Wielka gra Napoleona
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 731/1959 r.
Doznania

Wielka gra Napoleona

Herkus Kunčius
Czyta się 12 minut

Czy to fantazja, czy jeszcze historia? Przygody Napoleona w Litwie to nieznany powszechnie epizod – a szkoda. „Mały” wielki wódz nad Niemnem poniósł pierwszą ze swoich wielu porażek.

Wojny wywołane w Europie przez Napoleona Bonapartego (1769–1821), który w 1804 roku ogłosił się imperatorem Francji, na początku XIX wieku zawadziły również o Litwę.

W wyniku trzeciego rozbioru Rzeczypospolitej w 1795 roku na mapie politycznej Europy zabrakło państw litewskiego i polskiego. Duża część etnograficznej Litwy przypadła Rosji. Zaniemenie, które przez pewien czas przechodziło z rąk do rąk, na początku XIX wieku należało do utworzonego przez Napoleona Księstwa Warszawskiego. Obowiązywał tutaj tzw. Kodeks Napoleona, czyli zespół praw francuskiego prawa cywilnego, gwarantujący równość praw obywatelskich i równość wobec prawa, wolność osobistą, wolność wyznania i zajęcia, możliwość wolnego wyboru zawodu oraz uzyskanie stanowiska państwowego na podstawie umiejętności, a nie pochodzenia itd.

Francja Napoleona, która z uwagą obserwowała polityczne wydarzenia na wschodzie, starała się wykorzystać do swoich celów fantazje szlachty polskiej i litewskiej o odtworzeniu Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Kiedy w 1812 roku wybuchła wojna pomiędzy Francją a Rosją, miejscowa magnateria litewska zaczęła znowu snuć marzenia o swoim państwie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Współcześni historycy w różnych częściach świata rozmaicie, nierzadko zupełnie przeciwstawnie oceniają postać Napoleona oraz jego polityczne i wojskowe działania. Kategorycznych ocen w swoich pracach nie ustrzegli się również historycy litewscy, którzy badali okres marszu Napoleona przez Litwę. Dzisiaj, wyzbywszy się ideologicznych i politycznych klisz, możemy nie tylko szerzej i głębiej spojrzeć z perspektywy historycznej na marsz Napoleona przez Litwę, ale i pochylić się nad niektórymi momentami jego biografii, które zapewne miały decydujące znaczenie nie tylko dla zakończenia wojny francusko-rosyjskiej z 1812 roku, ale również dla losu Napoleona.

 

Kowno nie zachwyciło imperatora. Miasto wydało mu się ponure, a ludzie dzicy i niegościnni. „Polacy tu inni niż w Warszawie” – powiedział Napoleon. Rzeczywiście, kownianie nie powitali imperatora Francji owacjami, salutami i kwiatami. Nie rozleg­ły się radosne mowy powitalne i nie odbyła się symboliczna ceremonia wręczenia kluczy do bram miasta. Mieszczanie żyli swoimi sprawami, jakby nic się nie wydarzyło. Wszyscy coś kombinowali i knuli. W brudnych zaułkach gromadziły się podejrzane, krótko ostrzyżone typy. Mieli złe spojrzenia i byli uzbrojeni w kastety.

Arystokracja Kowna, przeciwnie, bujała siedem metrów nad ziemią. Po wkroczeniu Napoleona zaczęła bredzić, że Kowno stanie się teraz stolicą Litwy i wkrótce prześcignie Wilno. Imperatora śmieszyły, oczywiście, takie mowy. Uśmiechał się jednak wyrozumiale i nie oponował, pozwalając kownianom sycić próżne nadzieje.

Po przejściu kilku ulic i zapoznaniu się z Kownem Napoleon postanowił ulokować się poza granicami miasta. Odpowiedni okazał się klasztor karmelitów, który stał obok rzeki. Warunki były tu takie sobie, ale imperator nie miał z czego wybierać. Kiedy otrzymał celę w drewnianym budynku, postanowił na chwilę się położyć, aby bez przeszkód obmyślić plan dalszego toku wojny.

Niestety imperatorowi nie pozwolono pomyśleć. Zastukano do drzwi celi. Po otrzymaniu pozwolenia weszło do niej pięciu wysokich mężczyzn. Szósty trzymał w rękach piłkę. Kiedy Napoleon zobaczył olbrzymów, poczuł się nieswojo. Aby nie pozostawać niższym, wspiął się na krzesło. Teraz mógł patrzeć na nieproszonych gości z góry.

Ten, który trzymał w rękach piłkę, przedstawił się jako Zbigniew Żaba – dawniej sławny zabijaka spod Wiliampola, a obecnie cieszący się powszechnym mirem trener kowieńskiej drużyny koszykarskiej Stumbras. Obok niego stali: znany wymiarowi sprawiedliwości Czapski z Kormiałowa, kilkakrotnie skazany Godlewski z Czerwonego Dworu, jego kolega Poszka z Niewieran, niepłacący alimentów Zahorski z Łopii i jego kuzyn Lachnicki z Domejkowa. Wszyscy byli szlachcicami i koszykarzami.

Imperator początkowo niczego nie rozumiał. Piłka, którą trzymał trener szlachciców Żaba, wydała mu się podejrzana. Bardzo przypominała pocisk armatni. Jednak Żaba zapewnił, że to rzecz całkowicie bezpieczna i imperator nie powinien się niepokoić z jej powodu. Pomimo to Napoleon wciąż niczego nie rozumiał. Poprosił trenera, aby mówił konkretniej i usłyszał zawiłą historię Żaby, którą wypełniały wspomnienia o Kolumbie, walki Indian amerykańskich o wolność, jakieś „kroki”, przerwy minutowe i tajemniczy system „kilku kręgów”.

Po trwającej godzinę rozmowie Napo­leon wreszcie zrozumiał, że mowa o jakiejś nieznanej we Francji grze, o której wszyscy tu majaczą, nazywając ją „koszykówką”. Według Żaby kownianie nie wyobrażają sobie życia bez koszykówki. Gra ta bowiem nie tylko zbliża młodzież i starszyznę, ale również pobudza patriotyzm litewskiego narodu, którego dziś tak bardzo wszystkim brakuje.

Po kolejnej godzinie wyjaśnień Napoleon miał już jakie takie pojęcie o koszykówce. Wiedział, że na boisku grają dwie pięcioosobowe drużyny, a wygrywa ta, która więcej razy wrzuci piłkę do kosza. Wysłuchawszy tej przemowy, Napoleon zapytał: „I co dalej?”. Żaba wyjaśnił, że wobec początku wojny francusko-rosyjskiej proponuje, aby rozegrać w Kownie mecz towarzyski. To mianowicie pozwoliłoby lepiej poznać się nawzajem. Poza tym byłaby to świetna akcja PR-owska, w czasie której Napoleon zademonstrowałby światu, że Francuzi przybyli na Litwę jako wybawcy i przyjaciele.

Imperator się zamyślił. Pomysł trenera nie wydawał mu się zbyt jasny. Pomimo to myśl o nawiązaniu ściślejszych więzów z miejscowymi i zyskaniu sobie w ten sposób ich sympatii nie zdawała się beznadziejna. Napoleon zaczął wypytywać, co musiałaby zrobić dowodzona przez niego armia i jakiej pomocy oczekuje się z jego strony. Usłyszał, że nic nie trzeba. Tylko zebrać pięcioosobową drużynę.

Wkrótce w celi Napoleona stawili się marszałkowie Murat, Ney i Davout oraz minister spraw zagranicznych Maret. Kiedy dowiedzieli się od Napoleona, że są wcieleni do drużyny koszykarskiej, zaczęli się spierać o pozycje, na których zagrają. Marszałkowie chcieli, oczywiście, grać tylko w ataku. W ich opinii minister spraw zagranicznych powinien zająć się obroną, a imperator byłby rozgrywającym – prowadzącym grę mózgiem drużyny. Napoleon miał inne zdanie. Owładnięty manią wielkości, widział się w centrum ataku, jak blokuje każdą piłkę Stumbrasa i robi wsady. Na taką wizję marszałkowie tylko wzruszyli ramionami. Napoleon jednak zaczął przejmować inicjatywę. Stawiając się na pozycji centrum, bez wahania przesunął marszałka Neya na obronę, ministra Mareta na skrzydło, a Davouta na pozycję rozgrywającego. Wydawał się zadowolony z wykonanej pracy. Jednak kiedy imperator rozdzielił role, gderać zaczął marszałek Murat. Uparł się, że nie chce grać na „nis­kim skrzydle”, ponieważ był gruby i najwyższy ze wszystkich. Napoleonowi to się nie spodobało. Wrzasnął, że w czasie wojny nikogo nie obchodzą pragnienia marszałka. Murat poczerwieniał i od razu się zamknął. Wtedy jednak wtrącił się, jakby był bardzo ważny, francuski minister spraw zagranicznych Maret, który chętnie posiedziałby na ławce rezerwowych. Jego zdaniem po przybyciu do Kowna niedopuszczalne jest zapominanie o zdobyczach rewolucji francuskiej: wolności, równości i braterstwie. Nie po to w Paryżu krew obywateli rzekami lała się na barykady, aby dziś w jakimś zapadłym kącie on grał na skrzydle ataku. Jego miejsce jest na pozycji rozgrywającego, a Murata na pozycji środkowego. Dyskusje rozgorzały na nowo.

Kiedy nadeszła pora obiadowa, nareszcie znaleziono kompromis. Na rozkaz imperatora Maret stał się rozgrywającym, Murat obrońcą, a Davout środkowym. Ney miał grać na skrzydle. Napoleon po długich namowach dowódców zgodził się być silnym skrzydłowym, kapitanem i trenerem. Pozostało już tylko wymyślić nazwę drużyny. Ney zaproponował Paryskie Koguty, Maret Gilotynę, a marszałek Davout Austerlitz. Żaden z nich nie zyskał większości głosów. Wówczas Napoleonowi przyszła do głowy genialna myśl. Spodobała się wszystkim. Drużynę nazwano ksaf. Oznaczało to, że reprezentuje ona nie byle jaką kowieńską gorzelnię Stumbras, ale klub sportowy niezwyciężonej armii francuskiej.

Po uporządkowaniu tych formalności pozostała kwestia miejsca, w którym miałby odbyć się mecz. Trener Żaba zaproponował urządzić zawody pod otwartym niebem, może w znajdującej się niedaleko dąbrowie. Jednak unikalna przyroda i możliwość zaproszenia wielu kownian nie zainteresowała Napoleona. Poza tym dach był potrzebny, ponieważ nad mias­tem zaczynało się chmurzyć. Imperator, długo się nie rozglądając, postanowił rozegrać mecz „nie odchodząc od kasy” – jak wyraziłby się car Aleksander I – w należącym do zakonu karmelitów kościele św. Krzyża. Tu miejsca miało starczyć dla wszystkich.

Po tym jak wyproszono z kościoła mnichów mówiących pacierze i księdza przygotowującego się do odprawienia mszy, na rozkaz Napoleona nad ołtarzem i przy organach na chórze przybito deski. Do nich przytwierdzono żelazne otoki zsunięte z beczek. Przesunięto na boki drewniane klęczniki oraz zwalono przeszkadzające rzeźby świętych i apostołów – i sala sportowa była gotowa na mecz drużyn Stumbrasa i ksaf-u.

Po ogłoszeniu wieści o mającym się odbyć meczu kibice nie mogli pomieścić się w kościele. Kownianie i żołnierze napoleońskiej armii, którzy nie dostali się do środka, gromadzili się na placu przykościelnym. Przepychali się tu i ocierali o siebie, nie kryjąc wzajemnych antypatii i na próżno próbując przedrzeć się bliżej drzwi. Kiedy zabrzmiała salwa z dział, rozpoczęły się zawody.

Już od pierwszej minuty rozgorzała walka. Sędziował Napoleon. Po wywalczeniu piłki szlachcic Godlewski, który w Stumbrasie grał jako center, nagle podał piłkę Czapskiemu, ten Poszce, a Poszka Lachnickiemu. Reszta była formalnością. Po obejściu z lewej strony marszałka Murata Zahorski wrzucił spod kosza. Stumbras wyrwał się do przodu. Zanim minister spraw zagranicznych Maret zdążył przekroczyć linię środka, piłkę przejął od niego grający z numerem piątym Poszka. Przerzucił ją do wybiegającego Godlewskiego, otrzymał ją z powrotem i podwoił wynik. Napoleon po tym ataku przeciwnika chciał minutowej przerwy, jednak Żaba, komisarz meczu, na to nie pozwolił. Imperator zaczął się kłócić. Dostał faul techniczny. A kiedy pyskował jeszcze pod adresem komisarza, doczekał się drugiego. Marszałek Ney, proponując landrynkę, zaczął uspokajać kapitana i trenera drużyny ksaf. Wszystkie cztery karne wyjątkowo celnie wrzucił Lachnicki. Stumbras prowadził. Wówczas Napoleon wymyślił, aby zmienić taktykę. Chcąc zmylić przeciwników, zdecydował, żeby grać dwoma centrami. Aby grać na pozycji głównego centra, zamienił się z marszałkiem Davoutem, a jemu kazał atakować i bronić się jak najdalej od kosza. Dało to jakieś rezultaty.

Po kilkunastej nieudanej próbie drużynie ksaf wreszcie udało się przekroczyć środkową linię boiska. Niestety, atak Francuzów utknął. Marszałek Ney nie trafił z dobrej pozycji. Tak samo minister Maret oraz dowódcy Murat i Davout. Kiedy Napoleon dostał piłkę, próbował wsadzić ją do kosza od góry. Jednak będąc niskiego wzrostu, nie sięgnął nawet tablicy.

Stumbras oddalał się nieubłaganie. Ko­wnianie oderwali się od ksaf-u na dwucyfrową liczbę. Napoleon, widząc to, zmienił system obrony. Teraz Francuzi bronili się w polu. Ale wówczas rozszalał się szlachcic Poszka. Kilkakrotnie trafił za trzy punkty. Zahorski i Czapski dołożyli się, trafiając ze średniego dystansu. Kiedy Godlewski wrzucił jeszcze raz za trzy punkty, Napoleon stracił panowanie nad sobą. Rozszalały cisnął piłkę w okno koś­cioła. Witraż się rozbił, a on zarobił trzeci faul techniczny.

Szlachcic Zahorski przy wtórze gwizdów zwolenników Francji celnie wrzucił karne. Piłka znowu była w rękach zawodników Stumbrasa. Teraz drużyna ksaf-u broniła się przed Stumbrasem jeden na jednego. Atak Stumbrasa zaczął zwalniać. Ale nie na długo. Godlewski, znany z doskonałej techniki panowania nad piłką, sprytnie ominął marszałków francuskiej armii, Neya i Murata, i znowu wrzucił spod kosza. Po tym ataku drużyna Napoleona przeszła do ślepej obrony.

Napoleon, widząc, że jego drużynie się nie wiedzie, zaczął samowolnie zmieniać zasady w trakcie meczu. Będąc sędzią, odgwizdywał „kroki” za każdym razem, kiedy piłkę dostawał Poszka. Wywołało to niezadowolenie kownian.

Kiedy gracz kowieńskiej drużyny rzekomo popełnił to wykroczenie piętnasty raz, kibice Stumbrasa rozszaleli się w koś­ciele: gwizdali, tupali nogami i zaczęli rzucać na boisko swoje mienie osobiste. Kiedy drobna moneta uderzyła marszałka Davout w potylicę, Napoleon wystraszył się chuligańskich wybryków i zażądał od komisarza Żaby, aby przerwać mecz i ostrzec publiczność: jeśli zamieszanie się nie skończy, zostanie ogłoszona przegrana Stumbrasa. Kiedy to obwieszczono, zgromadzeni w kowieńskim kościele św. Krzyża kibice ucichli. Na żądanie Napoleona wynik znowu był remisowy.

Wobec samowolnej zmiany zasad przez Napoleona Stumbrasowi grało się coraz trudniej. W drugiej tercji sędzia nie zaliczył ani jednego rzutu za trzy punkty szlachcica Poszki, ponieważ jakoby nastąpiono na linię. Anulował też trzy dwupunktowe rzuty Lachnickiego i sześć celnych rzutów karnych Godlewskiego. Poza tym Napoleon za każdym razem, kiedy Zahorski wdzierał się na obszar ograniczony przeciwnika, sygnalizował błąd trzech sekund. Zawodników Stumbrasa doprowadzało to do rozpaczy. Wkrótce zaczęli się gorączkować.

Jako pierwszy został zdjęty z boiska za kłótnie z sędzią szlachcic Czapski. Po nim komisarz meczu Żaba oraz Godlewski. Poszkę i Zahorskiego, którzy zebrali po pięć fauli, również wypędzono z kościoła. Na boisku pozostał tylko Lachnicki. Ten mieszkaniec Domejkowa, odznaczający się podejrzanie spokojnym charakterem, nie był zbyt lubiany przez kibiców drużyny. Mówiono, że pozycję skrzydłowego ataku dostał tylko dlatego, że był kuzynem Zahorskiego. Czasem, kiedy Lachnicki dostawał na meczu piłkę od Zahorskiego, widzowie go wygwizdywali, a kiedy nie trafiał do kosza, śmiali się złośliwie, nazywając go kogucikiem, osłem, kozłem i – co tu ukrywać – pedałem. Jednak domejkowski szlachcic miał sobie za nic reakcję kibiców, ponieważ był z natury nie tylko powolny, ale także niepoprawnie tępy.

Kiedy do końca meczu pozostało kilka sekund, a rezultat nadal był remisowy, piłka znalazła się w rękach Napoleona. Wierząc w łatwe zwycięstwo w czasie dogrywki, imperator zaczął się popisywać na oczach armii swoich kibiców. Pokazywał nieprzyzwoite gesty w stronę przeciwników, stroił obraźliwe miny i rytmicznie poruszając biodrami, demonstrował, co jakoby zrobił im na boisku. Potem, jakby tego było mało, wsadziwszy sobie piłkę pod pachę, zaczął się wyzywająco kłaniać swoim ludziom i pozdrawiać ich cesarskim gestem, jeszcze bardziej podniecając roznamiętnioną publiczność.

Kiedy rozległy się owacje na cześć geniuszu Napoleona, a imperator stracił czujność, Lachnicki podszedł do kapitana drużyny ksaf-u, jakby chciał pogratulować zwycięstwa przeciwnikowi. Bezsilnie opuś­ciwszy ręce, stanął jak cielę przed bramą. Wtedy jednak popychany przez zwierzęcy instynkt bodnął – jakby rzeczywiście miał rogi – głową w piłkę. Napoleon, nie przeczuwając jeszcze oczekującej go katastrofy, z pogardą spojrzał na odskakującego od niego szlachcica. Ten zaś wyglądał niczym największy nieborak i pożałowania godne niewiniątko.

Piłka jednak odbiła się od ziemi i niczym na skrzydłach wzniosła się do góry. Odbiwszy się od tablicy, zaczęła się kręcić po obręczy jak bąk, a potem, wbrew życzeniom imperatora, wpadła do kosza.

Sekundę później zagrzmiała kanonada, ogłaszająca koniec meczu. Było już za późno, aby Napoleon uratował zawody. Tablica nad ołtarzem wyświetlała wynik „00:02” na korzyść drużyny Stumbrasa. Imperatorski ksaf przegrał.

Kibice Francji przestali wyć, nie mogąc uwierzyć w takie zakończenie meczu. W kościele karmelitów pod wezwaniem św. Krzyża zapadła martwa cisza. A wtedy, jakby pękła tama elektrowni, poderwali się kownianie. Wszyscy jak jeden, zrywając się z klęczników, zaczęli krzyczeć z radości, obejmować się i skandować na całe gardło: „Stumb-ras! Stumb-ras! Stumb-ras!”. Francuscy żołnierze, nie mogąc ścierpieć okrzyków na cześć Stumbrasa i nie będąc w stanie pogodzić się z przegraną, dobyli broni. Kownianie również wyciągnęli, co kto miał pod ręką. W mieście zaczęły się rozruchy, choć Napoleon tego nie chciał.

Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 731/1959 r.
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 731/1959 r.

Fragment Obrazków litewskich Herkusa Kunčiusa, wyd. Warsztaty Kultury, Lublin 2019. Tytuł i lead pochodzą od redakcji „Przekroju”.

Czytaj również:

Prawie prawda o lewoskrętności
i
rysunek: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Prawie prawda o lewoskrętności

Tomasz Sitarz

Nasz nieustraszony reporter podczas pełnej wrażeń nocy spenetrował kilka hermetycznych środowisk naukowych i po licznych perypetiach uzyskał odpowiedź na jedno z najbardziej fundamentalnych pytań nauki. Czy jest to jednak odpowiedź właściwa? Nie możemy zaręczyć.

Byłem ostatnio na przedziwnym przyjęciu. Zabrał mnie na nie zaprzyjaźniony fizyk, który ostrzegł, że gośćmi będą zapewne sami naukowcy. Nie zniechęciło mnie to, ponieważ uwielbiam przysłuchiwać się specjalistycznym dyskusjom – zbyt wiele z nich co prawda nie rozumiem, ale pobudzają moją wyobraźnię. Gdy tylko weszliśmy, mój przyjaciel niepostrzeżenie zniknął, a ja znalazłem się w kuchni, gdzie grupa chemików mieszała coś w garnkach i dywagowała żywiołowo. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wsiąknę w sprawę głęboko, a nowe idee zmienią moje postrzeganie kosmicznej równowagi. Nie spodziewałem się też, że wieczór przyjmie aż tak szalony obrót. Jednak po kolei.

Czytaj dalej