Zimno jak w muzeum
Rozmaitości

Zimno jak w muzeum

Marcin Wroński
Czyta się 3 minuty

Posterunkowy Lenz przy­szedł do muzeum po raz pierwszy i wcale mu się nie podobało. W ten grudniowy dzień w korytarzach surowego gmachu panowało nie mniejsze zimno niż na zewnątrz. Puste gabloty przypominały sklep jubilera po skoku nieuchwytnego gangu Motyki.

– No więc skradziono pewnie hurtem obrączki złote nieznakowane, bo najlepiej idą, bardzo mi przykro. – Policjant wyjął notes. – Do tego zabrali, co tam było luzem, żeby dwa razy nie chodzić. Na przetop, ale proszę się nie martwić, chyba że nieubezpieczone… Pan dyrektor na pewno ma wykaz.

– Zaginął tylko jeden artefakt – odparł okularnik z bujną siwą fryzurą. – Bezcenny!

A zatem Lenz wykręcił numer do komisarza Maciejewskiego.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kierownik wydziału śledczego przybył z czerwonym nosem. Z trudem oderwał od dolnej wargi przymarzniętego papierosa, taki był ziąb. Mimo to na tyłach muzeum kłębiły się jak robactwo pierwszaki z sąsiedniej szkoły powszechnej szarytek. Przeszkadzając sobie nawzajem, lepiły wielkiego bałwana, a zakonnica odcinająca się od śniegu czarnym habitem bezustannie liczyła podopiecznych i chyba jej się z grubsza zgadzało.

Dyrektorowi niestety nie.

– Miotełka do płaszcza Zygmunta Augusta! – wykrzykiwał roztrzęsiony. – Leżała na biurku! Czy pan wie, że właśnie tą miotełką odkurzano królewski płaszcz przed uroczystym podpisaniem unii lubelskiej?! Cudownie odnalazła się w naszym zamku w śmieciach z drugiej połowy XVI w. i właśnie ją katalogowałem.

Lenz zawsze myślał, że w muzeach trzyma się skarby narodowe, a nie stare rupiecie, które król sam wyrzucił na śmietnik. Nic jednak nie powiedział, by nie przeszkadzać komisarzowi w rozpytaniu świadków.

Jak zwykle w takich sytua­cjach nikt nie widział żadnego złodzieja. Muzeum było jeszcze w trakcie organizacji i nieotwarte dla publiczności, więc nie przesadzano z ostrożnością. Oprócz dyrektora, kustosza i dwóch asystentek nikt nie kręcił się po korytarzach. Właściwie prawie nikt, bo tylnym wejściem wpuszczono na chwilę zakonnicę z dwójką urwisów. Cali umazali się węglem i siostra prosiła o dostęp do łazienki. Zakonnica i asystentki nabiegały się za nimi po wszystkich pokojach, zanim umyły ich przemocą.

– Zakonnica! W powieściach złodziejki zawsze przebierają się za zakonnice – stwierdził dyrektor tonem eksperta. A może tylko był antyklerykałem. – Ile to się zmieści pod takim habitem!

Na prośbę Maciejewskiego panowie zrewidowali się nawzajem, podobnie panie asystentki. Przeszukały też szarytkę.

– Trzeba postawić posterunki na rogatkach! I posłać agentów policyjnych na dworzec! Zrewidować wszystkich wyjeżdżających z miasta! – głoś­no komenderował dyrektor, a Maciejewski otworzył okno i zapalił papierosa.

Korzystając z chwilowej nieobecności zakonnicy, pierwszaki porzuciły lepienie bałwana. Chłopcy ciągali za warkocze dziewczynki, te zaś nacierały im gęby śniegiem. Uznał, że być może coś będzie z tej dzieciarni, bo bawiła się podobnie jak on przed laty, a przecież wyszedł na ludzi.

– Mam telefonować do wojewody czy zrobi coś pan wreszcie? – warknął na niego muzealnik.

Komisarz spokojnie cisnął niedopałek w śnieżną zaspę i zamknął okno, żeby go nie przewiało.

– Nic nie zrobię, chyba że chce pan zostać pośmiewiskiem całego miasta. Bo jeśli chodzi o królewską miotełkę, to ma ją…

 

 

Odpowiedź:

…bałwan. Bałwan musi mieć oczy z węgli, nos z marchewki i miotłę dla powagi, poza przeszukanymi zaś jedynie chłopcy mieli sposobność świsnąć ją z biurka dyrektora. Wychowawco, pamiętaj! Niechęć do higieny i pociąg do psot stanowi niezmienną właściwość uczniów klas niższych.

Czytaj również:

Jesień poety
Rozmaitości

Jesień poety

Marcin Wroński

Ten interesant przyszedł do wydziału śledczego chyba tylko po to, żeby komisarza Maciejewskiego zdenerwować. Jednakże miał trzy podbródki i brylantową szpilkę w krawacie, więc należało potraktować go uprzejmie, niestety*.

– Z zawodu jestem bogatym przemysłowcem – przedstawił się – a ponieważ od niedawna mam młodą, romantyczną żonę, w imię zgodnego pożycia musiałem zostać mecenasem poetów.

Czytaj dalej