Zimowe drzewa
i
„Bajka zimowa”, Ferdynand Ruszczyc, 1904 r. (domena publiczna)
Doznania

Zimowe drzewa

Kamila Dzika-Jurek
Czyta się 10 minut

Jeśli mówić o śmierci, to najlepiej zimą, a także zimą – jej metaforami, składnią, idiomami – pisać. Tak jest w dwóch – znakomitych! – książkach ukraińskich poetów: Serhija Żadana i Wasyla Stusa, które w Polsce wyszły pod koniec 2020 r. Jeszcze przed zimą.

Kiedy kładziesz się na miękkim, grubym śniegu (bo właśnie robisz z dzieckiem „aniołki”), a śnieżne płatki powoli osiadają ci na twarzy, nie wiadomo, skąd nagle pojawia się myśl o śmierci. Ale wydaje się w pewien sposób zespolona z tą sceną zachwytu śniegiem, naturalna – jak te płatki i jak ten opad z góry. Czy fantazjowanie o umieraniu: tak spokojnym i przyjemnym (sic!), jak powolne zapadanie się w puszystym śniegu, zasypianie w nim, nie niesie z sobą echa pierwotnych emocji, których doświadczali kiedyś ludzie o tej porze roku? Albo czego doświadczaliśmy jako jeszcze nieludzie, kiedy żyliśmy z innymi istotami we wspólnym królestwie przyrody, a gen zimowego snu spowalniał nam krew w żyłach na kilkanaście tygodni? Czy to nie zima jest najlepszym czasem na ćwiczenia z umierania, na trening z opadania z sił pod słabiutkim światłem słońca? „Blada jesteś, jak to słońce w zimie” – mówi podmiot liryczny do Śmierci w wierszu Bolesława Leśmiana (tytuł: Śmiercie, tom: Łąka).

Stare pieśni wichru

Wszystkie moje ulubione postaci z książek mają podobny status egzystencjalny – po prostu ledwo, ledwo są. Stoją na granicy życia i śmierci albo dopiero co mają wpaść w ów migotliwy stan („Tyleż istniał, ile istnieć zaprzestawał” – pisze o Panu Błyszczyńskim autor Napoju cienistego). Lubię te momenty w ich literackim życiu, kiedy zanim zupełnie osłabną, umrą albo na jakiś czas zgubią drogę do życia, wypatrują okazji, by to zrobić. A później czytam o tym, jak wpadają w śmierć – tak lekko i spokojnie, jakby właśnie lądowali w śnieżnej zaspie.

To zupełnie jak mały Kaj – rezolutny chłopiec ze słynnej Andersenowskiej baśni, który pewnego zimowego wieczoru przywiązuje swoje sanki do tajemniczych sań. Jedzie nie wiadomo dokąd, a kiedy w końcu sanie się zatrzymują, ich właścicielka – sama Królowa Śniegu – powie do porządnie już wystraszonego chłopca: „Zrobiliśmy dobry kawał drogi, ale po co marznąć? Nakryj się moim niedźwiedzim futrem”. Sadza więc Kaja obok siebie i kiedy otuli go futrem, chłopiec ma „wrażenie, jakby pogrążał się w śnieżnej zaspie” (tłum. Helena Gordziej).

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Sanie zawiozą Kaja oczywiście do lodowego pałacu, ale ani podróż, ani to, co się później stanie, nie są kluczem do baśniowej sceny zapadania się chłopca w ramiona Królowej Śniegu – doświadczenia przyjemnego i strasznego zarazem. To wicher wyjący, „jakby śpiewał stare pieśni”, wskazuje nam, co będzie wybawieniem dla tonącego w ramionach zimy Kaja. To właśnie pieśń śpiewana przez Gerdę ocali chłopca od śmierci. Pieśń, która jest tym samym, co wiersze, bajki i Biblia czytane dzieciom – Gerdzie i Kajowi – przez babkę. Tym samym również, co miłość i niezachwiana wiara dziewczynki w ocalenie przyjaciela. Moc ukryta, jak powie stara Finka, w jej sercu. Gerda i babka rozumieją, że tylko wieczny rytm świata, którego odbiciem jest praca serca, i starannie ułożone wersy pieśni pozwalają na ucieczkę od śmierci (pamiętajmy, że serce Kaja pozostaje zamrożone w pałacu Królowej Śniegu). Oto cykliczność, furtka, przez którą można uciec śmierci, ukryta w ludzkiej mowie i w śpiewie, które tę śmierć negują albo – jak pisze w swoim nowym tomiku Antena Serhij Żadan – „przynajmniej uczą się jej nie bać”.

Śpiew, który uczy nas nie bać się śmierci

Tak, Antena to tom, w którym Żadan – znany dziś już dobrze ukraiński prozaik i poeta – przeważnie pisze o śmierci, a zima – na każdym z poziomów (metaforycznym, symbolicznym, biologicznym etc.) – pomaga mu o tej śmierci napisać. Sylwetki żołnierzy ginących w wojnie na Wschodzie Ukrainy, są więc jak zimowe – ogołocone albo oszronione – drzewa. Żadan przedstawia też dawne kochanki tych żołnierzy, które wczesną zimą znaczą obcasami drogę „od dworca kolejowego na cmentarz wojskowy”. Zima jest tym, co przypomina poecie przemarsze wojsk („Śpiewa ptak, zamarzając sercem / wśród wielkiego przemarszu zimy”). Zima to żywa, potężna istota, która zabija. Zabija skutecznie – powoli wymazując swoje ofiary z pamięci innych, uwożąc daleko na zimne pustkowia ich czerniejące od mrozu ciała. Współczesna Ukraina to alegoryczne zimowe piekło: serca żołnierzy zamieniające się w bryłki lodu i nieskończona śnieżna przestrzeń. „Niepocieszony szmaragdowy kosmos zimy” – napisze poeta w wierszu ***Wiem jak wam wszystkim teraz jest ciężko.

Ale to nie wojna jest sercem tomu Żadana, nie ona nadaje mu ton. Pewnie dlatego, że w polskim wydaniu, tłumaczonym przez Bohdana Zadurę, Antena rozpoczyna się od Książki telefonicznej zmarłych Listy statków – tekstów z nowego zbioru, wydanego na Ukrainie w 2020 r. A to liryka wyznaniowa. Poeta schodzi w niej głęboko pod powierzchnię polityki, w swoje własne piekło, w strach i cierpienie. 4 stycznia któregoś roku Serhij Żadan wpada nieoczekiwanie w otchłań.

Modlitwy ateistów

„Mój tato umarł 4 stycznia. / Tego dnia padał mocny, gęsty śnieg” – tym poruszającym wyznaniem kończy się wiersz ***Królestwo niebieskie – mówią o życiu. Choć o śmierci ojca poety wiemy już od pierwszych zdań – o tym opowiada pierwsza część zbioru pt. Książka telefoniczna zmarłych – to jednak w tym wierszu wyznanie robi o wiele silniejsze wrażenie. Poeta wplata bowiem własne doświadczenie w opowieść uniwersalną, swoją mowę zanurza w głosie literatury, która przez wieki opowiadała o śmierci bliskich i próbach ich ratowania od śmierci. W wierszu ***Królestwo… autor zwraca się więc w swojej żałobie do Orfeusza, Homera, Andersena (jego Gerdy śpiewającej dla Kaja w progach lodowego pałacu), Osipa Mandelsztama. Literatura ma służyć tutaj temu, czemu służy w opowieści o Królowej śniegu i w śpiewie kochanka Eurydyki – ratowaniu ukochanej (ukochanego), zapisywaniu jej (go), wplataniu jej (jego) śmiertelnego ciała w niezniszczalny rytm języka. Ma być ćwiczeniem w uczeniu się akceptowania śmiertelności, a jednocześnie jej wielką negacją: zima nie trwa wiecznie – piszą od wieków poeci. „Najważniejsze w życiu – / przemóc strach przed zimą, zobaczyć / mądrość w spadaniu, uchwycić rytm ruchliwej / ciemności, która nieodmiennie skończy się odwilżą” – pisze Żadan w ***Królestwie niebieskim. Podobnie kończy się słynny wiersz Mandelsztama ***Bezsenność. Homer. Żagle są napięte, gdzie czarne morze („ruchliwa ciemność”) – „przemawia i wzbiera”.

Morze – przypomnijmy – pełne jest greckich statków wysyłanych, według homeryckiej opowieści, na wojnę z Troją. Żadan wielokrotnie w Antenie nawiązuje do tego wiersza – do „listy okrętów” – która pojawia się w utworze rosyjskiego poety (tłum. J.M. Rymkiewicz). W ten sposób – poprzez bliższego mu niż Homer Mandelsztama – Żadan sięga do źródeł literatury. Czy to przypadek, że w starym języku liryki – języku wywodzącym się od pieśni wojennych – współczesny ukraiński poeta szuka pocieszenia? Przypominam, że w baśni Andersena Królowa Śniegu właśnie przed pieśniami zamyka szczelnie swe komnaty, przed wichrem, który „mógłby zagrać na balu”. Czego się obawia w pieśniach władczyni zimy? Co jest takiego w ich języku i melodii, że przejmuje strachem samą Królową Śniegu? Otóż język zimy przypomina matematyczną układankę. To przez ten labirynt wzorów z lodu, klęcząc na posadzce pałacu, przedziera się siny od mrozu Kaj. Królowa każe mu ułożyć z lodu słowo „wieczność”, ale chłopiec nie zdoła tego zrobić, a więc nie zdoła ocalić siebie, bo język zimy nie ma nic wspólnego ze zmianą, z ruchem, ciepłem, które są niezbędne do życia. Język zimy przypomina płatek śniegu – ma swoją strukturę, a zmiana, jej ciepło, oznacza zniszczenie tej struktury. Życie ukryte jest w odwilży, topnieniu, którego tak boi się Królowa Śniegu.

"Bajka zimowa", Ferdynand Ruszczyc, 1904 r. (domena publiczna)
„Bajka zimowa”, Ferdynand Ruszczyc, 1904 r. (domena publiczna)

Po śmierci ojca Żadan zaczyna czytać jego dzienniki. Wie o nich od dawna, ale dopiero po odejściu rodzica zapiski stają się rzeczą ważną, pismem, w którym próbuje na nowo przywołać kochaną postać. To w zapiskach, będących krótkimi notatkami ojca ze spotkań z ludźmi, sumą wykonanych i odebranych telefonów, wydatków, zmieniającej się pogody, syn odnajdzie jego naturę. Czułość, jakiej ojciec nigdy nie zdradzał na co dzień, i upartą postawę ateisty, który w tej przedziwnej, codziennej buchalterii widział swą jedyną modlitwę. Pierwsza część Anteny Książka telefoniczna zmarłych – to hołd złożony ojcu przez poetę, kończy się więc modlitwą – przedziwną modlitwą ateistów, którzy wspominają innego ateistę. Ale opis tej modlitwy wart jest zacytowania każdego z tych zdań: „Trzeba odmówić modlitwę – powiedziała jedna z kobiet. – Zanim będziemy wspominać, trzeba odmówić modlitwę. Wszyscy się zgodzili i zaczęli sobie przypominać modlitwę. Być może, to najbardziej poruszające z tego, co widziałem – ateiści, którzy rozgrzewają się, siedzą jeden przy drugim, przypominając sobie słowa, żeby wspominać jeszcze jednego ateistę, który właśnie odszedł. Przypominają i nie mogą sobie przypomnieć. Bo nie znają żadnych modlitw. I nigdy nie znali. Wiedzieli tylko, że trzeba ją odmówić, tę modlitwę, że gdzieś musi ona zabrzmieć, tak właśnie powinno być. Ale nikt nie może przypomnieć sobie słów. I nie wiedzą, co robić, jak dalej postąpić. Aż wtedy wstaje jeszcze jedna kobieta i, jąkając się, mówi – tak, jak ją pamięta, jak utkwiła jej w sercu. Mówi starannie i uroczyście, odmawia do końca, i wtedy reszta ateistów, którzy już zdążyli się ogrzać, ciepło wydycha »Amen«. I zaczynają mówić o czymś zwyczajnym, w co nigdy nie wątpili – o dzieciach, o śniegach, o umarłych. Umarli w ich rozmowach śmieją się do słońca i nie chowają się przed deszczem”.

Zimowe drzewa

„Gdzieś muszą one zabrzmieć” – pisze Żadan o pieśniach i modlitwach, które przywracają naturalny porządek życia, wyrywają z pustki w żałobie, dają nadzieję. „Tak trzeba” mówi z kolei jeden z najsłynniejszych ateistów literatury – dr Rieux, kiedy naraża się, lecząc chorych na dżumę w słynnej powieści Alberta Camusa. Ci, którzy w religiach nie widzą swoich pieśni, widzą je gdzie indziej – w poezji, w zapisach dnia, w prostych powinnościach.

Wesoły cmentarz – wydany niedawno polski wybór wierszy Wasyla Stusa, najwybitniejszego ukraińskiego poety drugiej połowy XX w., w przekładzie Marcina Gaczkowskiego – jest zapisem poezji, uparcie, wręcz hermetycznie trwającej w swojej pieśni niezgody na świat. Zupełnie zresztą nie potrafię czytać tego tomu w oderwaniu od Anteny Żadana, opublikowanej tuż przed Wesołym cmentarzem. Nie dlatego, że obaj są Ukraińcami, choć to pierwsze, łatwe połączenie między nimi (a w tym połączeniu: historia, kultura, język etc.), lecz dlatego, że wspólną przestrzenią tych dwu książek poetyckich jest właśnie tytułowy cmentarz. Osip Mandelsztam, którego wspomina autor Anteny, był ofiarą stalinowskiego terroru, podobnie jak Stus, a w tej długiej sztafecie – żołnierze, którzy dziś muszą walczyć w Doniecku. Obu zresztą – i Stusa, i Mandelsztama – zadenuncjowały ich wiersze, obaj zmarli w następstwie kar, jakie im zasądził zbrodniczy system, obu pogrzebano we wspólnych mogiłach. Wydany w 1970 r., w samizdacie, tom Wesełyj cwyntar, jak wspomina tłumacz w przedmowie, stał się najważniejszym dowodem w procesie oskarżenia poety o działalność przeciwko ZSRR. „Najbardziej wnikliwymi czytelnikami Stusa byli prawdopodobnie urzędnicy partyjni i państwowi oraz funkcjonariusze służb specjalnych” – pisze Gaczkowski w tonie, który idealnie pasuje do tytułowego oksymoronu.

Wspólne doły cmentarne, do których trafiają wielcy poeci, XX-wieczny świat kolektywizacji oraz wojna – wszystko to jest nicią, która spina wiersze z odległych czasów i nie zawsze bliskie poetyki; od wielu rozgadanych w Antenie wierszy Żadana wolę oszczędność Stusa, jego umiar w szukaniu form. A mimo to zimowe idiomy, metafory, alegoryczne obrazy zimowych drzew uparcie stojących przy drogach (jak w niezwykłym wierszu Stusa: ***Wysmukła topolo!) przekraczają indywidualne ścieżki twórców. Poetyckie portrety zimowych drzew (ukr. Zymowi derewa to tytuł tomu Stusa wydanego w 1965 r.) to w obu książkach, w Antenie i Wesołym cmentarzu, uniwersalny klucz do mówienia o najgorszym – o samotności, niemym świadkowaniu zbrodniom, tęsknotom, których nie da się ukoić; o tym, co czekało Kaja w pałacu Królowej Śniegu, gdyby nikt nie przyszedł go ratować.

Gdy czytamy wiersze Mandelsztama, Stusa, Żadana, możemy odnosić wrażenie, jakby zima trwała na Wschodzie niemożliwie długo – aż do dzisiaj. Ociepla ją jedynie pasmo uniwersalnych, ale przecież ważnych ludzkich skłonności: do przyjaźni, miłości, budowania wspólnot – wspólnot przeciwko tej długo, zbyt długo trwającej już zimie.

Czytaj również:

Słowotworki – 1/2021
i
rysunek z archiwum, nr 311/1951r.
Rozmaitości

Słowotworki – 1/2021

Marcin Orliński

Kwartalna dawka neologizmów:

szrondel – zaszroniony rondel,

Czytaj dalej