Wizje
i
Zbigniew Libera, „Wyjście ludzi z miast”, 2010 r.; zdjęcie: Zbigniew Libera, CC BY-SA 3.0, Wikimedia Commons
Przemyślenia

Wizje

Stach Szabłowski
Czyta się 7 minut

Świat zmierza w nieznaną stronę, a może nawet zupełnie tyłem do kierunku jazdy. A co, jeśli jedyną nadzieją na przetrwanie ludzkości jest sztuka?

Czy kiedyś wreszcie wszyscy staniemy się artystkami i artystami, jak przewidywał Joseph Beuys? Niemiecki szaman sztuki rzucił tę myśl w latach 70. ubiegłego wieku, a w następnej dekadzie umarł. Czy nadzieja na społeczeństwo osób artystycznych została pogrzebana wraz z ciałem nieodżałowanego Beuysa? Niekoniecznie, a nawet wręcz przeciwnie. Doczekaliśmy czasów, w których wszystko jest możliwe! Pytania o to, kim będziesz, gdy dorośniesz, kim, gdy się zestarzejesz, ba, kim będziesz w przyszłym roku, znów są ciekawe – nie ma już bowiem na nie odpowiedzi formułowanej przez bezapelacyjne przeznaczenie, występujące czasem pod innymi nazwami, takimi jak materializm historyczny, niewidzialna ręka rynku czy koniec historii. A więc czy wciąż będziemy za rok, dwa lata, dziesięć lat konsumentkami i konsumentami? Wydawało się, że – chcemy czy nie – jesteśmy na tę kondycję dożywotnio skazani. Ale dziś nie jest to już takie pewne, bo chyba nikt nie wierzy, że dobra konsumpcyjne naprawdę są niewyczerpane. Czy będziemy jeszcze suwerenem i elektoratem w demokratycznym systemie politycznym? Oj, nie dałbym za to nie tylko głowy, ale nawet paznokcia! A może będziemy osobami uchodźczymi? Albo artystycznymi? Powiedzmy szczerze: to wcale nie jest wykluczone.

W poszukiwaniu jutra

W dalekim tle widać zarys miasta; na pierwszym planie wlecze się pochód ludzi, którzy opuścili swoje miejsca zamieszkania. Spoglądając na każdego z nich, można odnieść wrażenie, że są po prostu bezdomni. Włóczą się, dźwigając cały dobytek – objuczeni tobołami pchają przed sobą sklepowe wózki, na grzbiecie noszą trzy kurtki, a buty trzyma im w jednym kawałku taśma izolacyjna. Jednak w tym przypadku nie chodzi o kryzys bezdomności, lecz o coś innego, bardziej uniwersalnego: to jest exodus, Wyjście ludzi z miast. Tak w 2009 r. zatytułował swoją słynną fotograficzną półpanoramę Zbigniew Libera. Latem stałem przed tą klasyczną już realizacją na wystawie Synczyzna, którą zorganizowano na głównej scenie Nowego Teatru. Libera zainscenizował ją niczym spektakl, w którym zamiast aktorów występują zdjęcia. I myślałem o tym, że Wyjście ludzi z miast stale się aktualizuje. Co gorsza, trzeba liczyć się z tym, że proces ten nie jest jeszcze ukończony.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Malarskie panoramy z XIX w. przedstawiały sceny heroiczne – wielkie bitwy to ulubiony temat historyczny tego gatunku. Fotograficzna panorama Libery ukazuje krajobraz po bitwie; w rolach głównych nie występują wojownicy, tylko cywilne ofiary – wychodźcy, którzy taszczą, co tylko udało się im zabrać. Wszystkiego jednak nie uniosą: już zostawiają toboły i walizy, uświadamiając sobie, że z takim brzemieniem daleko nie zajdą. Po drodze mijają porzucone samochody, a nawet helikopter, który wylądował na autostradzie i już więcej nie poderwał się do lotu. Ludzie, którzy jeszcze wczoraj byli zabiegani, zaaferowani – bywalcy śródmiejskich knajp, konsumenci oferty kulturalnej, galerzyści, artyści, a może i współpracownicy opiniotwórczych pism – kim są teraz? Zbici z tropu wypadli ze swoich ról, mają zakurzone twarze i puste oczy charakterystyczne dla tych, którzy stracili wszystko i maszerują w nieznane. „Za nami jest miasto, w którym nie ma już prądu, nie ma gazu, benzyny, jedzenia, nikt nie ma pracy – i nie ma sensu w nim dalej być” – mówi Libera. Zostawia jednocześnie odbiorcom dopowiedzenie tej historii: jest już po bitwie. Ale z kim została ona przegrana? A może należałoby raczej zapytać: z czym? Ze zmianami klimatycznymi? Energetycznym krachem? Ekonomicznym fiaskiem? Ekologiczną katastrofą? Tak odczytywano pracę w 2010 r., kiedy Zbigniew Libera pokazywał ją premierowo. Dziś trudno nie patrzeć na Wyjście ludzi z miast przez pryzmat wojny w Ukrai­nie. Na tym jednak polega przewrotny kunszt Libery; 13 lat temu zaprojektował swoją pracę tak, by wklejała się w coraz to nowe konteksty i sama pobierała aktualizacje z rzeczywistości, a ta ostatnia hojnie dostarcza update’ów. Wszyscy będziemy uchodźcami – wcześniej czy później, z tej czy innej przyczyny – bo nieszczęścia nie chodzą już parami, lecz operują w skoordynowanych zespołach. Z czterech jeźdźców apokalipsy dwóch działa intensywnie, trzeci – głód – widoczny jest na horyzoncie, z kolei czwarty, którego imię strach wymawiać, nieodmiennie pojawia się w ślad za pierwszymi trzema.

Scena z filmu "Zbrodnie przyszłości", reż. David Cronenberg, 2022 r.; zdjęcie: Album Online/East News
Scena z filmu „Zbrodnie przyszłości”, reż. David Cronenberg, 2022 r.; zdjęcie: Album Online/East News
Zbigniew Libera, "Wyjście ludzi z miast", 2010 r.; zdjęcie: Zbigniew Libera, CC BY-SA 3.0, Wikimedia Commons
Zbigniew Libera, „Wyjście ludzi z miast”, 2010 r.; zdjęcie: Zbigniew Libera, CC BY-SA 3.0, Wikimedia Commons

W stronę sztuki

A może powinniśmy wrócić do Beuysa i zamiast osobami uchodźczymi stać się jednak artystkami i artystami?

Wyobraźmy sobie świat przyszłości, w którym największym marzeniem każdego człowieka jest zostać performerem. Dodajmy, że jest to świat, w którym każdy poniekąd jest już twórcą, ponieważ ewolucja zerwała się ze smyczy i ludzkie ciała mutują, wytwarzając coraz to nowe, osobliwe organy, często o tajemniczym przeznaczeniu. Jak pokazać to twórcze życie wewnętrzne? Najlepiej poprzez publiczną wiwisekcję obróconą w performans! Straszne? Bolesne? Otóż nie, bo w przyszłości ciała nie tylko produkują nowe formy (organizm staje się swego rodzaju nowotworową pracownią artystyczną), lecz także nie czują bólu.

Taką groteskową, a jednocześnie inspirującą wizję rozsnuwa w swoim nowym filmie Zbrodnie przyszłości wielki David Cronenberg, kanadyjski papież tech-noir i body horroru. Na festiwalu w Cannes część publiczności demonstracyjnie wyszła z premierowego seansu, inni nagrodzili wiekowego mistrza owacją. Zdania są podzielone, uczucia mieszane. Jednak dla nas w tym momencie istotniejsze od oceny Zbrodni przyszłości są profetyczne moce Cronenberga. Reżyser był transhumanistą ładnych parę dekad temu, zanim transhumanizm stał się modny. Body art, a także cielesny performans to fenomeny, które narodziły się na przełomie lat 60. i 70., czyli w czasach młodości Davida Cronenberga. Miały wówczas charakter niszowy, były zuchwałymi wyzwaniami rzucanymi sztuce i publiczności przez radykalnych artystów. Czy można się dziwić, że do rzucania tych wyzwań dochodziło najczęściej w undergroundzie, z daleka od prestiżowych sal muzealnych? Chociaż wielu wczorajszych radykałów już dawno wyszło z podziemia, niektórzy zdołali zająć miejsca w muzeach, a nawet skomercjalizować swoje wywrotowe praktyki. Za przykład niech posłuży Marina Abramović: kiedyś mieszkała w kamperze i wędrowała ze swoimi performansami po Europie, od jednej alternatywnej galerii do drugiej, żyjąc powietrzem i żywiąc się bezkompromisowością. Dziś jest celebrytką, opływa w dostatki, koleguje się z Lady Gagą i wchodzi w lukratywne kooperacje z wielkimi markami modowymi. Performance is the new black!

Jeżeli zatem ktoś tak dalekowzroczny jak David Cronenberg wieszczy, że wkrótce wszyscy będziemy nie tylko podziwiać performerki i performerów, lecz także zapragniemy sami nimi zostać, to nadstawiam uszu. W ogóle przyglądam się uważnie, w jaki sposób kino przedstawia sztukę współczesną. Kiedyś był to dla reżyserów temat marginalny i egzotyczny. Jeżeli w ogóle raczyli pokazywać ludzi sztuki, to zwykle szyderczo – jako pretensjonalnych, ubranych na czarno pozerów i błaznów. Teraz to się zmienia; od czasów The Square Rubena Östlunda kino zaczęło zauważać art world. Twórcy filmowi snują opowieści o artystkach, galerzystach, kuratorkach, marszandach, instytucjach i targach sztuki. Nic tak dobrze nie wyraża ducha współczesnej rzeczywistości jak świat sztuki. Czy znaczy to, że ziszcza się marzenie Beuysa o społeczeństwie artystek i artystów? Tak i nie, ponieważ jeśli życzenia się spełniają, to zwykle w przewrotny sposób. Mówiąc, że w przyszłości każda osoba będzie osobą artystyczną, Beuys miał na myśli wyzwolenie twórczego potencjału tkwiącego w istocie ludzkiej i zbawienie jej od wyalienowanej, odtwórczej harówki, która jest losem większości w przemysłowym systemie kapitalistycznym. Tymczasem w tej chwili bardziej prawdopodobne wydaje się spełnienie przepowiedni w wersji Cronenberga. Zwróćmy uwagę, że tworzywem artystycznym twórczyń i twórców ze Zbrodni przyszłości są ich własne ciała, a medium performansu staje się przemoc. Tu Cronenberg spotyka się z Liberą; ich wróżby nie przeczą sobie, przeciwnie: nic nie stoi na przeszkodzie, by ziściły się równocześnie, wzajemnie się dopełniając. Osoba uchodźcza – wypędzona z miasta, wyzuta ze swojej społecznej roli – ma już tylko ciało, które próbuje ocalić. W tym sensie kondycja takiego czlowieka przypomina performera, który ze swojego ciała czyni ostateczny i jedyny materiał artystyczny. Czy taka będzie przyszłość? Czy nadejdą czasy, w których – chcąc nie chcąc – wszyscy staniemy się artystami performującymi wygnanie ze znanej nam rzeczywistości? Ja tego nie wiem, ale słuchajmy Beuysa, Cronenberga, Libery oraz innych, którzy mówią, jak jest, a czasem również, jak będzie.

Czytaj również:

Tylko dla twoich oczu
i
„Bitwa pod Dürnkrut i Jederspeigen”, autor nieznany, XIX w./Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Tylko dla twoich oczu

Szymon Drobniak

Majestatyczna i widowiskowa, a zarazem ulotna i prywatna. Obejmuje połać nieba, a przecież istnieje tylko w jednym punkcie. Tęcza – każdy z nas widzi ją inaczej.

Seledynowe pagórki rażą jaskrawością, w tle gęstnieje ołowianoszare niebo. Na pierwszym planie na trawie przysiadły dwie żebraczki. Jedna dopiero co odwróciła głowę, spoglądając przez ramię za siebie. Tam, nad pobliskimi zabudowaniami, rozpina się podwójna tęcza. Druga ma oczy zamknięte, brodę lekko uniesioną – jakby nasłuchując czegoś w oddali, jednocześnie ostentacyjnie nie chcąc widzieć kolorowego zjawiska. Tajemnicę zdradza dopiero tytuł obrazu Johna Everetta Millais: Niewidoma dziewczyna.

Czytaj dalej