Wiara, nauka, zaufanie i jak to działa
i
Kadr z filmu „Flint. Nie ufaj nikomu”
Doznania

Wiara, nauka, zaufanie i jak to działa

Anna Wyrwik
Czyta się 5 minut

„Wyobraźcie sobie świat, w którym nie możecie wierzyć nauce” – ten cytat otwiera film Madsa Ellesøe Kampania przeciw klimatowi, który znalazł się w programie tegorocznego MFF WATCH DOCS. Reżyser zaczyna opowieść w roku 1988, kiedy to naukowiec NASA James Hansen przedstawił w amerykańskim Senacie pesymistyczną prognozę na temat globalnego ocieplenia. Świat zareagował, media mówiły o niebezpieczeństwie, politycy o potrzebie działania. Zareagowały także koncerny paliwowe. Dokument jest wynikiem dziennikarskiego śledztwa Ellesøe, krok po kroku odsłaniającego mechanizmy działania petrochemicznych gigantów, których celem było zasianie niepewności na temat naukowych teorii dotyczących zmian klimatycznych. Wydano miliony na finansowanie organizacji, think tanków i uniwersytetów, a w świat ruszyli ludzie, którzy opowiadali, że globalnego ocieplenia nie ma i nie było. I to w większości nie żadni naukowcy, choć finansowanie uczelni robi swoje, a specjaliści od komunikacji. Taki np. Marc Morano z CFACT (Committee for a Constructive Tomorrow – fajna nazwa, co nie?), który chwali się, że dzięki umiejętnościom zdobytym w zawodzie sprzedawcy door-to-door, gdzie w krótkim czasie od 15 do 20 sekund trzeba podtrzymać czyjąś uwagę i sprzedać produkt, i mimo braku formalnego wykształcenia świetnie radził sobie w debatach o klimacie. Ruszyli głównie do mediów i tam, w jednym programie, drugim, trzecim, na jednym kanale, drugim, trzecim te teorie zaczęły krążyć, aż krążyły już wszędzie. Zresztą przetestowali to kilka lat wcześniej na papierosach, gdy próbowali udowodnić, że nikotyna nie uzależnia. Potem sytuacja się zmieniła i koncerny paliwowe przeszły na zieloną stronę mocy. Jednak smród pozostał, bo zasiany przez nie sceptycyzm rozprzestrzenił się wśród społeczeństwa i wdarł na najwyższe polityczne stołki. „Wszedł do mainstreamu” – jak to ujęła prof. Naomi Oreskes, historyczka nauki z Harvardu, która śledzi poczynania klimatycznych sceptyków od naukowej strony. A co ważniejsze: spowodował kryzys zaufania ludzi do nauki.

„Jak zielone te korporacje są dzisiaj?” – to pytania stawia Mads Ellesøe na końcu swego filmu. Odpowiedź na nie daje Werner Boote w filmie Zielone kłamstwo. To dokument, w którym reżyser wraz z dziennikarką Kathrin Hartmann jeżdżą po świecie, a ona jako ta uświadomiona tłumaczy mu procesy, które on dopiero poznaje, i tak demaskują kolejne zielone korporacje. Korporacje te wydają miliony na armie PR-owców, którzy tworzą piękne reklamy z mnóstwem zieleni, słońca, radującymi się ludźmi i hasłami o ochronie środowiska oraz zrównoważonym rozwoju. Wydają też miliony na naukowców, którzy zgrabnie tłumaczą, że globalne ocieplenie jest i owszem, ale oni z nim dzielnie walczą. W filmie Bootego mamy zaś palenie hektarów lasów deszczowych, zalewanie ropą oceanów, zatruwanie powietrza, wysiedlanie rdzennych mieszkańców z ich ziem, wykorzystywanie taniej siły roboczej, zabijanie zwierząt, powodowanie chorób u ludzi itd., itd. Wyobraźmy sobie więc, że produkty tych zjawisk spływają nam potem do baków samochodów albo wyciągamy je z biodegradowalnych opakowań z napisami „eko” i kilkoma symbolami świadczącymi o tym, że wszystko jest zielone, a następnie – hop! – wrzucamy do ust, mniam, mniam, do tego dumni i bladzi, że jesteśmy tacy ekologiczni. Więc nie tylko kryzys zaufania do nauki i naukowców, nie tylko do korporacji i reklam, co akurat nie jest niczym nowym, ale też do wszelkich etykiet czy – wydawałoby się – niezależnych analiz i certyfikatów.

Fakt, że społeczeństwo nie może zaufać, to jedno z najważniejszych przesłań filmów Madsa Ellesøe i Wernera Bootego. W wymiarze lokalnym mówi o tym Anthony Baxter w kolejnym filmie z WATCH DOCS, Flint. Nie ufaj nikomu. Oto miasteczko Flint w stanie Michigan, kiedyś potęga przemysłu motoryzacyjnego, „Vehicle City”, bo tam narodził się General Motors, i jedno z najbogatszych miast w Ameryce, dziś podupadła mieścina bez przemysłu, bez pieniędzy i bez sensu. W 2014 r. władze stanowe postanowiły w ramach oszczędności zmienić źródło wody dla mieszkańców Flint z czystego jeziora Huron na zaśmieconą rzekę Flint. Zaczęło się od wypadania włosów, wysypek na skórze, chorób dzieci, umierania zwierząt… Naukowcy z Instytutu Politechnicznego i Uniwersytetu Stanowego Wirginii pod kierownictwem prof. Marca Edwardsa zbadali próbki i wyszło, że w pięciu tysiącach domów przekroczony jest poziom ołowiu w wodzie w stosunku do norm WHO, i to przekroczony ogromnie, tak że woda jest nie do picia, nie do mycia i w ogóle nie do dotykania.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kadr z filmu "Flint. Nie ufaj nikomu"
Kadr z filmu „Flint. Nie ufaj nikomu”

Można zastanawiać się nad politycznymi przyczynami tej wodnej decyzji oraz jej umiejscowienia właśnie we Flint (nie brak głosów, że demografia, czyli przewaga czarnych i biednych, miała tu znaczenie), jej politycznymi skutkami, a raczej ich brakiem, ale przede wszystkim ta historia jest o społecznym zaufaniu, bo to słowo, tak mocno włożone w tytuł filmu (w oryg. jest Flint. Who Can You Trust?) jest przecież podstawą funkcjonowania każdego społeczeństwa. A tutaj mamy z jednej strony świetnie zorganizowaną społeczność. Jedna z mieszkanek powołuje Water You Fighting For, w ramach której zbierane i wysyłane są próbki do prof. Edwarsa. Wolontariusze rozdają darmową wodę (to, ile przez czas wodnego kryzysu we Flint wywalono PET-ów, jest niewyobrażalne), drukują ulotki informacyjne dotyczące zanieczyszczenia tej z kranu, chodzą po domach, by uczyć stosowania filtrów i tłumaczyć, jak często je wymieniać. Mieszkańcy organizują spotkania, zebrania, pikiety, protesty, w których licznie uczestniczą. Do tego przygotowywane są pozwy zbiorowe, bo we Flint z powodu wody wiele osób zachorowało, wiele kobiet poroniło, a do tego płacą za tę wodę… najwyższe rachunki w kraju. Ta organizacja lokalnej społeczności to naprawdę fajne zjawisko, społeczeństwo obywatelskie jak się patrzy. A z drugiej strony są instytucje i ich przedstawiciele wraz z rolami do spełnienia. Każda społeczność potrzebuje bowiem przywództwa, a w czasie kryzysu tym bardziej, przywództwa, które swoje działania opiera na rzetelnej wiedzy, na podstawie której wdraża sensowne rozwiązania, które do tego uczciwie tłumaczy. I tu jest pies pogrzebany.

W kryzys we Flint angażują się politycy stanowi, czyli ci, którzy go wywołali, politycy lokalni, a nawet sam prezydent. Im już nikt nie wierzy. Jednak kluczowym momentem jest utrata wiary w naukę. Coraz bardziej pozostawieni samym sobie mieszkańcy Flint gubią się w dezinformacyjnym bałaganie. I łapią się, czego się da. „Żyjemy w świecie postprawdy. O tym jest ta cała historia. Kto kogo zdradził? Każdy kogoś oszukał. Komu można zaufać? Niektórzy mówią prawdę, inni kłamią. To jest dla mnie definicja ciemnego wieku. W takich czasach żyjemy. Nie wiesz, komu ufać w świecie zbudowanym na zaufaniu” [w oryginale jest nie świat, a society – przyp. A.W.] – mówi prof. Edwars. Tak, żyjemy w świecie, w którym każdy może być ekspertem, a każdy ekspert może powiedzieć wszystko, w świecie, w którym „ludzie budują opinie nie na podstawie faktów, a emocji i ideologii”, jak powiedział jeden z bohaterów filmu Ellesøe, James Taylor, który był – cytując Internet – „zawodowym sceptykiem klimatycznym”, i jak sam przyznał, zatrudniono go do tego, by zmienić opinię publiczną. W całym tym chaosie ludzie nie wiedzą, kto jest kim, co jest czym, nic nie wiedzą, w rezultacie rozczarowani tymi, którym kiedyś mogli ufać, przestają ufać w ogóle, a kryzys zaufania jest niebezpieczny, bo w społeczeństwie zaufanie jest bardzo pożądane, więc gdy go brak, ludzie są gotowi zaufać każdemu.

Czytaj również:

Natura wcale nie jest miła
i
Wyprawa na lodowiec Vatnajökull, 1956 r. Zespół islandzkiego Towarzystwa Badania Lodowców i przyjaciele; zdjęcie: archiwum rodzinne
Przemyślenia

Natura wcale nie jest miła

Rozmowa z Andrim Sanærem Magnasonem
Aleksandra Lipczak

Słowa się zużywają, przyzwyczajamy się do nich. Mamy już coś w rodzaju stadnej odporności na hasło „zmiana klimatu” – mówi Andri Snær Magnason, autor książki O czasie i wodzie.

Aleksandra Lipczak: Zrobiłam ćwiczenie, o którym piszesz w książce. Wychodzi na to, że mój intymny czasowy zasięg sięga 2150 r. – bo mniej więcej tego momentu dożyją moje hipotetyczne wnuki. Trochę mnie to przestraszyło, bo nie będą to pewnie łatwe czasy.

Czytaj dalej