Nero, Lula, Hegel oraz inne redakcyjne psy czują się u nas jak w domu. Mają tu swoje miski, koce i mnóstwo głaszczących je rąk. Tak jest nie tylko dzisiaj – podobnie było kilkadziesiąt lat temu, jeszcze w czasach krakowskiego tygodnika. No bo jak można tworzyć jakiekolwiek pismo bez psa pod biurkiem?
Na łamach „Przekroju” zawsze była pełna menażeria: począwszy od „Zielonej Gęsi” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego po rozpieszczane na potęgę koty Daniela Mroza. Ale tylko jedno zwierzę weszło do zespołu redakcyjnego – pies Fafik. W dodatku udało mu się to jeszcze jako szczeniakowi i nie musiał niczego napisać. Zresztą później z jego tekstami też nie było różowo. „To jeden z moich najlepszych autorów, tylko draniowi nie chce się trzymać długopisu w łapie” – powtarzał Marian Eile, legendarny redaktor naczelny „Przekroju”, a także opiekun Fafika. Mimo ewidentnego próżniactwa pies (rasa: prawie szkocki terier) do końca swoich dni utrzymał stanowisko w redakcji – konkretnie na legowisku pod biurkiem naczelnego – nadrabiając braki w tworzeniu wesołością, ogólnym urokiem i podskokami.