Zachwyt nad przepaścią
Ziemia

Zachwyt nad przepaścią

Paulina Wilk
Czyta się 6 minut

Oto planeta, która umiera. Jej mieszkańcy fotografują ostatnie piękne stworzenia, nie patrzą już w gwiazdy, przestają szukać dowodów na obecność innych istot w kosmosie. Są coraz bardziej samotni. Doprowadzili swój świat na skraj przepaści i wciąż prawie nic nie robią, by ratować oszałamiająco bujną różnorodność życia. Świadkami tej zagłady są również dzieci, najmłodsi mieszkańcy Ziemi – wrażliwi i szczególnie zagrożeni. To o nich pisze Richard Powers w nowej powieści Bewilderment.

Amerykański pisarz nominowany za Bewilderment do Nagrody Bookera i National Book Award porusza w swojej powieści najważniejsze tematy współczesności. Jest tu wielka miłość do przyrody i lament nad jej dewastacją. Jest tytułowe oszołomienie – uczucie o kosmicznych proporcjach; jedyne adekwatne, jeśli uświadomimy sobie cud, jakim we wszechświecie jest Ziemia z jej obfitością i różnorodnością form żywych. Są nowe technologie, badania i urządzenia – w roli poważnych sojuszników ludzkiego przetrwania i przyrodniczego rozwoju. Wreszcie – jest międzypokoleniowość, ta wysoce zaawansowana i skomplikowana zależność pomiędzy dorosłymi a dziećmi, którą trudno dziś zamknąć w określeniu „przekazywanie życia”. Dorośli nie mają przydatnych wskazówek odnośnie do przetrwania gatunku, ocalenia zagrożonego jutra. Czy są w stanie przekazać najmłodszym coś innego niż od lat stosowany przepis na katastrofę?

Ukazane przez Powersa dzieciństwo nie ma nic wspólnego z niewinnością. Kto przychodzi na świat teraz, dorasta w otoczeniu informacyjnie zaawansowanym i pod wieloma względami nienaturalnym. A do tego zagrożonym, oferującym w pakiecie odkrycia wraz z niepokojem. Żeby zobaczyć życie, które nie zostało jeszcze przetworzone, dziewięcioletni Robin jeździ z tatą do parku narodowego w Górach Dymnych w Tennessee. Kąpią się tam w strumieniu, śpią pod rozgwieżdżonym niebem, obserwują ptaki, rośliny i rozprawiają o sprawach kosmicznej wagi. Głównie o obecności – o tym, czy ludzie są we wszechświecie sami, a jeśli nie, to co jest potrzebne, by dostrzec współmieszkańców. Rozmawiają też o nieobecności – o mamie i żonie, której nie ma już z nimi od dwóch lat.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Alyssa zginęła w wypadku. Oddała życie, by ocalić niewielkie leśne zwierzę, które wbiegło pod koła jej samochodu. Skręciła kierownicę odruchowo, była zimna noc, śliska droga. No i teraz można o niej tylko rozmawiać, próbować ustalić kluczowe drobiazgi. Który ptak był jej ulubionym? Podobno ten, na którego w danej chwili patrzyła. W jakie zwierzę zmieniła się po śmierci? Chyba w jakąś energiczną i lubiącą wodę jaszczurkę. I jak doszło do tego, że została wpływową obrończynią praw zwierząt? To już dłuższa historia, można próbować odtworzyć ją na podstawie różnych filmów zamieszczonych w Internecie. Tata jednak nieczęsto na to pozwala. Robin, chłopiec wrażliwy i dociekliwy, tworzy w swojej głowie niekończącą się listę pytań. Chce poznać uniwersum mamy, która nagle znalazła się poza zasięgiem – istnieje już tylko jako zbiór informacji, które można pozyskać i zapamiętać.

Tata Robina – Theo, astrobiolog tworzący symulacje atmosfer innych planet – uważa, że między byciem dzieckiem a badaniem oznak życia w kosmosie istnieje wiele podobieństw. Jedno i drugie jest podróżą, pozwala nam wykraczać poza naszą zdolność rozumowania, skłania do rozważania rozmaitych teorii i daje poczucie, że jest się dopiero na początku fascynującej drogi. Kiedy więc są razem – ojciec i syn, zanurzeni w rozmyślaniach i wyobraźni – wszystko jest w porządku. Otoczeni teoretycznymi konstruktami mogą samych siebie traktować jak część wielkiego eksperymentu. Co wieczór przed snem wędrują na jedną z planet, które być może istnieją. Te wyprawy są substytutami baśni na dobranoc, obietnicami innych światów, naukowymi fikcjami i metaforami życia. To w nich czuły chłopiec oraz przestraszony samotnym rodzicielstwem tata poszukują mądrości i pocieszenia. Podróżują więc na Dvau – planetę podobną do Ziemi, ale pozbawioną księżyca i stabilnego orbitowania. Życie na niej istnieje tylko jako zaczyn: nie ma warunków, by się rozwinąć. Na Pelagos – dużo od Ziemi większej i oblanej jednym olbrzymim oceanem – życie jest bujne, jednak rozmiarowo niewielkie. Pod wodą rosną dżungle, ryby tworzą włas­ne religie. Wszystko jest wyrafinowane, lecz miniaturowe. Za to na Geminus życie istnieje połowicznie – z powodu małego słońca oświetlona jest tylko połowa planety, reszta trwa w wiecznej nocy i chłodzie. Powstały więc tam dwie odrębne cywilizacje. Planeta Stasis ma z kolei lekko przesuniętą oś, co sprawia, że w różnych jej szerokościach geograficznych są stałe pory roku. Stabilny i niezmienny klimat nie daje gatunkom powodów do przemieszczania się. Za mało jest też problemów, by inspirować rozwój, dlatego nie powstała tu żadna inteligencja. Każdy z bytów trwa w symbiozie z najbliższymi sąsiadami. I nie zmienia się nic.

Zanim przyłożą głowy do poduszek, ojciec i syn zmawiają jeszcze „modlitwę”: „Niech wszystkie czujące istoty będą wolne od niepotrzebnego cierpienia” – powtarzają zaczerpniętą z buddyzmu sekwencję. Jest dla nich czymś w rodzaju zaklęcia mającego odegnać zło. To także credo chłopca, który kocha różnorodność natury i robi wszystko, co w jego mocy, by ją ocalać. Robin wymyśla akcje protestacyjne, zbiera i przekazuje pieniądze na ratowanie zwierząt, ale brutalnie przekonuje się, jak niewiele może. Rówieśnicy go nie rozumieją, dorośli traktują protekcjonalnie. Czasem milczy, czasem wybucha. Ma problemy w szkole, lekarze mówią, że jest „w spektrum” i że „pomogłyby leki”. Tata jednak, rozumiejąc jego oryginalne wnętrze, decyduje się na inne rozwiązanie. Pozwala chłopcu uczestniczyć w programie naukowym, który wykorzystuje zaawansowane badania rezonansu magnetycznego mózgu do obrazowania i naśladowania czyichś stanów emocjonalnych.

Robin uczy się, jak „odtwarzać” uczucia własnej mamy. Sztuczna inteligencja pozwala mu przekroczyć niemożliwe i łączyć się z nią, z jej neurologicznymi aktywnościami. Na skutek eksperymentu chłopak czyni postępy i na jakiś czas objawia swój wielki potencjał, pokazuje zdolności twórcze, wysoką inteligencję. Jednak w Ameryce XXI w., w której Robin dorasta, postęp wychodzi z mody. Coraz bardziej konserwatywni i antynaukowi przedstawiciele władz ucinają fundusze na badania. Wkrótce eksperyment zostaje zamknięty, a chłopak traci energię, którą z niego czerpał. Również Theo będzie musiał przerwać swoje wieloletnie badania nad zaawansowanym teleskopem do podglądania kosmosu. Nawet jeśli nauka i osiągnięcia technologii stanowią szansę na uratowanie nas i planety, w powieści Powersa przegrywają z brakiem perspektyw, a dosłowniej – wizjonerska nauka przegrywa z krótkowzroczną polityką.

Autor pisze tę powieść z wnikliwym rozpoznaniem momentu, w którym się znaleźliśmy. Chce nas zachwycić, zatrzymać nad przepaścią. Nadaje komunikat z kosmicznej chwili, w której nie możemy dłużej pozwolić sobie na fantazje o tym, że nowe pokolenia naprawią wszystko, co poprzednie popsuły. Albo że gdzieś w gwiezdnym sąsiedztwie czekają sojusznicy gotowi nas uratować. Doświadczamy gigantycznej bezradności, a świat regulowany przez cyniczne aspiracje i sztywne prawa nie zostawia wiele miejsca dla optymizmu. Naukowców się ucisza, a najmłodszych spycha na pozycje bojowników – od maleńkości zdeterminowanych, by walczyć, świadomych, że na szali jest całość ziemskiego istnienia. Ich uczucia są pozbawione filtrów ochronnych, ich marzenia są ciężkie od znaczeń. Rodzą się w pejzażu utraty, wśród dorosłych, którzy są zbyt zajęci pilnowaniem status quo, by uznać skalę katastrofy i zadziwić się wspaniałością własnego otoczenia. Cóż to za cywilizacja, która głos swych najwrażliwszych istot ignoruje i uznaje za anomalię? Cóż to za planeta, na której dzieci i badacze lada chwila będą separowani jako nosiciele zaburzeń zwanych wyobraźnią i współczuciem? Aż trudno uwierzyć, że ta sama Ziemia urzeka niespotykaną we wszechświecie bioróżnorodnością – równie pięknej i naturalnie bogatej nie dostrzegł dotąd żaden teleskop. Ona jedna tak olśniewa, a w kosmosie nic dwa razy się nie zdarza. I my przydarzamy się tylko teraz, nie przegapmy tego. I miejmy odwagę przyznać, jakie piękno tracimy.

Bewilderment
Richard Powers
W.W. Norton & Company Nowy Jork 2021

Czytaj również:

Lekcja zachwytu
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum 383/1958r.
Ziemia

Lekcja zachwytu

Julia Fiedorczuk

Oskarżano ją o zbytnią emocjonalność, wytykano staropanieństwo. Niektórzy sugerowali nawet, że jest radzieckim szpiegiem. To cena, jaką płaciła za pisanie o szkodliwym wpływie pestycydów na środowisko naturalne. Nazywała się Rachel Carson.

Rok 1962, trwa zimna wojna. Stany Zjednoczone wprowadzają embargo wobec Kuby, pędzi nuklearny wyścig zbrojeń i wyścig o podbój kosmosu. Lou Reed ma 20 lat, Bob Dylan – 21 i właśnie wydał swój pierwszy album. 19-letnia Janis Joplin zaczyna studia na University of Texas w Austin, których nie ukończy. 5 sierpnia w niejasnych okolicznościach umiera Marilyn Monroe, jej śmierć określa się jako „prawdopodobne samobójstwo”. 28 sierpnia 1962 r. o godzinie 16.00 rozpoczyna się konferencja prasowa prezydenta Johna F. Kennedy’ego, podczas której pada pytanie, czy prezydent rozważa zaangażowanie Departamentu Rolnictwa albo publicznej służby zdrowia do zbadania wpływu DDT i innych popularnych pestycydów na ludzkie zdrowie. Kennedy bez wahania odpowiada twierdząco, dodając, że sprawa jest już badana, a to za sprawą książki „panny Carson”.

Czytaj dalej