Kosmiczne różności Łukasza Kaniewskiego – 1/2021
i
zdjęcie: NASA/JPL-Caltech
Kosmos

Kosmiczne różności Łukasza Kaniewskiego – 1/2021

Łukasz Kaniewski
Czyta się 8 minut

Jak się przebrać na bal maskowy?

Nie zachęcamy nikogo do uczestnictwa w tłumnych zabawach podczas pandemii. Gdyby jednak sytuacja epidemiologiczna poprawiła się przed końcem karnawału, może warto spróbować urządzić kameralny bal planet? Jeżeli wszyscy uczestnicy maskarady przebiorą się za planety, łatwiej będzie utrzymać stosowny dystans – kulistość kostiumów uniemożliwi przebierańcom przesadne zbliżanie się do siebie. Dla większego bezpieczeństwa można się bawić na powietrzu, wokół gazowego grzybka pełniącego funkcję Słońca. A poniżej przedstawiamy kilka sugestii dotyczących tego, jak wcielić się w poszczególne globy Układu Słonecznego.

zdjęcie: NASA/JPL-Caltech
zdjęcie: NASA/JPL-Caltech

Merkury – znany z drastycznych­ ­wahań temperatury (za dnia jest tam 450°C, a nocą –170°C). To też najszybsza z planet: pędzi po swojej orbicie z prędkością 180 000 km/h. Z racji braku atmosfery wielce podatny na uderzenia asteroid. Naukowcy dowiedli, że około 4 mld lat temu 100-kilometrowa kosmiczna skała wybiła w nim krater o średnicy 1550 km. Wcielenie się w Merkurego polegałoby więc na szybkim bieganiu w kółko, gwałtownych zmianach nastroju oraz upartym wspominaniu jakiejś pradawnej tragedii, o której wszyscy inni już zapomnieli.

Wenus – ostatnio odkryto na niej ślady fosforowodoru, który zazwyczaj jest oznaką obecności mikroorganizmów beztlenowych, a więc życia. Dzięki temu odkryciu Wenus stała się nagle bardziej popularna niż Mars. Dlatego osoba za nią przebrana może bez skrupułów okazywać, że czuje się od Marsa lepsza. Przed wyjściem z domu powinna przygotować sobie kilka niewybrednych dowcipów na temat Czerwonej Planety, np. „Co to jest: małe, czerwone i zupełnie bez życia? Odp.: Mars”.

Mars – ostatnio znany głównie z tego, że stracił na rzecz Wenus pozycję faworyta w poszukiwaniach życia pozaziemskiego. Aby się przebrać za tę planetę, należy przede wszystkim założyć duże ciemne okulary, w jakich gustują gwiazdorzy tracący na popularności. Wyraz twarzy obojętny, chód niedbały. Całym sobą Mars powinien pokazać, że naprawdę nie musi ­niczego nikomu udowadniać. Oczywiście nie znaczy to, że nie chowa w zanadrzu żadnej niespodzianki. We wrześniu tego roku ogłoszono, że na Marsie są cztery podziemne jeziora (wcześniej mówiło się o jednym). Osoba przebrana za Czerwoną Planetę może więc kryć w kieszeniach cztery piersiówki (najlepiej z czystą wodą). To zaś, co mówi, powinno wskazywać na głębokie życiowe doświadczenie, z którego jednoznacznie wynika, że łaska astrobiologów na pstrym koniu jeździ.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jowisz – wiadomo, rządzi. Ta planeta to prawdziwy olbrzym. Jej masa jest dwa i pół razy większa niż łączna masa pozostałych globów Układu Słonecznego. Niektórzy uważają, że właśnie grawitacja Jowisza (z pewnym udziałem Wenus i Ziemi) odpowiada za cykle aktywności słonecznej. Co więcej, Jowisz to planetarny self-made man. Szwedzka astronomka Karin Öberg podejrzewa, że utworzył się on daleko na rubieżach Układu Słonecznego, aby z czasem spiralnym ruchem zbliżyć się do centrum, przy okazji tak pięknie przybierając na masie. I jeszcze dochodzi do tego ważna rola Jowisza dla ziemskiego życia – gazowy olbrzym chroni Ziemię przed kometami.

Jest więc Jowisz ważną personą, w którą niełatwo się wcielić. Zrobić to może w sposób przekonujący jedynie ktoś niezaproszony na bal, zdolny mimo to szybko stać się centralną osobą w towarzystwie. Ktoś, kto będzie nieustannie opowiadać o swojej randze i wpływach, objadając się przy tym w taki sposób, by każdym zjedzonym kęsem przydawać swoim słowom powagi.

Saturn – ta planeta jest trzy razy lżejsza od Jowisza, nie ma więc aż tak potężnej grawitacji, jednak wizerunkowo jest mocarstwem. Ikoną. To królowa balu wybrana przez aklamację, zanim jeszcze bal się rozpoczął. Jeśli ktoś chce się za nią przebrać, powinien być pewien swojej charyzmy. To potęga stylu. I mowa tu nie tylko o pierścieniach, lecz także o zgrabnej sześciokątnej burzy na północnym biegunie.

Uran i Neptun – lodowe olbrzymy, które były niemal identyczne, ale pewne wydarzenia spowodowały, że dziś się różnią. Te wydarzenia – jak to w przypadku planet często bywa – to zderzenia z innymi obiektami (mniej więcej trzy razy większymi od Ziemi). Uran trafiło coś pod kątem, więc jego oś się pochyliła. Co do Neptuna zaś to dziwna historia: choć znajduje się dalej od Słońca niż Uran, jest cieplejszy. Ma więc prawdopodobnie wewnętrzne źródło ciepła i można podejrzewać, że również wskutek jakiejś kolizji. Uran i Neptun to idealne przebranie dla bliźniaków, rodzeństwa lub nierozłącznych przyjaciół rozmiłowanych w subtelnych różnicach. Jedno lubi kolor turkusowy, drugie niebieski, w odcieniu iolitu. Jedno wyszło z kolizji z chłodnym wnętrzem, a drugie z rozgrzanym. Ot, życie.

Ach, i jeszcze Ziemia – ze względu na podwyższoną temperaturę nie przyszła na bal.


Ćwierć litra na metr sześcienny

Jest woda na Księżycu! I to nie w jakimś wiecznie zacienionym zakamarku, ale w miejscach nasłonecznionych. Takiego odkrycia dokonali naukowcy dzięki latającemu na przerobionym Boeingu 747SP obserwatorium SOFIA.

Co do pochodzenia księżycowej wody badacze podali dwie możliwe hipotezy. Albo jej źródłem są małe meteoryty bombardujące Księżyc, albo powstaje ona na drodze chemicznej: jądra wodorowe z wiatru słonecznego łączą się z tlenem w księżycowych minerałach, dając grupę hydroksylową, a następnie wodę.

zdjęcie: Gregory H. Revera (CC BY-SA 3.0)
zdjęcie: Gregory H. Revera (CC BY-SA 3.0)

Pozostaje jeszcze inna kwestia: jak woda na Księżycu się utrzymuje mimo wysokiej temperatury i braku atmosfery? Może w porowatości skał? Może między drobinkami księżycowego pyłu? Na razie trudno powiedzieć.
Sami odkrywcy zastrzegają też, że nie mówimy tu o nie wiadomo jakiej wilgotności. Szacują, że wody jest mniej więcej 100–400 g na metr sześcienny księżycowej gleby, czyli niewiele, sto razy mniej niż np. na Saharze – ziemskie pustynie w porównaniu z Księżycem to tropikalne dżungle.


Nadziemia

Od kilku lat astrobiolodzy zastanawiają się, czy może gdzieś istnieć planeta bardziej przyjazna życiu niż Ziemia (ang. superhabitable). Czyli taka, na której mogłaby się pojawić większa niż u nas bioróżnorodność. Eksperci twierdzą, że to możliwe. Gdyby glob taki był na przykład trochę od Ziemi większy, mógłby zaoferować więcej życiowej przestrzeni. Większe gorące jądro dałoby silniejsze pole magnetyczne chroniące planetę. Gdyby dodatkowo gwiazda macierzysta takiej planety nie była żółtym karłem – jak Słońce – ale pomarańczowym, to byłaby bardziej długowieczna, więc i życie miałoby więcej czasu na ewolucję.

Można by też poprawić ukształtowanie terenu. Kontynenty powinny być równomiernie rozłożone i raczej niewielkie, bo duży ląd często chowa pustynię w swoim odległym od wybrzeża interiorze. Oceany za to winny być płytkie, ponieważ w głębokich wodach mniej jest życia.

komiks: Marek Raczkowski
komiks: Marek Raczkowski

Naukowcy sugerują również, że jakieś pięć stopni ciepła więcej nie zaszkodziłoby – powiększyłoby strefę tropikalną, choć zarazem planetę należałoby trochę odsunąć od gwiazdy macierzystej.

Taka „Ziemia po poprawkach klienta” – jeśli tak można się wyrazić – z zewnątrz wyglądałaby podobnie do naszej, tylko byłaby wyraźnie większa i bardziej zachmurzona. Generalnie byłby to świat dość jednorodny, tropikalny, deszczowy, gorący. Zapewne pozbawiony lodowych czap na biegunach, co bez wątpienia zdyskwalifikowałoby go w oczach Mikołaja Golachowskiego i jego zimnolubnej kompanii.

Ostatnio astrobiolog Dirk Schulze-Makuch z Washington State University przedłożył spis dotychczas odkrytych planet, które mogą być potencjalnie przyjaźniejsze życiu niż Ziemia. Znalazł ich 24 na 4000 zaobserwowanych dotąd globów. Oczywiście – zaznacza naukowiec – nie należy zakładać, że na którejkolwiek z tych planet musi być życie.

Otwarta jest też – dodajmy – kwestia, czy ewentualna wyjątkowa bioróżnorodność takiej planety zwiększyłaby szanse na powstanie cywilizacji technicznej. A jeśli tak, to czy taka cywilizacja, podobnie jak nasza, na pewnym etapie zaczęłaby bioróżnorodność niszczyć? Pytania się mnożą.


Fenomeny do wyjaśnienia

Ostatniej wiosny pisaliśmy o niezwykłych nagraniach, które wyciekły z archiwów rządowych agencji amerykańskich. Ich autentyczność została potwierdzona przez NASA. Chodzi o zapis wideo ze spotkania dwóch myśliwców F-18 z niezwykłym wehikułem powietrznym, tak szybkim i zwrotnym, że najnowocześniejsze samoloty wojskowe były przy nim jak rzymscy legioniści przy Asteriksie, który właśnie pociągnął sobie kilka łyków magicznego napoju.

Trudno powiedzieć, co takiego napotkali piloci. NASA, opisując to zdarzenie, nie używa określenia UFO (Niezidentyfikowany Obiekt Latający), lecz UAP (Niezidentyfikowany Fenomen Powietrzny), żeby zaznaczyć, że na razie można mówić tylko o zjawisku, a nie o materialnym przedmiocie. Ale taki terminologiczny unik nie jest w stanie przykryć faktu, że „zjawisko” to zostało uchwycone przez najnowocześniejsze radary, a nie subiektywne oko pilota czy aparat telefonu.

ilustracja: Marek Raczkowski
ilustracja: Marek Raczkowski

W każdym razie do zbadania UAP postanowili wziąć się naukowcy i traktują to zadanie bardzo poważnie. Philippe Ailleris z Europejskiej Agencji Kosmicznej oraz Kevin Knuth z amerykańskiego University at Albany chcą za pomocą sztucznej inteligencji przeanalizować obrazy satelitarne Ziemi, by zyskać dodatkowe dane na temat owych fenomenów. Zaznaczają, że nie czynią żadnych wstępnych założeń, ich badania cechować będzie – jak się wyrazili – podejście agnostyczne.

Wygląda to trochę jak początek filmu science fiction, który rozgrywać się będzie na naszych oczach w naszej rzeczywistości. Podejście mamy agnostyczne, ale liczymy na ciekawy rozwój akcji. Prosimy nie spoilerować.


Wenus wątpliwa

Ponieważ „Przekrój” jest kwartalnikiem, trudno nam na bieżąco informować o najnowszych odkryciach astronomicznych. Ale ma to i dobrą stronę – często zanim zdążymy o czymś napisać, okazuje się, że sprawy mają się jednak trochę inaczej, wcale nie tak sensacyjnie i jednoznacznie.

Tak właśnie było z odkryciem śladów życia na Wenus. W połowie września międzynarodowy zespół naukowców oznajmił, że wykrył w widmie wenusjańskiego światła linię, która świadczy o obecności fosforowodoru, i że w atmosferze planety dryfują w związku z tym beztlenowe mikroorganizmy. Ale już pod koniec miesiąca inni badacze (choćby David Catling z University of Washington w Seattle) stwierdzili, że dowody są słabe – bardzo podobna linia widmowa może być efektem obecności dwutlenku siarki (którego na Wenus jest mnóstwo).

W listopadzie inni jeszcze specjaliści (Ignas Snellen i jego współpracownicy z Universiteit Leiden) powtórzyli pomiary dokładniejszymi metodami i wcale takiej linii w widmie nie znaleźli. Sprawa czeka więc wciąż na rozstrzygnięcie – potrzeba dalszych obserwacji.

A skoro mowa o dalszych obserwacjach – czarna dziura w układzie HR 6819 w gwiazdozbiorze Lunety, o której odkryciu informowaliśmy w przedostatnich Kosmicznych różnościach, najprawdopodobniej jednak nie istnieje. Wykazały to właśnie „dalsze obserwacje”. Czytelników, którzy zdążyli się już przyzwyczaić do istnienia rzeczonej dziury w Lunecie, najuprzejmiej przepraszamy.


Spotkanie gigantów

21 grudnia 2020 r., w dniu przesilenia zimowego, Jowisz i Saturn zbliżą się do siebie na odległość zaledwie 6 minut kątowych. Szykuje się wyjątkowe widowisko. Takiej koniunkcji gazowych olbrzymów Ziemianie nie mieli okazji obserwować od 1623 r. Co ciekawe, w tym samym roku 1623 wydrukowano pierwszy zbiór dzieł Szekspira – w 2020 r. ukazał się zaś „Przekrojowy” kalendarz zrywus (na rok następny, oczywiście) z rysunkami Marka Raczkowskiego (i nie tylko). To nie może być przypadek.

Czytaj również:

Sztuka kucania
Wiedza i niewiedza

Sztuka kucania

Herman Pontzer, David Raichlen

Członkowie zagubionego w buszu plemienia Hadza nie chorują na serce, cukrzycę i otyłość wcale nie dlatego, że tak zdrowo jedzą i dużo się ruszają, ale ponieważ udało im się zachować pradawną, utraconą na drodze rozwoju cywilizacji sztukę zdrowego odpoczywania.

Kolejne upalne popołudnie w północnej Tanzanii, kolejna runda gry w gorące krzesła. Wróciliśmy do obozu wykończeni słońcem. Marzymy tylko o tym, żeby usiąść. Patrzymy na siebie i na jedyne wolne krzesło. Na drugim siedzi uśmiechnięty od ucha do ucha Onawasi. Jest poważanym starcem z tutejszej społeczności, a przy tym prawdziwym szelmą. Ewidentnie cała sytuacja go bawi.

Czytaj dalej