusze nie byli włączani poza dostarczaniem niewykorzystanych zasobów do projektu badawczego. Wynikało to przede wszystkim z obaw o jakość dostarczanych obserwacji. Po pierwsze, projekty wymagające skomplikowanych, ściśle przestrzeganych procedur lub żmudnych powtarzalnych czynności nie nadają się dla społeczności wolontariuszy. Po drugie osoby o słabej znajomości metodyki badań naukowych mogą dostarczać obserwacji nieścisłych lub fałszywych. A dodatkowo wszędzie tam, gdzie przewidziane są nagrody, obserwatorzy mogą wręcz kłamać. Etyka pracy jest więc na tyle istotna, a przy tym obywatelski ruch naukowy rozwinął się na tyle, że Europejskie Stowarzyszenie Nauki Obywatelskiej ma nawet grupę roboczą do spraw etyki pracy.

Obecnie mamy za sobą kolejną rewolucję – wiedza stała się dostępna na wyciągnięcie ręki. Nie muszę już wydawać ogromnych środków, by studiować na najbardziej renomowanych uczelniach świata. Wystarczy, że za darmo skorzystam z ich zasobów e-learningowych – zanim oczywiście usłyszę krytykę, że to nie to samo, zapytam o różnicę w motywacji – na ilu wykładach zdarzyło się państwu przysnąć, a na ilu wybranych przez państwa kursach? Do tego wiele wydawnictw naukowych, projektów technicznych i danych jest udostępnianych na zasadach otwartych. Nikogo już też nie dziwi stosunkowo nowe zjawisko – niezależnego naukowca – osoby nie afiliowanej przy uczelni, jedynie przy projekcie badawczym. W wielu projektach jest też tak, że amator staje się liderem zespołu. Ale wróćmy na chwilę do motywacji. Niedawno zostałem zaproszony do udziału w projekcie społecznej sieci monitoringu zanieczyszczeń powietrza o szumnej nazwie OpenSmog. Pomysł według mnie ma wszystkie szanse powodzenia, ponieważ napędzany jest nie tylko chęcią bezpiecznego oddychania, ale też złością na niektóre samorządy, które albo nie mierzą ilości szkodliwych substancji, albo pomiarów nie publikują. W ramach projektu powstanie wieęc standard urządzeń pomiarowych, a dane będą otwarte. Żyjemy bowiem w ciekawych czasach, w których zadania naukowe podejmowane są przez społeczności tam, gdzie leżą problemy ich dotykające. Czy to nie jest Święty Graal aplikacyjności badań naukowych? Niezwykle cieszy mnie, uciekiniera z murów uczelni, obserwacja, że pomimo coraz większego tempa życia znajdujemy czas na niepohamowaną ludzką ciekawość. Dlatego wierzę, że przy rosnącej złożoności problemów, z jakimi boryka się ludzkość nauka obywatelska będzie jedną z recept na ich rozwiązanie. A państwo w jakim projekcie uczestniczycie? Do kawy polecam liczenie fok Weddella w Antarktyce lub badania rozmieszczenia ludności na tomnod.com.

Czytaj również:

Niezwykłe odkrycie prof. Anne Hultkrantz
i
zdjęcie: Danie Franco/Unsplash
Rozmaitości

Niezwykłe odkrycie prof. Anne Hultkrantz

Tomasz Wiśniewski

Niezwykłe odkrycie szwedzkiej neurobiolożki prof. Anne Hultkrantz związanej z uniwersytetem w Uppsali dotyczące zjawiska starzenia się.

Ściśle mówiąc, zdaniem badaczki taki proces w ogóle nie zachodzi w sposób naturalny i nie jest nieuniknioną konsekwencją życia. „Starzenie się to nie natura, lecz kultura” – powiada Hultkrantz. Okazuje się, że nie myliły się plemiona australijskie i afrykańskie, które postrzegały śmierć jako „coś sztucznego”, rezultat czyjejś złej woli – ludzkiej bądź boskiej (świat zwierząt nie został wzięty pod uwagę). Tyle że Hultkrantz opisuje śmierć nie w kategoriach magicznych, lecz psychosomatycznych. Jednostka przeczuwa, że ktoś życzy jej śmierci, dlatego jej komórki obumierają – bardziej posłuszne społeczeństwu niż jednostkowej woli życia. Badaczka wyprowadza logiczne konsekwencje ze swoich odkryć: sposobem na przedłużenie życia nie są mutacje czy grzebanie w genach, ale rewolucja sumień. Jeśli społeczeństwa nie zacznie kontrolować pewnego rodzaju policja moralna, wciąż będziemy śmiertelni. Hultkrantz podaje przykłady Chrystusa, Aleksandra Wielkiego czy Hypatii z Aleksandrii – postaci, którym złorzeczono i które umarły młodo. Czy jej koncepcja uzyska powszechne uznanie świata naukowego, tego nie wiemy. Krytycy już zwracają uwagę, że teoria powstała w wyniku kłótni małżeńskich państwa Hultkrantzów. Co gorsza, jeśli koncepcja badaczki jest prawdziwa, to zyskując sobie wrogów, prof. Hultkrantz tylko ściągnie na siebie nieszczęście.

Czytaj dalej