Koronacja przyrody, czyli gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta
i
Teddington, Londyn; zdjęcie: Sam Loyd/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Koronacja przyrody, czyli gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta

Mikołaj Golachowski
Czyta się 6 minut

Wraz z rozwojem pandemii COVID-19 wywołanej przez koronawirusa, w miarę jak pustoszeją nasze miasta i okolice, w Internecie pojawia się coraz więcej informacji o tym, jak to zwierzęta nagle coraz lepiej sobie radzą w miejscach, w których od dawna ich nie widziano.

Łanie chodzą po ulicach Zakopanego, małpy opanowują tajskie miasta, w weneckich kanałach łabędzie tańcują z delfinami, na opustoszałych plażach Brazylii i Indii morskie żółwie rozmnażają się na potęgę, a w Chinach słonie robią sobie imprezę z ryżowym winem, którą później odsypiają wśród herbacianych krzewów. Chyba najbardziej ekscytujące było nagranie przedstawiające wiwerę malabarską spacerującą po ulicy w indyjskim mieście Kozhikode. Ten drapieżnik z rodziny wiwerowatych jest od lat 60. ubiegłego wieku uznawany za prawdopodobnie wymarły, a tu w dwa dni po ogłoszeniu w Indiach znacznych restrykcji w poruszaniu się nagle najwyraźniej zmartwychwstał. Nawet na moim osiedlu kilka nocy temu słyszałem kunę domową i od paru dni widuję pustułki, a żadnego z tych gatunków nie spotkałem tu od dobrych paru lat. W opublikowanym kilka dni temu na łamach „National Geographic” tekście Natasha Daly porównuje tempo rozprzestrzeniania się tych doniesień do tempa rozwoju samej pandemii. W mediach społecznych zdobywają one tysiące „lajków” i mnóstwo udostępnień. Psychologowie twierdzą, że bardzo potrzebujemy takich informacji w trudnych czasach, ważne dla nas jest, żeby w tym pandemicznym chaosie odnaleźć cokolwiek pozytywnego. Jak jednak w tym samym artykule podkreśla autorka, choć ta wizja przyrody oddychającej z ulgą pod naszą nieobecność jest bardzo kusząca, to nie jest to takie proste. Okazuje się, że delfiny wcale nie pływają po kanałach Wenecji, tylko na Sardynii, łabędzie zawsze pojawiały się w tym konkretnym miejscu, a słonie regularnie odwiedzają niektóre wioski, a wieści o ich libacji okazują się po prostu nieprawdziwe. Wiwera malabarska okazała się zaś swoją dużo pospolitszą kuzynką, wiwerką malajską, co było największym rozczarowaniem. Małpy w Tajlandii szaleją po ulicach nie dlatego, że poczuły się pewniej, ale wręcz przeciwnie – przy braku turystów mają kłopot ze znalezieniem pożywienia, bo nikt ich nie karmi. One uzależniły się od naszej obecności i zapomniały, jak samodzielnie o siebie dbać.

Zwierzęta od zawsze były obecne w naszych miastach. To nie one do nas przychodzą, tylko my wtargnęliśmy na tereny wcześniej przez nie zajmowane. Wiele gatunków radzi sobie jednak z tą sytuacją i całkiem dobrze w miastach żyje. Na obrzeżach naszych aglomeracji żyją dziki, a lisy potrafią o siebie zadbać nawet w centrum takich metropolii jak Londyn. Śmietnikowa dieta z restauracyjnych i sklepowych resztek sprawia, że te ostatnie są średnio prawie o pół kilograma cięższe, niż ich kuzyni żyjący na wsi, którzy na jedzenie muszą sobie dużo ciężej zapracować.

Prypeć; zdjęcie: G Meyer/Unsplash
Prypeć; zdjęcie: G Meyer/Unsplash

Mimo to nie ulega wątpliwości, że bez nas byłoby im lepiej. Najlepiej ilustrują to miejsca, z których ludzie zniknęli na długo, takie jak Czarnobyl, Fukushima, czy pas graniczny oddzielający dawne RFN od NRD. Wszędzie tam przyroda rozkwita, a nawet rzadkie gatunki znajdują bezpieczne schronienia i odbudowują swoje populacje. Choć więc niektóre z tych radosnych doniesień okazały się fałszywe, stworzone przez ludzi pragnących chwilowej popularności i często w dobrej wierze rozpowszechniane przez tysiące następnych (sam dałem się wkręcić i jakiś czas temu zamieściłem informację o weneckich delfinach), przyroda faktycznie oddycha ostatnio z ulgą i z pewnością zwierzętom żyje się teraz łatwiej, nie tylko w miastach. Nawet dziki, bezsensownie mordowane w ramach rzekomej walki z afrykańskim pomorem świń (przypominam, że ani pomysł masowego odstrzału, ani sposób, w jaki realizują go polscy myśliwi, w żaden sposób nie pomogą w walce z chorobą, a wręcz przyczyniają się do jej rozprzestrzeniania), mają teraz chwilę wytchnienia. Wielkopolscy myśliwi skarżą się, że przez koronawirusa i ograniczenia mobilności, nie mogą zrealizować planów odstrzałów. Jak łatwo zgadnąć, bardzo mi ich szkoda. Niestety, PZŁ zapowiada, że plany zrealizuje. Na razie jednak młode i dorosłe dziki brykają na opuszczonych miejskich placach zabaw (jak kilka dni temu w Olsztynie).

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pytanie tylko, jak długo ten oddech będzie trwał. Cieszę się, że żółwie oliwkowe składają na indyjskich plażach miliony jaj, ciekawe jednak, czy plaże te wciąż będą puste, gdy nieco ponad półtora miesiąca później wyklują się z nich młode żółwiki. Pod tym względem poszczęściło się żółwiom szylkretowym w Brazylii, bo ich młode wykluwają się właśnie teraz, więc bez przeszkód ze strony ludzi mogą dotrzeć do morza. Kolejne rozgrzewające serce zdjęcia przedstawiają ptaki gniazdujące na chwilowo nieużywanych włoskich samochodach, jednak trudno się oprzeć wątpliwościom, czy zdążą one wyprowadzić swoje lęgi. I nawet trudno powiedzieć, czego tym wszystkim zwierzętom życzyć. Z jednej strony trzymam za nie kciuki, a z drugiej oczywiście, że chciałbym jak najszybciej zobaczyć koniec pandemii i nawet mam nadzieję, że sam tego dożyję, choć pewności nikt nie może mieć. Jedyne, czego możemy być pewni, to to, że kolejny krążący w sieci filmik „ku pokrzepieniu serc”, czyli słynna scena z Seksmisji („Bociek! Jak on żyje, to my też możemy!”) to jednak z naszej strony przejaw nadmiernego optymizmu, bo akurat inne zwierzęta, poza nami, w pandemii nie biorą udziału. Możemy wszyscy umrzeć, a bociek będzie sobie swobodnie latał. I wtedy niewątpliwie przyroda rzeczywiście zaczęłaby się regenerować.

Choć dużo zwierząt na COVID-19 nie choruje, wszystko wskazuje na to, że to zjadanie niektórych gatunków było przyczyną pojawienia się epidemii wśród ludzi. Jedną z pierwszych naprawdę dobrych wiadomości dla nas i dla naszej planety było wprowadzenie przez Chiny całkowitego zakazu handlu dzikimi zwierzętami. Muszę przyznać, że szczególnie ucieszył mnie zakaz handlowania łuskowcami, podejrzewanymi o bycie źródłem naszej choroby. To jedyne ssaki pokryte łuską, która na ich nieszczęście jest w niektórych krajach azjatyckich uważana za lekarstwo, pomimo tego, że – podobnie jak róg nosorożca – składem chemicznym niczym się nie różni od naszych paznokci. W efekcie łuskowce są zwierzętami nielegalnie zabijanymi i przemycanymi na olbrzymią skalę, a wszystkie osiem ich gatunków to gatunki zagrożone. I choć azjatycki przemyt chwilowo został zredukowany, mięso łuskowców wciąż jest zjadane zarówno w Afryce, jak i w Azji. W ostatnich dniach w Chinach nie tylko wzrosło natężenie handlu nimi w Internecie, lecz także na nowo otwartych „mokrych targach”, gdzie tysiące zwierząt, z łuskowcami włącznie, jest znowu sprzedawanych i zabijanych w koszmarnych warunkach, urągających zarówno empatii, jak i higienie.

łuskowiec (Manis culionensis); zdjęcie: John Christian S. Yayen/Global Wildlife Conservation
łuskowiec (Manis culionensis); zdjęcie: John Christian S. Yayen/Global Wildlife Conservation

Wpływ pandemii na zwierzęta hodowlane, które niezależnie od okoliczności żyją na ogół w straszliwych warunkach i doświadczają na co dzień okrucieństwa ze strony człowieka, też jest złożony. Krowy, konie i świnie umierają w transporcie, zatrzymywanym w długich kolejkach na nagle uszczelnionych granicach, ale za to w Hiszpanii odwołano korridy, ratując, przynajmniej chwilowo, życie kilkuset byków. Jest nadzieja, że dzięki tym przestojom corridy w ogóle upadną, a to by była kapitalna zmiana. W Azji z powodu braku turystów zamykają się zaś firmy oferujące przejażdżki na słoniach. To też centra okrucieństwa wobec zwierząt, finansowanego przez często nieświadomych amatorów przejażdżek i również jest nadzieja, że nie przetrwają. Pierwsze słonie już są wypuszczane na wolność, jak choćby te z Maesa Elephant Camp w Tajlandii, gdzie torturowano je od 44 lat.

Tak, przyrodzie jest chwilowo lepiej. Choćby dlatego, że gwałtownie spadł obecnie poziom atmosferycznych zanieczyszczeń związanych z pracą fabryk i transportem. Ale żeby rzeczywiście im pomóc, o ile wszyscy nie wymrzemy (co, nie ukrywajmy, pomogłoby im najbardziej), nie możemy liczyć na takie szczęśliwe dla nich zbiegi okoliczności. Przyroda zasługuje na wytchnienie nawet wtedy, kiedy ludzkość nie choruje. I tylko zmiana postaw, tylko podjęcie wysiłków, żeby już teraz ją chronić, może przynieść jakiekolwiek efekty.

Obecna pandemia kojarzy mi się z Hipotezą Gai Jamesa Lovelocka, wedle której Ziemia jest jak czujący, żyjący organizm z własnymi systemami regulacyjnymi i właśnie te systemy za nas się teraz wzięły. Ale czy faktycznie to doświadczenie nauczy nas większego szacunku dla przyrody? Może dożyjemy, żeby się przekonać. A nawet jeśli przeżyjemy, wątpię w zmianę naszego podejścia. Więc niech sobie przyroda chwilowo od nas odpocznie, póki może. Ta planeta i tak jest w poważnych tarapatach.

Czytaj również:

Wiosna u zwierząt
i
Katsushika Hokusai, „Cranes from Quick Lessons in Simplified Drawing”, 1823 r., Wikiart.org (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Wiosna u zwierząt

Aleksandra Kozłowska

Podczas gdy my ociężale zmagamy się z kryzysem (senność, objadanie się, brak energii), dzikie zwierzęta już rozpoczęły wiosenną krzątaninę. Sprzątają, naprawiają gniazda, flirtują… Niektóre nawet już dochowały się potomstwa.

„W Puszczy Białowieskiej coraz bardziej widać wiosnę. Przyleciały już żurawie, szpaki, na niebie można obserwować klucze gęsi. Robi się coraz cieplej” – uśmiecha się dr hab. Rafał Kowalczyk, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży.

Czytaj dalej