Wierzę w młode pokolenie
i
Loyle Carner; zdjęcie: OFF Festival
Doznania

Wierzę w młode pokolenie

Jan Błaszczak
Czyta się 7 minut

Brytyjski raper, Loyle Carner, opowiada na OFF Festivalu o poszukiwaniu własnej tożsamości, zmaganiach z ADHD i powodach, dla których na Glastonbury wystąpił w koszulce „I hate Boris”. 

Jan Błaszczak: Ile jest prawdy w stwierdzeniu, że zacząłeś rapować, by lepiej radzić sobie ze zdiagnozowanym ADHD.

Loyle Carner: Na pewno jest coś na rzeczy. Radzenie sobie z ADHD stanowiło dla mnie przez lata spore wyzwanie. Robienie muzyki pomogło mi sobie z tym radzić, lepiej to wszystko rozumieć. Aby robić rap, musiałem znaleźć w sobie dość odwagi, by opowiadać, jak się czuję, ale też koncentracji, by odpowiednio szybko reagować na samą muzykę. Nie był to jednak jedyny powód, dla którego zająłem się hip-hopem, bo tych było wiele. Przede wszystkim kocham tę muzykę. Ona jako pierwsza nadała sens mojemu życiu. Była prawdziwie moja, ale też dała mi poczucie przynależności do jakiejś grupy.

Czy ADHD ma wpływ na to, jak powstaje twoja muzyka?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jasne, wciąż jestem bardzo impulsywny, więc wiele moich utworów powstaje w zasadzie bez zastanowienia. I to akurat bardzo sobie cenię. To jedna z tych nielicznych rzeczy, gdzie ADHD można przekuć w zaletę.

Wiem, że nagrywanie muzyki to niejedyna czynność, którą podjąłeś, by lepiej radzić sobie z ADHD. Drugą jest gotowanie – w jaki sposób Ci ono pomaga?

W przygotowywaniu potraw potrafię odnaleźć pełen spokój. A takie poczucie rozprężenia nie jest częstym stanem, kiedy masz ADHD. Jednak, kiedy gotuję, wszystko inne znika. Jakbym przenosił się do innego miejsca. Układam produkty, szatkuję, mieszam, a godziny znikają nie wiadomo kiedy. Gotowanie jest dla mnie bezcenne.

Stronie instrumentalnej twoich utworów niedaleko do jazzu. Zgodzisz się, że to gatunek, który przeżywa teraz w Wielkiej Brytanii absolutny renesans? I czy masz plany, by pogłębiać swoją relację z jazzem?

W 100% – jazz rośnie w siłę! Londyn zwariował na punkcie tej muzyki. Jeśli ktokolwiek z tej sceny jest zainteresowany współpracą ze mną, to bardzo chętnie w nią wchodzę. Obecnie współpracuję między innymi z zespołem Ezra Collective oraz moim dobrym kumplem Alfa Mistem. Poza tym mój klawiszowiec – Ashley Henry to bardzo utalentowany pianista, który występował już przed wieloma tuzami jazzu, chociażby przed Robertem Glasperem. Jak widzisz, jestem już trochę związany z tą sceną, ale chętnie zbliżyłbym się do niej jeszcze bardziej.

W wywiadach zapowiadałeś również, że pragniesz zgłębić kulturę gujańską, by dowiedzieć się więcej o swoich korzeniach. Jak postępują prace na tym froncie?

Byłem tam i wiem już sporo zarówno o tamtejszych ludziach, jak i oczywiście o jedzeniu. Niesamowite było dla mnie to, że gujańskie społeczeństwo jest niemal tak różnorodne, jak londyńskie: świątynia hinduistyczna obok cerkwi i kościoła katolickiego. W jednym mieście mieszkają obok siebie muzułmanie, Żydzi, chrześcijanie, hinduiści, ateiści – dosłownie wszyscy. Społeczeństwo jest bardzo wymieszane nie tylko pod względem religijnym, ale także rasowym. Dlatego to miejsce wydaje mi się taką nieodkrytą perełką. Podczas tego wyjazdu dużo dowiedziałem się o sobie i tak naprawdę po raz pierwszy poczułem się czarny. A także dumny z tego, że pochodzę z takiego właśnie miejsca. Podróż do Gujany była wyjątkowym doświadczeniem.

zdjęcie: OFF Festival
zdjęcie: OFF Festival

Czy miałeś okazję spotkać się z lokalnymi muzykami?

Tak, nagrałem nawet trochę muzyki z gujańskimi artystami grającymi na gitarze i fletach. W gujańskiej muzyce jest też tradycja takiego śpiewania przez skandowanie. Nagrałem naprawdę sporo materiału, który wciąż robi na mnie kolosalne wrażenie. Dopiero odkrywam ten muzyczny krajobraz, ale z pewnością chciałbym go poznać jeszcze bardziej. Szczególnie jego historię, korzenie. Myślę, że tradycyjna twórczość Gujany będzie miała wpływ na moje kolejne nagrania. Z wielu względów ma dla mnie ogromną wartość.

Mówimy o inspiracjach muzycznych, ciekaw jestem, kim są twoi literaccy idole.

Przede wszystkim Langston Hughes – gość był najlepszy we wszystkim. Dalej James Baldwin, chociaż to już nie jest poezja. Lubię też czytać o swoich ulubionych raperach. Mam na myśli nie tylko biografie, ale też po prostu książki o hip-hopie. Niedawno skończyłem na przykład Go Ahead in the Rain, które jest wyznaniem miłości dla zespołu A Tribe Called Quest – to jest jedna z moich ulubionych pozycji, na jakie natrafiłem w ostatnim czasie.

Jednym z najgłośniejszych wierszy, jakie napisał Hughes jest Mulatto. Utwór, który był wówczas solą w oku zarówno białej, jak i czarnej publiczności. Czasy się zmieniły, ale chciałbym Ci zadać dość osobiste pytanie: czy bycie dzieckiem z mieszanego małżeństwa owocuje problemami dotyczącymi tożsamości?

Tak, bo nie możesz ustalić, gdzie tak naprawdę przynależysz. Mam to szczęście, że w Londynie wiele osób jest w podobnej sytuacji. Co nie zmienia faktu, że wciąż nie do końca rozumiem, kim jestem. Bo jestem z Londynu i Gujany, z Wielkiej Brytanii i Ameryki Południowej, z Afryki i Karaibów. Jestem wszystkim czy niczym? Pobyt w Gujanie pomógł mi o tyle, że zrozumiałem, że to jest moje miejsce. Tak jak Londyn. I muszę na równi doceniać i szanować oba te miejsca, obie części swojej historii. Sęk w tym, że przez innych nie jestem postrzegany w taki sposób. Wielka Brytania i Gujana to równoważne części mojej tożsamości, a jednak z jakiegoś powodu dla ludzi zawsze jestem czarny, nigdy biały.

Dokładnie odwrotny problem miał Slowthai, który musiał udowadniać, że nie jest biały.

Tak, zarzucano mu, że nie może używać słowa na „n” i tak dalej, bo nie jest czarny. A jest czarny.

Trudno pominąć kwestie rasowe, gdy spogląda się na okładkę oraz tytuł twojej najnowszej płyty: Not Waving but Drowning. Połączony z obrazem rodzi skojarzenia z trwającym w ostatnich latach kryzysem uchodźczym.

Ten wątek pojawił się już po tym, jak wybraliśmy to zdjęcie. Zrobiła je moja dziewczyna, która odpowiada za wszystkie moje fotografie. Powiedziała mi, że ma pomysł na okładkę płyty, co bardzo mnie ucieszyło. Pokazała mi parę zdjęć, a to jedno nie dość, że zrobiło na mnie duże wrażenie, to jeszcze świetnie współgrało z tytułem albumu, który pojawił się w mojej głowie. Choć nie taki był pierwotny zamysł, odbiorcy bardzo szybko zaczęli je kojarzyć z kryzysem uchodźczym, co sprawiło, że to zdjęcie stało się nagle jeszcze ważniejsze. Tym bardziej że w Wielkiej Brytanii nie brakuje ludzi, którzy mówią naprawdę obrzydliwe rzeczy o imigrantach. Nie traktują ich w ogóle jak ludzi. Myślę, że gdyby w Polsce wybuchła wojna i musielibyście wskakiwać do łodzi, Brytyjczycy powiedzieliby: „jasne, dawajcie do nas!”. W drugą stronę byłoby tak samo. Jednak z tego powodu, że Afrykanie mają inny kolor skóry, nie chcemy im pomagać. Wracając do okładki, zależało mi też, aby nie było na niej mojego zdjęcia. Bo jakkolwiek sprawy układają się świetnie, to nawet ten niewielki zakres rozpoznawalności sprawia, że bywa mi ciężko.

zdjęcie: OFF Festival
zdjęcie: OFF Festival

Z taką popularnością zdaje się nie mieć problemu twoja mama, którą często widujemy w twoich klipach. Jak odnalazła się na planie?

Ona to uwielbia. Kiedy była młodsza, chciała być aktorką, więc jest do tego stworzona. Nigdy, przenigdy nie denerwuje się tymi nagraniami. Widziałem ją zestresowaną tylko jeden jedyny raz, kiedy wystąpiła ze mną na scenie podczas koncertu w Londynie.

À propos występów: twoja muzyka jest raczej subtelna, a ty w swoich tekstach jesteś raczej poetycki niż dosadny. Jednak podczas koncertu na Glastonbury wystąpiłeś w koszulce „I hate Boris”. Co sprawiło, że zdecydowałeś się na taki ruch? Myślisz, że teraz Wielka Brytania musi się już posypać?

Świat ciągle się kończy, a jednak wciąż się kręci. Odkąd pamiętam, jest już po nas. Za każdym razem, kiedy wydarza się coś dobrego, zaraz dzieje się coś strasznego. Myślę jednak, że trzeba zachować optymizm i patrzeć na to inaczej. Może to działa w drugą stronę? To znaczy: za każdym razem, gdy spada na nas coś złego, zaraz potem dzieje się coś dobrego. Powód, dla którego nienawidzę Borisa Johnsona, jest prosty – to rasista. Używał takich określeń wobec czarnych mieszkańców Wielkiej Brytanii, a teraz nazywał kobiety w burkach skrzynkami na listy. Przerażające, że ktoś taki może mieć kontrolę nad innymi ludźmi, skoro wyraźnie brakuje mu kontroli nad sobą samym. Tak samo jest z Ameryką. Krajem, w który przez lata wpatrywałem się jak w obrazek, a którego społeczeństwo wybrało sobie na prezydenta telewizyjnego celebrytę. Myślałem, że taka głupota się nie powtórzy. A teraz patrzę na swój kraj i widzę, że zrobiliśmy dokładnie to samo. Wybór Borisa Johnsona to był pierwszy raz, kiedy poczułem się uprawniony oraz dostatecznie zdeterminowany, by powiedzieć wprost, co o tym wszystkim myślę. W rezultacie trochę osób napisało do mnie, że przestaje słuchać mojej muzyki. W porządku, podejrzewam, że i tak na nią nie zasługiwali. Ale spokojnie, to jeszcze nie koniec. Wierzę w młode pokolenie, które zawsze jest bardziej wrażliwe, otwarte na inne religie, rasy, płci czy narodowości. Nie jestem zadowolony z tego, co dzieje się teraz, ale mimo wszystko spoglądam w przyszłość z optymizmem.

 

Czytaj również:

Król na własnym podwórku
i
zdjęcie: OFF Festival
Opowieści

Król na własnym podwórku

Jan Błaszczak

Jeden z najgłośniejszych debiutantów na brytyjskiej scenie – slowthai – opowiada o niechęci do polityków, trasie za 99 pensów i zaletach bycia prowincjuszem. Mówi również o Polakach w swoim rodzinnym Northampton i powodzie, dla którego jest jednym z najbardziej zapracowanych artystów w branży. Z muzykiem na OFF Festivalu rozmawiał Jan Błaszczak.

Jan Błaszczak: Grime wywodzi się z Londynu, dokładniej Wschodniego Londynu, i pozostaje sceną celebrującą lokalność. Kawałki Skepty czy Wileya rozgrywają się na określonych skrzyżowaniach, w konkretnych knajpach – czy słuchając tej muzyki w rodzinnym Northampton, nie miałeś problemu, by się w niej odnaleźć?

Czytaj dalej