Powitanie słońca
i
zdjęcie: Mostafa Meraji; źródło: Unsplash
Doznania

Powitanie słońca

Mirosław Kulisz
Czyta się 3 minuty

Powinna była coś poczuć.

Zazwyczaj w takich chwilach dochodziło do głosu to coś – intuicja, podszept boży albo specjalne swędzenie w trzewiach – co nakazywało Gulnar być czujną, zrobić krok w tył. Zniknąć po cichutku. Jednak tego ranka to coś widać spało.

Wyszła na ulicę. Styczeń w Teheranie ciągnął się niemiłosiernie, jakby wcale nie miał się skończyć. Otuliła się mocniej granatowym czadorem, a i tak poranny chłód znalazł sposób, żeby przeniknąć przez tkaninę i zmrozić Gulnar aż do kości. Do Mehran nie było daleko, ale musiała zdążyć na siódmą. Przyśpieszyła kroku. Zbiegła schodami do metra.

Kobiecy wagon wypełniały już pokrzykiwania zachwalających swój towar handlarzy szminek, lakierów do paznokci i skarpetek obszywanych złotą nitką. Gulnar sunęła wzrokiem po twarzach kobiet siedzących naprzeciwko. Zdawało jej się przez chwilę, że rozpoznaje dziewczynę z wielkim plastrem na nosie zasłaniającym połowę twarzy. Dziewięćdziesiąt tysięcy nowych nosów rocznie. Czy to możliwe? Z tą naprzeciwko – dziewięćdziesiąt tysięcy i jeden. Ciekawe, jaki miała stary. Czy nie chodziła kiedyś razem z Gulnar do szkoły na Jomhouri?

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wysiadła na Abdol Abad. Zegar na peronie wskazywał szóstą czterdzieści pięć. Starała się iść pewnym krokiem, nie rozglądać się na boki.

Żółty budynek pod numerem dziewięćdziesiąt trzy miał tylko jedno wejście. Nacisnęła domofon, tak jak się umówili – trzy krótkie sygnały, a zaraz po nich jeden długi. Żadnej reakcji.  

Czyżbym pomyliła dni? – westchnęła Gulnar.

Przestępowała z nogi na nogę.

Wtem rozległo się ciche, niemiłe, elektryczne bzyczenie i już była w środku.

W lokalu położonym na ostatnim piętrze znajdowało się sześć czy siedem osób. Dwie kobiety, reszta mężczyźni. Półmrok. Prawie same znajome twarze. Imiona się nie liczyły. Tu liczył się oddech. W mroku ciała oddech jest światłem.

– Salam.

Parę osób skinęło głowami. Odpowiedział jej tylko jeden. Nieznajomy. Nowy. Młody mężczyzna o wyglądzie studenta literatury. Czarna koszula. Długie włosy. Przenikliwe, baczne spojrzenie, pod którego ciężarem Gulnar spuściła wzrok.

Czekali jeszcze na Amina, nauczyciela jogi.

Dziewczyna podeszła do skrzyni stojącej w rogu pokoju. Wyjęła wytartą, zielonkawą matę i powoli, starannie ułożyła ją pod ścianą, rozprostowując pogniecione rogi.

Wreszcie zjawił się. Wszedł, ale nie powitał ich jak zwykle.

– Aminie, czy dziś także zaczniemy od powitania słońca? – spytał ktoś po chwili milczenia.

Naraz poranną ciszę przeciął na pół pojedynczy, przenikliwy jęk. Gulnar jednym susem skoczyła do okna. Policyjne auto z włączonym kogutem właśnie stanęło przy wejściu do budynku. Po chwili drugie podjechało od podwórka.

– Dzisiaj nie zaczniecie od powitania słońca. Ani jutro. Ani pojutrze! – odezwał się nagle Nowy. – Odpowiedzcie mi, jak wam nie wstyd pocić się tu razem z kobietami w jednym małym pokoiku, bando nierządników! – mówił podniesionym, trochę piskliwym głosem.

Teraz wydał się Gulnur nawet jeszcze młodszy. Zatoczył płonącym wzrokiem po twarzach zebranych.

– W imieniu Strażników Rewolucji Islamskiej aresztuję was za obrazę moralności!

Ktoś rzucił się w stronę drzwi. Ale na schodach słychać już było tupot ciężkich butów. Nowy wyszedł na korytarz. Wyjął zza pazuchy radio i mówił do niego krótkie, urywane zdania, trochę jakby szczekał.

– Przypomniała mi się właśnie pewna przypowieść Rumiego – Amin odezwał się cicho, spod przymkniętych powiek. – Robak żywiący się liśćmi winogron budzi się nagle i odkrywa, że nie jest już robakiem. Jest całą winnicą i sadem.

– Stul pysk, wszo! – Nowy zbliżył się do Amina i zamachnął się, jakby chciał go zdzielić w twarz. Ale Amin się nie przestraszył, wciąż miał zamknięte oczy.

Rozległo się łomotanie do drzwi. Nowy ruszył otworzyć.

– Całe życie byłam robakiem – przemknęło Gulnar przez myśl. – Czy muszę umrzeć jako robak?

Opadła na kolana, splotła dłonie w koszyczek i starannie oparła czubek głowy na podłodze.

Raz, dwa i… hop!

Po chwili za jej przykładem poszli pozostali.

– Wyprowadzić ich! – zaskrzeczał przez radio głos dochodzący z korytarza.

Nowy wrócił do pokoju w towarzystwie starszego, brzuchatego policjanta. Stanęli obaj w progu. Zaczęli coś szeptać.

– Melduję, że podejrzanych… wyprowadzić się nie da.

Radio zacharczało wściekle.

– Melduję posłusznie, że ci cholerni jogini… – zawahał się Nowy – Oni wszyscy stanęli na głowie!

 

Pod koniec maja 2019 r. media obiegła informacja o aresztowaniu w Iranie około 30 osób uprawiających jogę. Za kratki można też trafić za praktykowanie tańca czy śpiewanie na ulicy. Młodzi Irańczycy pytają: Co właściwie jeszcze nam wolno?

Czytaj również:

Z Paramahansą Joganandą na karuzeli życia i śmierci
i
ilustracja: Cyryl Lechowicz
Przemyślenia

Z Paramahansą Joganandą na karuzeli życia i śmierci

Paramahansa Jogananda

Czym jest karma?

Skoro przyjmujemy, że w naturze obowiązuje zasada przyczyny i skutku, zaś w fizyce zasada akcji i reakcji, jakże mielibyśmy nie przyjąć, że to prawo naturalne obejmuje także istoty ludzkie? Jeśli pojmujemy świadomość jako podstawę wszystkiego, pojawia się pytanie: „Czy ludzie również nie należą do porządku naturalnego?”

Stąd bierze się prawo karmy: „Co posiejesz, to zbierzesz”. Jeśli siejesz zło, zbierzesz zło w formie cierpienia. Jeśli posiejesz dobro, zbierzesz dobro jako radość wewnętrzną.

Czytaj dalej