Jej wysokość wrona
i
ilustracja: Natka Bimer
Ziemia

Jej wysokość wrona

Nathanael Johnson
Czyta się 10 minut

Ich populacja rośnie, zwłaszcza w miastach. Raczej nie zagrażają innym gatunkom, za to wśród ludzi zachowują się coraz bardziej swobodnie. I są szalenie inteligentne.

Pewnej zimy Berkeleyside.com, internetowa agencja informacyjna w moim mieście, opublikowała artykuł o rozmnożeniu się lokalnej populacji wron. Mieszkańcy – z pewnym niepokojem – zaczęli zauważać, że co roku ich przybywało. Gdy Audubon Society przeprowadziło doroczne liczenie ptaków w latach 80., ogólna liczba wron nie przekraczała setki, a kruków była zaledwie garstka. Po roku 2010 hodowcy ptaków regularnie doliczali się więcej niż tysiąca wron i średnio trzystu kruków. Sporządzono raporty, z których wynika, że sytuacja wygląda podobnie w innych miastach.

Nie mieszkałem w okolicy na tyle długo, aby na własne oczy zobaczyć wzrost populacji, ale zauważyłem licznie występujące wrony. Gdy co rano biegam po parku, zawsze natykam się na małe grupki czarnych figurek patrolujących trawę. Co jakiś czas przyglądam się ptakom lecącym w stronę drzew, na których siedzą tuziny wron.

Ludzie niepokoili się, twierdząc, że wrony musiały się tu znaleźć kosztem różnorodności gatunkowej. Wrony czasami okradają gniazda innych ptaków, aby pożerać ich jaja i młode. Czyżby wzrost liczby wron miał doprowadzić do załamania się populacji ptaków śpiewających?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kevin McGowan, badacz krukowatych z Wydziału Ornitologicznego Uniwersytetu Cornella, stwierdził, że to mało prawdopodobne. Gdy naukowcy rozmieścili kamery na gniazdach w celu zidentyfikowania złodziei, odkryli, że winowajcami nie były wrony, ale wiewiórki i węże. Jak McGowan powiedział Berkeleyside, wrony „znajdują się niemal na samym końcu listy”, za szopami, ptakami drapieżnymi, oposami i sójkami.

„Gdy populacja wron będzie wystarczająco liczna, może mieć wpływ na system” – powiedział mi Marzluff. Jednak ptaki odczuwające ten wpływ, takie jak rudziki i sójki, żyją także wśród ludzi. Zagrożenie dla różnorodności gatunkowej nie jest efektem pojawienia się wron, lecz działania ludzi, dokonujących drastycznych zmian w środowisku. Co więcej, ludzie próbowali pozbyć się wron, a naukowcy przyglądali się z boku, czy pomoże to innym ptakom. Ich odkrycia można umieścić w jednym, krótkim zdaniu: eksperyment zwyczajnie się nie udał.

Podejrzewam, że niepokój towarzyszący rosnącej liczbie wron wynika z poczucia, że każdy nowy dodatek do świata przyrody skutkuje wyeliminowaniem innego. Wrony są podobne do ludzi w swej kreatywności i zdolności do przetrwania w ukształtowanym przez nas ekosystemie, a zatem ich obecność jest w oczach niektórych obserwatorów przedłużeniem zakłóceń spowodowanych przez ludzi. Zaścielamy ziemię śmieciami, a wrony wykorzystują zmiany, torując sobie drogę naprzód. Jeśli spojrzymy na to z tej perspektywy, to rosnąca populacja wron jest ubytkiem w naturze.

Za tą obawą nie stoją jednak żadne dowody. W 2012 r. ornitolodzy z Uniwersytetu w Berkeley dokopali się do starych przeglądów ptaków, sięgających roku 1913, i porównali z wynikami dotyczącymi gatunków zaobserwowanych na kampusie. Spodziewali się spadku populacji, ponieważ na kampusie pojawiło się mnóstwo nowych budynków, a okolica – z gospodarstw rolnych i pastwisk – przekształciła się w metropolię. Zamiast tego naukowcy zanotowali niewielki wzrost różnorodności gatunkowej na przestrzeni stulecia.

Populacja wron na terenie Ameryki Północnej rośnie, jednak na znacznie skromniejszą skalę niż ta zaobserwowana w Berkeley oraz innych miastach. W międzyczasie ogólna różnorodność gatunkowa ptaków utrzymała się na tym samym poziomie. W Stanach Zjednoczonych Agencja Ochrony Środowiska odkryła, że 113 gatunków ptaków ucierpiało z powodu znaczącego spadku ich liczebności w przeciągu ostatniego półwiecza. Jednocześnie 118 innych gatunków skorzystało na poważnym wzroście liczebności.

Miejskie ptaki

We wniosku płynącym z obserwacji wzrastającej populacji wron kryje się jeszcze jedno pytanie, a mianowicie: dlaczego największy wzrost odnotowano w miastach?

Odpowiedzi różnią się w zależności od regionu. Amerykańska wrona nie jest gatunkiem endemicznym Zachodniego Wybrzeża. Podążyła za rozwojem przedmieścia w całych Stanach Zjednoczonych, lubując się w nawadnianych trawnikach, które zmieniły nienadający się do zamieszkania Zachód w idealny habitat. Na Wybrzeże wrony dotarły około 1960 r., powiedział Marzluff. Wzrost ich populacji w miastach Zachodu częściowo można przypisać kolonizacji nowych terenów.

We wschodniej części Ameryki Północnej najbardziej logicznym wyjaśnieniem dla kwitnącej populacji miejskiej wrony jest to, że przenosiły się one ze wsi do miast.

Wiemy, że to prawda. Po przeprowadzeniu małego historycznego śledztwa McGowan odkrył, że w latach 30. ubiegłego wieku co najmniej jedno stado przeniosło się z przedmieść znajdujących się prawie 5 kilometrów od Auburn w Nowym Jorku do centrum miasta. Wiele innych miast – w tym Pittsburgh, Albuquerque, Minneapolis i Ottawa – zanotowały wzrost populacji.

Kolonia to wielka grupa ptaków zbierająca się na noc. Szpaki i kowaliki również przesiadują na noc na grzędach, tak jak drozdy, tylko w mniejszych grupach. Wrony często zbierają się w grupy na zimę, po czym odłączają od siebie na wiosnę, żeby zakładać gniazda. Takie kolonie mogą urastać do olbrzymich rozmiarów. W Fort Cobb w Oklahomie żyje kolonia licząca około dwa miliony wron. McGowan opisuje sytua­cję, w której stał pod wielką grzędą mieszczącą ponad piętnaście tysięcy wron w centrum Ohio, ze zdumieniem patrząc na ilości odchodów zalegających na ziemi. Podobnie jak wiele innych ptaków, wrony połykają drobne kamyki, które pomagają im rozkruszać zjadane ziarna. McGowan oszacował, że wrony w tej konkretnej kolonii mogły co pięć miesięcy zrzucać na ziemię do 750 kilogramów żwiru.

Jeśli do miast przenosi się coraz więcej kolonii, logiczne jest, że wrony zatrzymują się tam również w ciągu dnia. Ale dlaczego się przeniosły?

Może z powodu praw zabraniających używania broni palnej w obrębach miast? Ponieważ nie zajmujemy się już głównie rolnictwem, a strachy na wróble są raczej symbolem niż praktycznym narzędziem, nie postrzegamy wron jako swoich wrogów. I vice versa. Wrony zaczęły zachowywać się bardziej swobodnie w otoczeniu ludzi. Marzluff zauważył, że miejskie wrony nie są już tak płochliwe i agresywniej pokrzykują na ludzi.

McGowan sugeruje, że przeniesienie się do miast może się łączyć z wynalezieniem ulicznych latarni. Puchacze wirginijskie są najskuteczniejszymi drapieżnikami w polowaniach na wrony, bezszelestnie wyłaniając się z mroku, aby je porwać. Jednak niewiele puchaczy zapuszcza się do centrów miast, a blask latarni sprawia, że wrony mają szansę je dostrzec. (Jak większość ptaków, wrony nie widzą zbyt dobrze w ciemności).

McGowan twierdzi również, że wrony gnieżdżą się w miastach, ponieważ właśnie tam znajdują się drzewa. Wielkie, rozłożyste drzewa w parkach i na cmentarzach są często największymi w okolicy, jedynymi, które przetrwały intensywne okresy wyrębów i rozwoju. Od wczes­nych lat 90. miejskie lasy uros­ły w siłę. Jeśli przyjrzysz się zdjęciom amerykańskich miast sprzed wieku, zobaczysz, że wiele ulic było pozbawionych drzew. Sadząc je wzdłuż chodników, zapoczątkowaliśmy istnienie habitatu, którego dawniej nie było – wielką przestrzeń złożoną z gałęzi, idealną do zakładania gniazd i przesiadywania. Liście i jagody, żywiące się nimi owady oraz jedzące je pająki są pożywieniem dla ptaków i innych stworzeń.

Uważam, że to niezwykle pokrzepiające. My, ludzie, prowadzimy nie tylko do zniszczeń w naturze, i to dzięki nam wrony przenoszą się do miast, ponieważ poprawiamy jakość środowiska – przynajmniej dla nich. W swojej książce Welcome to Subirdia Marzluff opowiada, jak spędził dwa tygodnie na obserwacji ptaków w Parku Narodowym Glacier w Montanie, po czym poleciał do Nowego Jorku i zrobił to samo w Central Parku. Z zaskoczeniem odkrył, że w Nowym Jorku zobaczył większą różnorodność gatunkową przed upływem południa niż w trakcie całego swojego pobytu w Parku Glacier. Nauka popiera jego doświadczenie. Badania dowiodły, że w betonowych centrach miast, w których nie ma parków, różnorodność gatunków ptaków jest bardzo mała. Zróżnicowanie w odleg­łych lasach jest wyższe niż w takich ośrodkach miejskich. Jednak największe liczby unikalnych gatunków ptaków można znaleźć w miastach z wielkimi parkami.

Zagęszczenie ludności może iść w parze z różnorodnością biologiczną. Nasza cywilizacja nie zawsze okazuje się siłą pustoszącą ziemię.

Nie oznacza to jednak, że ludzie próbujący zachować dziką przyrodę robią to z błędnych pobudek lub że powinniśmy zacząć budować apartamenty w parku Yosemite. Potrzebujemy zamiejskich terenów do podtrzymania populacji wszystkich gatunków, które nie żyją wśród ludzi. Chodzi o to, że miejsca zamieszkane przez ludzi – ale tylko te zaprojektowane z rozmysłem – mogą być środowiskiem dla reszty stworzeń.

Marzluff z chęcią zobaczyłby miasta znajdujące się w pobliżu co najmniej stuakrowych, gęstych lasów, składających się z rodzimych drzew i posiadających szlak wodny. Przykładowo, Berkeley, które według odkryć naukowców zamieszkuje szeroki wachlarz gatunków, graniczy z zalesionym parkiem o powierzchni dwóch tysięcy akrów.

Uważam, że łączenie ludzi z innymi gatunkami przynosi wiele korzyści, nawet dla tych, którzy nie są wielbicielami przyrody. Dowody wskazują na to, że gdy ludzie znajdują się w otoczeniu roślin i zwierząt, spada ich poziom stresu i poprawia się ogólny stan zdrowia. Jeśli zależy nam na różnorodności gatunkowej i chcemy doświadczać jej osobiście (a nie tylko mieć świadomość, że ona gdzieś istnieje, oddalona od nas o setki kilometrów), jest duża szansa, że przyczynimy się do wzrostu zróżnicowania gatunkowego dzięki pielęgnowaniu środowisk w miastach i wokół nich.

Latające małpy

Oto kolejne potencjalne wyjaśnienie przyczyny wzrostu populacji wron w miastach – im większe zaludnienie, tym więcej wron. Marzluff szacuje, że terytorium, jakie kontroluje rodzina wron, dorównuje rozmiarami powierzchni dwóch przydomowych ogrodów. A zatem na jedną osobę przypada jedna wrona. Ta równowaga ulega załamaniu wraz ze wzrostem zagęszczenia, a ogrody znikają pod drapaczami chmur. Ale gdy w mieście dominują domy wolnostojące, wzrost populacji zwykle oznacza wzrost liczby trawników i śmieci, a co za tym idzie – wron. Cechy umożliwiające wronom przetrwanie w naszym towarzystwie czynią je interesującymi. Są innowacyjne i elastyczne. Przyglądają się nam z uwagą, odczytują język naszego ciała i domyślają się, jakie mamy zamiary. Neurobiolodzy badający wrony wykazali, że potrafią one szybko i dokładnie wywnioskować przyczynę nieoczekiwanego wydarzenia. Podobnie jak ludzie, dochodzą do błędnych wniosków związanych z tymi przyczynami. Innymi słowy – rodzą się przesądy dotyczące wron.

Czasami zachowują się, jakby się nami bawiły. Angell i Marzluff przytaczają historię wrony wykradającej kanapki golfiarzom i zostawiającej im pustą torebkę dwa dołki dalej. Inna para kruków ukradła ciasto kajakarzom, a nazajutrz zrzuciła im na głowy aluminiową tackę.

Wrony wykorzystują ludzi. Rzucają na drogi orzechy i skorupiaki, które są potem miażdżone przez opony naszych samochodów. Na niektórych skrzyżowaniach w Japonii często można zobaczyć wrony rzucające orzechy na szosę, czekające na zmianę świateł, po czym idące wraz z pieszymi po swój łup.

Ptaki szybko dostosowują się do naszego trybu życia. W latach 50., gdy po autostradach zaczęły jeździć pierwsze samochody, wrony odlatywały z poboczy wraz z każdym przejazdem auta. Przed końcem lat 60. niemal nie reagowały już na widok mknących samochodów.

Wrony brodate, gatunek endemiczny dla Nowej Kaledonii, wyposażone w największe mózgi ze wszystkich wron, posługują się narzędziami, a nawet je wytwarzają. Starannie przycinają gałązki w haczyki, aby wydobyć owady z cias­nych szczelin. Niektórzy ekolodzy behawioralni byli nastawieni sceptycznie wobec niesamowitych wyczynów osiągniętych przez kaledońskie wrony brodate do czasu, gdy badacze sfilmowali wronę o imieniu Betty, która używała narzędzi do podniesienia koszyka z jedzeniem. Film jest zadziwiający. Na początku Betty próbuje nadziać jedzenie na drut, który podsunęli jej badacze. Zastanawia się przez chwilę, po czym wciska pręt pod kamień, zwinnie zagina jego koniec, aby przybrał kształt haczyka, i wyciąga jedzenie. Betty robi to z wdziękiem, nie popełniając żadnego fałszywego kroku. To nagranie pokazuje, że wrona potrafi myśleć, przewidując to, co za chwilę nastąpi. Po pierwsze: Rany, byłoby łatwiej wygrzebać to jedzenie, gdyby drut miał zakrzywiony koniec. Po drugie: Może powinnam zagiąć drut i zrobić z niego haczyk? I po trzecie: Ten kamień świetnie się nadaje do zakrzywienia drutu. Te ptaki są zadziwiająco sprytne. Aby podnieść poprzeczkę, naukowcy wymyślili eksperyment, w którym wrony musiały szarpać za sznurek, aby wyciągnąć krótki patyk, potem posłużyć się nim do zdobycia dłuższego patyka, a na końcu użyć dłuższego patyka do przechwycenia kawałka mięsa. Wrona dokonała tego przy pierwszym podejściu.

Amerykańskie wrony nie są aż tak bystre jak kaledońskie, ale im także sprytu nie brakuje. Naukowcy porównują poziom ich inteligencji z inteligencją ssaków naczelnych. Jak powiedział Marzluff, „są jak małe, latające małpki”.

Tłumaczyła Kinga Markiewicz

Fragment książki Nathanaela Johnsona Sekrety roślin i zwierząt (wyd. Vivante, Białystok 2017). Tytuł dodany przez redakcję.

 

Czytaj również:

Później jego duch
Opowieści

Później jego duch

Sarah Hall

Albowiem po apokalipsie nadal obchodzi się Boże Narodzenie i będzie się je obchodzić aż do końca. Opowiadanie wybitnej brytyjskiej pisarki.

Kiedy się obudził, wiatr wiał ze wschodu. Okna po tej stronie domu uderzały i klekotały we framugach, choć były zabite deskami, a da­szek z blachy falistej nad kurnikiem chrząkał i skrzypiał, jakby miał zaraz wyrwać się z mocowań i odlecieć. Ten huk wdarł się w jego sen niczym ludzki głos. Dwudziesty trzeci grudnia. Pochmurny poranek, a może jeszcze była noc, zegar stanął. Leżał nieruchomo pod kocami, stopy w butach miał zmarznięte, pierś obolałą od wdychania nieogrzewanego powietrza. Ogień zgasł, drewno spalało się zbyt szybko przy takim ciągu w kominie. Trudno było utrzymać płomień przez całą noc. Węgiel był lepszy, palił się dłużej, ale trudno go było znaleźć, no i nosić, z powodu ciężaru.

Czytaj dalej