Dziewuchy, wiecznie dziewice
i
Mikrofotografia ukazująca morfologiczną zmienność wrotek bdelloidalnych i ich szczęk autor: Diego Fontaneto / Wikimedia Commons (CC BY 2.5)
Wiedza i niewiedza

Dziewuchy, wiecznie dziewice

Mikołaj Golachowski
Czyta się 5 minut

Od zawsze uważam, że słowo „prymitywne”, przynajmniej w odniesieniu do historii ewolucyjnej żywych organizmów, to komplement. Jeśli ktoś jest prymitywny, czyli powstał już bardzo dawno, to po prostu znaczy, że już dawno się udało i nie trzeba było niczego zmieniać, podczas gdy nad innymi Darwin wciąż się musi głowić. My wciąż szukamy i pytamy, jak żyć, a taki skrzypłocz czy łodzik odpowiedź znalazły już setki milionów lat temu i patrzą na nas z wystraszonym pobłażaniem, bo nagle może się okazać, że dzięki nam, przeżywszy wszystko, wyginą. Latimeria też była tu na długo przed dinozaurami, więc choćby z szacunku do niej może jednak nie bierz tej plastikowej siatki?

Ale o tych antycznych arcydziełach ewolucji może będzie kiedy indziej. Dziś chciałbym was zabrać na wrotki, a konkretnie wrotki bdelloidalne. To nie żaden hipsterski sport, tylko grupa organizmów, które powstały tak dawno i w takim uniesieniu, że sam ojciec ewolucji niczego nie pamięta, a reszta naukowców cały czas drapie się po głowach i próbuje zrozumieć, co się stało i jak to się dalej dzieje. Może powinni zapytać koleżanek i żon?

Otóż wrotki bdelloidalne to, o ile wiemy, same dziewczyny. Od 85 mln lat nikt nie spotkał wśród nich żadnego wrotkowatego faceta. Wrotki nie tylko zdają się za nimi w ogóle nie tęsknić, ale świetnie sobie w całym świecie radzą, latają na wycieczki i odwiedzają ciągle nowe miejsca, brak seksu zaś najwyraźniej im służy. Jak wiemy, brak facetów i brak seksu to zupełnie inne sprawy, ale tak, wrotkowe dziewuchy to wieczne, szczęśliwe dziewice.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Chyba czas opisać, kim one w ogóle są. Przede wszystkim mają niejasne powiązania systematyczne. Różni pracujący na wrotkach naukowcy (czyż to nie piękna wizja?) nie są co do tego zgodni. Kiedyś zaliczane były do typu obleńców – wraz z naszymi ulubieńcami, takimi jak glista ludzka, owsiki czy włośnie spiralne. Badania genetyczne wykazały jednak, że pokrewieństwa wśród obleńców są bardzo odległe, więc teraz niektórzy twierdzą, że wrotki to osobny typ (dla przypomnienia – nasz własny typ to strunowce, czyli wszystkie kręgowce plus żachwy oraz lancetnik i spółka). Inni zaś przyjmują, że wspólny typ to wrotki i inne dziwne zwierzątka zwane kolcogłowami. Same wrotki to malutkie zwierzołki długości od pięciu setnych milimetra po giganty mierzące tych milimetrów dwa. Są chudziutkie i przezroczyste, a na głowie, czyli u szczytu ciałka, mają śliczny wianuszek rzęsek zwany aparatem wrotnym. Tymi rzęskami wychwytują sobie pokarm w postaci resztek materii organicznej, bakterii, glonów i pierwotniaków, drugi koniec ich mizernego jestestwa przyczepiony jest zaś do podłoża w jakimś wilgotnym środowisku. Co ciekawe, liczba komórek pomiędzy tymi dwoma zawrotnymi punktami jest stała, czyli wrotki osiągają swoje imponujące rozmiary nie tak jak prawie wszystkie inne wielokomórkowce, to jest zwiększając liczbę tworzących je komórek, tylko zwiększając rozmiar samych komórek.

Wrotki bdelloidalne, zdjęcie: Bob Blaylock / Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0)
Wrotki bdelloidalne, zdjęcie: Bob Blaylock / Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0)

Większość wrotków żyje w wodach słodkich, ale środowiskiem dla nich mogą być też mchy, kielichy roślin, dziuple, torfowce i ziarenka piasku, również morza i oceany. Wrotki są wszędzie, na wszystkich kontynentach z Antarktydą włącznie. Kiedy jest im źle, gdy wokoło jest zbyt sucho lub za gorąco, zmieniają formę na przetrwalnikową i zwiedzają świat niesione wiatrem albo ptakami, aż im się znowu gdzieś spodoba.

Wrotki bdelloidalne to podgromada (z naszych krewniaków to stekowce, czyli składające jaja dziobaki i kolczatki, należą do innej niż my podgromady prassaków, czyli owszem, ssaków, ale jednak jakichś innych niż reszta) wrotków, a ich nazwa pochodzi od greckiego słowa bdella, czyli pijawka, bo przypominają trochę te sympatyczne stworzenia, kiedy przemieszczają się z miejsca na miejsce. Jeśli masz jakąś roślinkę w mieszkaniu, to jest szansa, że któraś z tych dziewczyn właśnie cię obserwuje. Albo obserwowałaby, gdyby miała choć jedno oko. Naukowcy słabo sobie radzą z wyjaśnieniem ich ogromnego sukcesu i tego, że świetnie sobie dają radę w bardzo różnorodnych środowiskach, pomimo, no właśnie, braku seksu. Już pomijając związaną z nim frajdę, seks to najskuteczniejsza w przyrodzie metoda na tasowanie naszych genów. Ja dam trochę moich, ty dasz trochę swoich – i nasze potomstwo będzie inne niż każde z nas, dzięki czemu może lepiej sobie poradzi w nowym środowisku. Klonowanie dobrze się sprawdza w stabilnym środowisku, gdzie nie ma potrzeby się zmieniać. A dzieworodne wrotki bdelloidalne śmieją się teorii w nos i są najstarszą i najbardziej zróżnicowaną (tylko w Polsce mamy ich ponad 50 gatunków) grupą aseksualnych organizmów na świecie. Naukowcy od lat głowią się, jak to możliwe, bo trudno to wszystko wyjaśnić samymi mutacjami, które przecież zdarzają się w najlepszej rodzinie.

Niedawne badania przyniosły nowe odkrycia, choć znowu nie wiemy, jak to działa. Okazuje się bowiem, że wrotki bdelloidalne w jakiś tajemniczy sposób potrafią żywić się DNA! Innymi słowy, najprawdopodobniej umieją przyczepiać DNA zjadanych przez siebie bakterii i pierwotniaków do własnego genomu! O ile wiemy, poza nimi nikt tego nie potrafi.

Jakkolwiek by to robiły, radzą sobie bez chłopaków świetnie. To właściwie uosobienie niezależnych samic, godne sztandarów. Dlatego pomyślałem (przyznaję, za sugestią koleżanki), żeby w marcu właśnie o nich napisać. Wszystkiego dobrego wszystkim samicom świata! No może poza dziewczynami komarów…
 

Czytaj również:

Pura vida
i
zdjęcie: Kleber Varejão Filho / Usplash
Wiedza i niewiedza

Pura vida

Mikołaj Golachowski

W Kostaryce najpopularniejszy zwrot to „pura vida”, czyli „czyste, dobre życie”. Tak mieszkańcy tego kraju się witają, żegnają, pozdrawiają i tak sobie dziękują. Leniwce są żywą ilustracją tej maksymy.

Możliwe, że trochę was rozdrażnię, ale jestem akurat na wakacjach w tropikach. Za oknem mam środkowoamerykański las deszczowy, wrzeszczący, wyjący, kwiczący i śpiewający miejscową fauną, głównie ptasią, ale i ssaki nie siedzą cicho. Chyba najbardziej niesamowity dźwięk to wycie wyjców, największych z okolicznych małp. Nie brzmi jak głos jakiegokolwiek zwierzołka, raczej jak głośne rozdzieranie kurtyny oddzielającej nas od innych wszechświatów. Aż ciarki przechodzą. Pełno tu inspiracji do rozważań nad stanem umysłu i ulubionymi używkami „ojca ewolucji”, zwłaszcza że bardzo wielu miejscowych wygląda jak inwazja kosmitów. Ale jeden temat narzuca mi się nieodparcie. Może niezbyt szybko, ale nieubłaganie. A kim ja jestem, żeby sprzeciwiać się woli Przyrody? Zatem dzisiaj będzie o liściożerach.

Czytaj dalej