Zmiana perspektywy – lusławicki ogród Krzysztofa Pendereckiego
i
fot. Maciej Herman
Opowieści

Zmiana perspektywy – lusławicki ogród Krzysztofa Pendereckiego

Agnieszka Drotkiewicz
Czyta się 12 minut

Krzysztof Penderecki „buduje swój ogród jak partyturę, nuta po nucie”. Rosną tu nie tylko dęby, graby, jesiony, lipy i klony, lecz także rzadkie gatunki drzew przywiezione przez kompozytora z Chin, Luizjany i innych części świata. 

14 maja tego roku było wyjątkowo chłodno. O 5.30 rano w Lusławicach – ok. 8ºC. Otworzyłam wychodzące na wewnętrzny dziedziniec okno pokoju w bursie w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego – padało. Byłam niewyspana, poprzedniego dnia rozpoczęły się tu warsztaty dla młodych kompozytorów, master classes organizowane wspólnie z krakowskim Festiwalem Muzyki Filmowej: w nocy trzaskały drzwi pokojów, a kiedy wreszcie zasnęłam, obudził mnie ktoś gwiżdżący arię toreadora z Carmen.

Otwarte w 2013 r. Centrum, elegancki budynek z dwiema salami koncertowymi, pokojami prób, bursą i stołówką, położone jest dokładnie naprzeciwko lusławickiego dworu otoczonego arboretum skomponowanym i doglądanym z miłością przez Krzysztofa Pendereckiego. 6. rano to pora, o której profesor lubi zaczynać komponowanie (latem nawet wcześniej). O tej porze – wraz z fotografem Maciejem Hermanem – stajemy przed bramą ogrodu. Naszym przewodnikiem jest Stanisław Dudek, ogrodnik, który zna tu każdą gałązkę, który poświęcił Lusławicom całe życie zawodowe: jego wiedza i uczucie, jakim darzy to miejsce, są ogromne.

fot. Maciej Herman
fot. Maciej Herman

Spędzam kilkanaście godzin w majowym chłodzie i deszczu, w tym „tajemniczym ogrodzie” rozciągającym się na przestrzeni wielkości jednej trzeciej powierzchni Łazienek Królewskich. W kaloszach podążam za przewodnikiem, a potem stoję godzinami, trzymając parasol nad aparatem fotograficznym – to wielkoformatowy aparat na klisze, rozstawiany na statywie, potrzeba dużego parasola, aby ochronić go przed deszczem… Godziny spędzone w ciszy wśród zachwycającej, soczystej zieleni lusławickich drzew stają się dla mnie rodzajem medytacji. Pozwalają mi (przynajmniej w pewnym stopniu) zrozumieć i poczuć słowa Krzysztofa Pendereckiego wypowiedziane w rozmowie z jego bliskim przyjacielem, wybitnym muzykologiem, prof. Mieczysławem Tomaszewskim: „Tutaj piszę inną muzykę niż w Krakowie. Nie mówiąc o pokoju hotelowym, w którym też często muszę pisać. Tu powstaje muzyka odmienna. Tutaj, za jednym posunięciem pióra powstał kwartet klarnetowy. Tutaj, na ganku, powstały bardzo duże fragmenty Te Deum, nawet jeszcze wtedy dwór całkiem nie był gotowy, jeszcze trwał remont, jeszcze kręcili się robotnicy i też jest to inny utwór niż te pisane gdzie indziej”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Dwór z obrazów Malczewskiego

Zadumanie. Na ganku w Lusławicach z 1920 r. to jeden z wielu obrazów Jacka Malczewskiego, na którym widzimy fragment dworu. Malczewski spędził dużo czasu w Lusławicach – właścicielem dworu był jego szwagier. Lusławice są pierwowzorem wszystkich dworów na obrazach Malczewskiego. Portret szwagra Malczewskiego wisi we dworze do dziś. To od jego wnuka, Adolfa Vayhingera, na początku lat 70. Lusławice kupił Krzysztof Penderecki. Na przełomie XVI i XVII w., na długo zanim stał się inspiracją dla młodopolskiego malarza, lusławicki dwór był ośrodkiem kalwinizmu, mieściła się w nim nawet drukarnia. Znalazł tu schronienie duchowy przywódca arian – pochodzący z Florencji Faust Socyn. Po tym, jak został brutalnie pobity przez katolickich studentów w Krakowie, Socyn zamieszkał w Lusławicach. Nie odzyskał jednak pełni sił i wkrótce zmarł – jego grób znajduje się na terenie parku. Mauzoleum w 1933 r. zaprojektował sławny architekt Adolf Szyszko-Bohusz.

Historia i emanacja tego miejsca zrobiły wrażenie na Krzysztofie Pendereckim. Po wojnie we dworze mieścił się magazyn nawozów sztucznych, potem izba porodowa i ochronka. W latach 70. dwór i park były w opłakanym stanie. Adolf Vayhinger, który na co dzień mieszkał w Katowicach, zachował we dworze dwa pokoje dla siebie. Traf chciał, że kiedy Krzysztof Penderecki przyjechał tu po raz pierwszy, spotkał właściciela siedzącego na ganku. Czy to rozmowa o rzadkim drzewie – tulipanowcu, rosnącym tuż przy dworze – od razu przełamała lody? Dość, że transakcja odbyła się bardzo szybko.

„Najdzielniejszy z dziadków”

Skąd wzięła się botaniczno-dendrologiczna pasja kompozytora? Ważną postacią w życiu Krzysztofa Pendereckiego był jego dziadek Robert Berger, który zabierał go na długie spacery, zachęcał do nauki łaciny i z którym wspólnie przygotowywał zielniki. (Łacina jest także językiem, którym posługuje się ogrodnik Stanisław Dudek, gdy opowiada o gatunkach lusławickich drzew; zresztą wiele z nich pochodzi z dalekich obszarów klimatycznych i nie posiada w ogóle polskich nazw). Tradycja dendrologiczna sięga jeszcze o pokolenie dalej, jako że ojciec Roberta Bergera był nadleśniczym w majątku hrabiego Raczyńskiego koło Dębicy. Był to powód, dla którego wielokulturowa rodzina Krzysztofa Pendereckiego – babka była Ormianką, dziadek Niemcem – osiedliła się na tej ziemi. „Johann Liber Berger, Leśniczy na Berdechu, Pradziadek kompozytora Krzysztofa Pendereckiego” – taki napis widnieje na odnowionym kilka lat temu grobie, o czym pisze w książce Opowieść dla córek i wnuków Wojciech Berger.

Powiązania rodzinne są zresztą niezwykle ważne w lusławickim ogrodzie – dbanie o pamięć, ocalanie od zapomnienia zmarłych, jak i pozostawianie wiadomości żyjącym. „Niekiedy trzeba otworzyć drzwi za sobą. Choć pejzaż, który się ogląda za sobą, z dystansem, jawi się rzeczywiście inny” – mówi Krzysztof Penderecki w rozmowie z Mieczysławem Tomaszewskim. Lusławice to zarazem pomnik przyszłości – tak czytam krzyżujące się dębowe aleje dębów polskich i amerykańskich posadzone przez kompozytora z okazji narodzin wnuczki, Marysi. Dla pewności, że będą dobrze rosnąć, pod każde drzewko profesor wrzucał kopę jaj – co jest metodą polecaną w dziewiętnastowiecznym kalendarzu rolnika. Wnuczka zachwycała się parkiem, jeszcze będąc w dziecinnym wózku, „zaśmiewała się, widząc poruszające się na drzewach liście” – wspomina Elżbieta Penderecka w rozmowie z Katarzyną Janowską i Piotrem Mucharskim. I dodaje: „Zobaczyć Krzysztofa takiego, jaki jest naprawdę, można w kontaktach z wnuczką. Wtedy się odsłania”. Nic dziwnego, że Kalina Cyz swoją książeczkę dla dzieci o Krzysztofie Pendereckim – zatytułowała „Najdzielniejszy z dziadków” – parafrazując tytuł jego opery dla dzieci, „Najdzielniejszy z rycerzy.”

Partytura ogrodu

Taxodium – rosnące na bagnach Luizjany, Davidia inolucrata – drzewo pochodzące z Chin, które kwitnąc, wygląda, jakby rozrzucono na nim chusteczki lub jakby stado białych ptaków szykowało się do lotu; czy też Fagus aspenifolia – odmiana buka o ząbkowanych liściach, przypominających ozdobny makaron – to tylko kilka przykładów rzadkich drzew z lusławickiej kolekcji.

Gdy Krzysztof Penderecki kupił Lusławice, ogród miał kilka hektarów, on jednak od razu planował swoje arboretum na dużo większej przestrzeni. Z czasem dokupował sąsiadujące działki – dziś obszar ogrodu to blisko 30 ha. W przestrzeni pierwotnej blisko dworu zachował się starodrzew – rodzime gatunki drzew: dęby, graby, jesiony, lipy, klony. Od samego początku profesor przywoził do Lusławic sadzonki z całego świata, z miejsc, które odwiedzał w czasie dyrygenckich tournée czy kompozytorskich podróży: od Hiszpanii po Koreę, od Kanady po Wenezuelę. Wiele z nich nie przetrwało swojej pierwszej zimy, lecz już liczba i jakość tych, które przetrwały, jest oszałamiająca.

Do Lusławic pielgrzymują entuzjaści i znawcy drzew, w tym wycieczki z Wielkiej Brytanii, kraju ogrodników. Są pod wrażeniem tego, że wiele z drzew zebranych przez Krzysztofa Pendereckiego to okazy, które oglądać można tylko w bardzo wyspecjalizowanych ogrodach dendrologicznych. W Lusławicach gatunki egzotyczne, dalekie, obce, odmienne – posadzone razem „dziwią się sobą nawzajem” – jak zauważa Mieczysław Tomaszewski. W rozmowie z kompozytorem mówi: „W naturze cedr libański nie wyrośnie obok amerykańskiej sekwoi. A u Ciebie wszystko jest możliwe”. Penderecki odpowiada: „Buduję kolekcję dendrologiczną i staram się – jak filatelista – uzupełnić każdą rozpoczętą serię. Robię wszystko, żeby zebrać tu wszystkie gatunki, odmiany i formy ogrodowe, które mogą rosnąć w naszym klimacie”.

fot. Maciej Herman
fot. Maciej Herman

W katalogu lusławickich drzew znajduje się wiele ciekawych gatunków, nie mniej fascynujące są jednak odmiany tego samego gatunku, często gatunków drzew dobrze w Polsce znanych: rosną tu choćby klony z całego świata – mandżurskie, japońskie, chińskie, różne odmiany buka, konifery, czyli drzewa iglaste w rzadkich odmianach azjatyckich… Fascynujące jest oglądać poszczególne „wariacje na temat” – w miejsce scherzando, amabile czy lamentoso – drzewa o kształtach nazywanych płaczące lub kolumnowe, w różnych kolorach, o różnych rozmiarach i kształtach liści.

We wstępie do albumu Lusławickie ogrody Krzysztof Penderecki przyznaje, że myśl o tym, żeby „zbudować własny ogród, tak jak buduje się partyturę, nuta po nucie”, towarzyszyła mu od dzieciństwa. „Każde drzewo ma u mnie swoje miejsce w parku. Często wcześniej zarezerwowane, oczekujące na ów »akord«. Oczekujące na taki, a nie inny kształt czy kolor. I to samo bywa w partyturze. Często pisząc, zostawiam miejsce, gdy jeszcze nie znajduję potrzebnego odpowiednika dźwięku czy akordu. Zostawiam, ale wiem mniej więcej, jak on ma wyglądać”. Wiedzę o ogrodach czerpał z literatury oraz z podróży po ogrodach botanicznych na całym świecie.

Jednocześnie idea ogrodu Krzysztofa Pendereckiego wyszła daleko poza ramy parku dworskiego, nosi wyraźną indywidualną sygnaturę. „Jestem manierystą” – przyznaje profesor – „pociąga mnie polistylistyczność, ten ogród jest postmodernistyczny”. Tym, co mnie zachwyciło najbardziej w kompozycji Lusławic, jest szerokość horyzontów. Ogród ten, między innymi dzięki temu, że pofałdowano teren (jak czyniono to w ogrodach angielskich), oraz dzięki imponującej architekturze ogrodowej – włoskim tarasom, japońskiemu mostkowi, labiryntowi – prezentuje spacerującym ciągłe zmiany perspektywy, stymulację, odświeżenie – co jest szalenie ważne dla każdego artysty i dla każdego człowieka.

„Jaką wspaniałą książkę mogłabym tu napisać!” – pomyślałam w Lusławicach. Ten ogród pozwala duszy podróżować. Wzbudził we mnie taki zachwyt, że miałam łzy w oczach i czułam się jak dziecko, uszczęśliwione i oszołomione nowym doznaniem.

Artysta w labiryncie

Stanley Kubrick w filmie Lśnienie kilka razy użył kompozycji Krzysztofa Pendereckiego Przebudzenia Jakuba. W filmie tym ważną rolę odgrywa labirynt. W Lusławickim ogrodzie labiryntów jest kilka, w tym jeden, naprawdę niebezpieczny. „Nie radzę nikomu wchodzić, bo nie wyjdzie” – mówi Stanisław Dudek. Plan, według którego jest on zbudowany, kompozytor znalazł w książce poświęconej labiryntom – wyryty był na kamieniu znalezionym w ruinach trzynastowiecznej kaplicy w Genainville we Francji. Nigdy wcześniej plan ten nie został zrealizowany – aż do czasu posadzenia labiryntu z 15 tys. grabów w Lusławicach. Ogrodnik, który kosi trawę, „za każdym razem w połowie labiryntu wraca na początek, bo nie może trafić w te miejsca, w które chce”.

fot. Maciej Herman
fot. Maciej Herman

Krzysztof Penderecki w wielu rozmowach podkreśla, jak ważne dla niego jako artysty jest znalezienie miejsca, gdzie jest u siebie, gdzie może się schronić i wyciszyć. Jest to warunek konieczny, aby tworzyć, aby móc dać coś z siebie światu. Labirynt paradoksalnie może być dobrym schronieniem. Labirynt jest także metaforą poszukiwania, błądzenia – drogi, z którą kompozytor się identyfikuje.

Książka Labirynt czasu. Pięć wykładów na koniec wieku zbiera wykłady mistrzowskie wygłoszone przez profesora. W wykładzie zatytułowanym Artysta w labiryncie mówi on o tym, że w dobie nadmiaru informacji cierpi wyobraźnia: „Naturalnym odruchem staje się ucieczka, zamknięcie się we własnym świecie – ale czy ocali ono nasze twórcze siły? W Lusławicach otoczyłem moją posiadłość, mój ogród wysokim murem, wierząc – zgodnie z myśleniem symbolicznym – że mur ten wzmocni siły wewnętrzne tam wzrastające. Taki hortus conclusus to świat sam w sobie, mój kosmos, którego harmonię sam kształtuję. Wytyczając szpalery drzew, zakładając gazony i kwiatowe partery mam świadomość budowania własnej Arkadii (…). Działając zgodnie z wcześniejszymi wzorcami, założyłem również w moim ogrodzie błędnik, labirynt. Tu czuję się pewny, znam wejście i wyjście, zbudowałem go według zasad costruzzione legittima. Inaczej z tym labiryntem, którym jest twórczość i świat. Jak osiągnąć cel artystyczny w plątaninie dróg, w tym zamęcie, który jest naszym udziałem? Pocieszeniem może być świadomość, że labirynt – metafora naszego bytowania – jest zawsze połączeniem elementów irracjonalnych, nieobliczalnych i obliczalnych, nad którymi możemy zapanować. Tylko błądzenie, droga okrężna prowadzi do spełnienia”.

Spotkania w ogrodzie

„Wizyta w Lusławicach to zawsze podróż do świata, który oszałamia magią ogrodu, dziwną zamierzchłą energią, ariańskim duchem tego miejsca, szlacheckim pięknem, gościnnością dopracowaną w każdym calu” – mówi Robert Piaskowski, wieloletni dyrektor do spraw programowych Krakowskiego Biura Festiwalowego, często współpracującego z Elżbietą i Krzysztofem Pendereckimi, którzy tę instytucję przed laty współzakładali. W maju 2018 r. odwiedzał Lusławice wraz z Elliotem Goldenthalem, amerykańskim kompozytorem, także muzyki filmowej, zdobywcą Oscara za muzykę do filmu Frida. Jak zapamiętał to spotkanie? Zapach piwonii, szparagi, dziczyzna i truskawki ze śmietaną na obiad, nalewka gruszkowa. Rozmowy o korespondencji Strawińskiego z Pendereckim, o Kilarze i Góreckim, dyrygencie Kencie Nagano i festiwalu w Salzburgu. Zapach ogrodu w porze kwitnienia różaneczników i jaśminu. A przede wszystkim spacer po ogrodzie: „Pan Krzysztof na czele, Elliot z trudem po urazie biodra, którego nabawił się, wysiadając do nowojorskiego metra, my z tyłu, zmęczeni upałem. Pan Krzysztof pogania: szybciej, szybciej. Za chwilę w ogrodowych stawach koncert setek żab. Dwóch wielkich kompozytorów, każdy z innego świata i z innego momentu w historii muzyki, stoi zasłuchanych w strzeliste harmonie, repetytywną symfonię uwodzących się żab”.

Ogród jako taki tworzy przestrzeń spotkania – z samym sobą, ale także z innymi. Rozmowy, które prowadzi się, chodząc po ogrodowych ścieżkach, różnią się od tych prowadzonych w murach czy w mieście. Odbieram Lusławice jako ogród filozoficzny – spacery po nim poszerzają horyzont, ułatwiają spotkanie się z samym sobą, pomagają w twórczym myśleniu, a także – przez zmianę perspektyw – mogą dodawać nadziei, której, jak twierdzi profesor, „musimy szukać w paradoksach”.

fot. Maciej Herman
fot. Maciej Herman

Zorganizowanie wyprawy do Lusławic nie było proste. Los chciał, że przyjeżdżając tam, dosłownie minęłam się z ministrem kultury i dziedzictwa narodowego. 13 maja 2019 r. w Lusławicach podpisano list intencyjny, za którego sprawą lusławicki park i dwór trafią w przyszłości pod pieczę Państwa Polskiego. Krzysztof Penderecki zdecydował się przekazać swoje dzieło Państwu, aby zostawić coś po sobie na tej ziemi. Na stronie Ministerstwa Kultury czytam: „Myślę, że to najlepsze, co moglibyśmy zrobić, żeby to trwało dalej” – ocenił prof. Penderecki.

Następnego ranka, gdy wraz z ogrodnikiem przechodzimy przez ogród, z daleka widzę profesora, który siedzi po śniadaniu na werandzie i pracuje, z widokiem na ukochany starodrzew. Wśród notatek, które zabrałam ze sobą do Lusławic, mam między innymi fragment wykładu Krzysztofa Pendereckiego zatytułowanego Drzewo wewnętrzne. To w nim kompozytor opowiada o swojej fascynacji liturgią prawosławną z jednej strony, a kulturą zachodnią z jej racjonalizmem, lecz także umiejętnością ekspresji – z drugiej strony. „Kultura śródziemnomorska przecież – która jest moim domem w najszerszym znaczeniu – powstała właśnie z owego ożywczego połączenia najróżniejszych elementów i wpływów. (…) Alchemicy uważali, że doskonalenie siebie musi postępować w parze z regeneracją natury. Sadząc drzewa w Lusławicach, w których odnalazłem moją Odysową przystań, Itakę, mam wrażenie oczyszczania się, dochodzenia do istoty samego siebie i do istoty muzyki”.

Serdecznie dziękuję za pomoc Magdzie i Wojciechowi Bergerom oraz Robertowi Piaskowskiemu.

Podczas pracy nad tekstem korzystałam z książek: Labirynt czasu. Pięć wykładów na koniec wieku Krzysztofa Pendereckiego, Ogrody lusławickieRozmowy lusławickie Mirosława Tomaszewskiego, Pendereccy. Saga Rodzina Katarzyny Janowskiej i Piotra Mucharskiego, a także z czasopisma „Beethoven Magazine” (nr 25).

Maciej Herman. Fotograf niezależny. Jego prace były pokazywane na wielu wystawach indywidualnych oraz zbiorowych. Za swój cykl „Stocznia” otrzymał Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Fotografii Industrialnej i Przemysłowej Foto-Pein. Jego fotografie były publikowane w wielu książkach i czasopismach, w tym na okładkach („Newsweek”).

W swoich projektach koncentruje się szczególnie na dwóch tematach – problemach społecznych oraz poszukiwaniu nieoczywistej materii miejsc. Praktykuje głównie czarno-białą technikę wielkoformatową.

Czytaj również:

Ogród mój widzę ogromny
i
Park Matisse'a w Lille; zdjęcie: archiwum Gilles'a Clémenta
Ziemia

Ogród mój widzę ogromny

Zygmunt Borawski

Stara się działać w zgodzie z naturą, a nie przeciwko niej. Zakłada ogrody, w których rośliny same wybierają sobie miejsce i po których swobodnie się poruszają. Francuski ogrodnik Gilles Clément chciałby zamienić Ziemię w wielki ogród.

Gilles Clément jest trudny do zaszufladkowania. W wielu wywiadach zaznacza, że bardziej czuje się ogrodnikiem krajobrazowym niż architektem kraj­obrazu. Napisał wiele książek z zakresu ogrodnictwa, ale stroni od hermetycznego języka profesjonalisty. Jest entomologiem z zamiłowania, ale pierwszych kontaktów z owadami omal nie przypłacił życiem. W końcu, co najistotniejsze dla naszego wywiadu, jest wybitnym projektantem ogrodów i parków w rodzinnej Francji, ale nie inspiruje się historyczną tradycją francuskich ogrodów regularnych.

Czytaj dalej