Karol Jaroszyński: sponsor cara
i
ilustracja: Cyryl Lechowicz
Wiedza i niewiedza

Karol Jaroszyński: sponsor cara

Adam Węgłowski
Czyta się 4 minuty

W carskiej Rosji można było zbić ogromny majątek. Wiedział to pochodzący z Kresów Alfons Koziełł-Poklewski (1809–1890), który dorobił się na produkcji alkoholu i handlu nim, zyskując miano „wódczanego króla Uralu”. Zdawał sobie z tego sprawę także Karol Jaroszyński (1878–1929), jednakże wybrał mniej pewny biznes. Otóż ten przedsiębiorca i bankier z Podola, urodzony ryzykant, w kluczowym momencie kariery postawił swoje miliony przeciw bolszewikom i chciał uratować cara Mikołaja II.

Milion z ruletki

Przed trzydziestką nie zapowiadał się ani na „rosyjskiego Vanderbilta” – jak nazywano go później, porównując ze sławnym amerykańskim biznesmenem – ani nawet na nowego Wokulskiego! Karolek zajmował się głównie roztrwanianiem majątku, który odziedziczył po przedwcześnie zmarłym ojcu. Zaciągał pożyczki, grał w kasynie, tracił pieniądze, wyprzedawał się, żeby spłacić długi, a potem rzucał się od nowa w wir hazardu. To była gotowa (i sprawdzona!) recepta na życiową katastrofę. Tu jednak nastąpiła niespodzianka. Otóż w 1909 r. Jaroszyński… rozbił bank w Monte Carlo! Wygrał w ruletkę prawie milion rubli! Dla porównania słynny łódzki fabrykant Izrael Poznański przez kilkadziesiąt lat dorobił się 11 mln. A Jaroszyński, ot tak, w jedną noc zgarnął milion. Co więcej, szczęśliwy ryzykant zabłysnął w towarzystwie ludzi bogatych i zdobył znajomości, które mógł potem wykorzystać w karierze biznesowej.

Dzięki tak znienacka zdobytym pieniądzom i kontaktom 31-latek spłacił długi, a potem… wziął nowe kredyty. Lecz tym razem nie na gry hazardowe, a pod rozwój firmy. Zainwestował w cukrownie (z czasem miał ich ponad 50). To zaś, co zarobił na cukrze, lokował w fabryki, kopalnie, towarzystwa żeglugowe, a przede wszystkim w banki. Został współudziałowcem takich instytucji, jak Kijowski Prywatny Bank Handlowy, Bank Rusko-Azjatycki, Międzynarodowy Bank Handlowy w Petersburgu i szeregu innych.

Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, Jaroszyński postanowił to wykorzystać, zarabiając kolejne miliony na dostawach dla carskiego wojska. Nic dziwnego, że rzutki przedsiębiorca dorobił się pałaców w Rosji i willi za granicą, m.in. w Londynie i tak dla niego szczęśliwym Monte Carlo. Tuż przed rewolucją osobisty majątek Jaroszyńskiego szacowano na 26 mln rubli, co czyniło go nie tylko najbogatszym Polakiem, lecz także jednym z najbardziej majętnych Rosjan z początku XX w. Miał niemal nieograniczone możliwości kredytowe. A także wpływy, których inni biznesmeni mogli mu tylko pozazdrościć.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Gra w białych i czerwonych

Jaroszyński dobrze znał carską rodzinę. Był doradcą finansowym księżnych z dynastii Romanowów, łożył na inicjatywy charytatywne wspierane prywatnie przez Mikołaja II, a przede wszystkim wkupił się w krąg towarzyski otaczający charyzmatycznego mnicha Rasputina – ówczesną szarą eminencję carskiego dworu. Tymczasem Rosja chwiała się niczym kolos na glinianych nogach. Przybity klęskami wojennymi i niepokojami społecznymi kraj stał się areną gier obcych wywiadów. Niemcy sponsorowali bolszewików, chcąc doprowadzić do krwawej zawieruchy w Rosji. Alianci zachodni postanowili więc wspierać siły antybolszewickie. Jaroszyński stał się rzecznikiem interesów Zachodu.

Jak pisze Beata Kinga Nykiel w biogramie Jaroszyńskiego na stronie PolskiPetersburg.pl, prawdopodobnie wiedział on o zbliżającej się rewolucji październikowej. Dosłownie kilkadziesiąt godzin przed przewrotem przekazał znajomemu: „Na czele nowego rządu stanie Lenin, Trocki i jakiś Gruzin, którego nazwiska nie znam”.

Po rewolucji Polak zaczął finansować antybolszewickie oddziały „białych” Rosjan. Wyłożył grube miliony na Armię Ochotniczą tworzoną na południu Rosji, a dowodzoną przez generałów Antona Denikina i Piotra Wrangla. Ponadto starał się wspierać carską rodzinę, uwięzioną i wywiezioną przez bolszewickie władze. Plotkowano nawet, że kochał się w jednej z córek Mikołaja II. Na nic to wszystko się zdało. „Biali” przegrali. Romanowowie zostali wymordowani w 1918 r. Jaroszyński stracił wszelkie wpływy i musiał uciekać najpierw na południe, na Krym, a potem stamtąd na Zachód.

Zgrane karty potentata

W 1920 r. Jaroszyński przyjechał do Polski. W Rosji zdobył i utopił swoje miliony, próbując ratować stare porządki. Lecz czuł się polskim patriotą i miał w kraju taką opinię. Od lat znany był ze wspierania polskich inicjatyw na wschodzie, Polonii w Petersburgu, zatrudniał również i promował w swoich przedsiębiorstwach licznych rodaków. Ponadto jeszcze w 1918 r. dofinansował powstanie katolickiego uniwersytetu w Lublinie i prowadził w jego sprawie korespondencję z episkopatem (docenił te starania papież, nagradzając biznesmena Wielką Wstęgą Orderu św. Grzegorza). Potem Jaroszyński przez lata pomagał uczelni, nawet gdy jego możliwości finansowe drastycznie już skarlały. Bo wprawdzie w odrodzonej Polsce został doradcą marszałka Józefa Piłsudskiego, jednak jego działalność bankowa nad Wisłą była tylko bladym cieniem dawnej potęgi. Nie udało mu się już odzyskać pozycji, a na odszkodowanie od sowieckiej Rosji za majątek utracony na wschodzie nie miał oczywiście co liczyć.

Pod koniec lat 20. Jaroszyński podupadł na zdrowiu. Pojawiły się plotki, że ktoś – jakiś wróg z przeszłości – zranił go zatrutą igłą w paryskiej operze. Nie śmiertelnie jednak, ale na tyle, że Jaroszyński nigdy nie wrócił już do dobrej kondycji.

Dawny potentat stał się przeciętniakiem, wręcz biedakiem. Wylądował w małym mieszkanku przy ul. Smoczej w Warszawie, gdzie z trudem wiązał koniec z końcem. Zmarł praktycznie osamotniony, bez rodziny, w 1929 r. w warszawskim Szpitalu św. Ducha. Pochowano go na Powązkach. Może pamięta się o nim dzisiaj na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, jednakże nie zainspirował ani żadnych finansistów, ani powieściopisarzy, ani filmowców. Życiorys, jakich mało, zapomniany został jak mało który.

 

Czytaj również:

Matka Polka Uparta
i
Stanisław Wyspiański, „Macierzyństwo”, 1904 r.; domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Matka Polka Uparta

Joanna Kuciel-Frydryszak

Jeszcze sto lat temu prawie nikomu nie zależało na tym, aby wiejskie dzieci uczyły się pisać i liczyć. W pracy na roli to się nie przyda, a nawet zaszkodzi, bo zabierze czas. Jednak matki pragnęły dla nich lepszego losu i potrafiły znaleźć sposób wbrew wszelkim przeszkodom.

„Najwięcej zmartwienia w moim życiu – pisze po latach Jadwiga Krok z domu Szkraba – było z powodu szkoły, do której chciałam koniecznie chodzić, a nie miałam butów”.

Czytaj dalej