Utalentowana Lady Gaga – relacja z 9. American Film Festival
i
„Narodziny gwiazdy”, reż. Bradley Cooper, zdjęcie: materiały prasowe AFF
Opowieści

Utalentowana Lady Gaga – relacja z 9. American Film Festival

Jan Pelczar
Czyta się 8 minut

Nie wiedziałem, że gwiazda światowego popu jest aż tak utalentowaną aktorką. Ale dowiedziałem się tego już na otwarciu 9. American Film Festival. W samą porę – nadrabianie zaległości, czyli serialu American Horror Story z Lady Gagą, to dobry plan na Halloween.

Postać, którą Lady Gaga zagrała zaś w filmie kinowym Narodziny gwiazdy, była mi już znana – grały ją wcześniej Judy Garland i Barbra Streisand, ale ona… Jak to możliwe? Jest przynajmniej równie dobra. Może lepsza. Czy będziemy chcieli wracać do kolejnej wersji filmu? Czy ktoś prędzej zrobi następną? Tym razem reżyserował Bradley Cooper – i sam zagrał główną rolę męską. Pod koniec filmu zdawało się, że reżyser niepotrzebnie powraca do samego siebie w retrospektywach. I słusznie, bo finałowy występ nie przyprawia już o takie ciarki, jakie chodzą po plecach, gdy tytułowa bohaterka, Ally, staje na wielkiej scenie po raz pierwszy. Wcześniej śpiewała po pracy, w knajpie dla drag queens. Usłyszał ją przypadkiem gwiazdor od gitarowych ballad. Gdy już zaczarowała publiczność i stała się hitem Internetu, producenci postanowili przerobić ją na popprodukt z tancerkami, wyrazistym wizerunkiem, zmienić, odróżnić, rozegrać. Takie przemiany wpisano nieprzypadkowo w klasyczny scenariusz każdej muzycznej biografii (i według tej zasady gwiazdor będzie zmagał się m.in z uzależnieniami). Są one aluzjami do tego, co przeszła w swojej karierze Lady Gaga.

„Narodziny gwiazdy”, reż. Bradley Cooper, zdjęcie: materiały prasowe AFF

„Narodziny gwiazdy”, reż. Bradley Cooper, zdjęcie: materiały prasowe AFF

Gdyby ktoś chciał sfilmować kiedyś biografię samej Gagi, mógłby ją opatrzyć podtytułem z Dollhouse, największego niewypału AFF. Lalkowej animacji opartej na wulgarnym humorze, ale powtarzalnym, zapętlonym przez 90 minut na tym samym żarcie, wulgarnej również w formie. Podtytuł brzmi: Jak amerykańska kultura pozbawia kobiety podmiotowości. Lady Gaga pozwala w Narodzinach gwiazdy całkowicie o sobie zapomnieć. Wtapia się w graną postać. W kilku scenach poczułem to katartyczne uczucie, jakbym naprawdę był świadkiem objawienia na koncercie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Trudno też sobie wyobrazić, że nie wyciska łez w finałowych scenach koncertowych historia jeszcze bardziej niezwykłego duetu opowiedziana w filmie Szatan i Adam (nagrodzonym przez publiczność jako najlepszy dokument festiwalu spośród tytułów sekcji konkursowej American Docs).

„Szatan i Adam”, reż. V. Scott Balcerek, zdjęcie: materiały prasowe AFF

„Szatan i Adam”, reż. V. Scott Balcerek, zdjęcie: materiały prasowe AFF

To historia białego chłopaka i czarnoskórego ekscentryka, grających bluesa na ulicy w Harlemie, w czasach największych napięć na tle podziałów rasowych – w latach 80. Przed gentryfikacją, która przedstawiana jest jako fala białych wypychająca czarnych poza dzielnicę. Ale V. Scott Balcerek, reżyser dokumentów o LeBronie Jamesie, Elim i Peytonie Manningach, syn Polaka obsypany już w branży różnymi nagrodami, schodzi głębiej, do osobistych historii Adama i Sterlinga. Pokazuje, skąd w nich otwartość na takie spotkanie i moc do udźwignięcia rozmaitych reperkusji.

O polu minowym, jakim bywa przyjaźń białego i czarnego we współczesnej Ameryce, mówił na AFF Blindspotting, film o ostatnich dniach na zwolnieniu warunkowym. W jednej z pierwszych scen czarny główny bohater widzi, jak biały policjant strzela do uciekającego czarnoskórego i zabija go na miejscu. Świadkiem zastrzelenia przez białego policjanta czarnego zatrzymanego jest też główna bohaterka filmu Nienawiść, którą dajesz, nagrodzonego przez publiczność w konkursie Spectrum. Wybór najlepszej fabuły przez widzów musiał być zaskoczeniem dla organizatorów – zwyciężył film tak bardzo mainstreamowy, że momentami ośmieszający własną słuszność.

„Nienawiść, którą dajesz”, reż. George Tillman Jr., zdjęcie: materiały prasowe AFF

„Nienawiść, którą dajesz”, reż. George Tillman Jr., zdjęcie: materiały prasowe AFF

Aktywiści chcą, żeby dziewczyna, która była świadkiem śmierci swojego przyjaciela, zeznawała, pogrążając policjanta. Boi się tego narkotykowy gang, który rządzi jej dzielnicą. To jedna z tych produkcji, w których główna bohaterka (gra ją fenomenalna Amandla Stenberg) prowadzi narrację, potwierdzając to, co widz mógł zobaczyć, zrozumieć, zadając pytania, które mógł zadać sobie sam. Serialowi This Is Us wiele scen z Nienawiści… bym wybaczył, ale filmowi na AFF nie sposób. Szczególnie, gdy sąsiaduje z nim w repertuarze dokument Niech nadejdzie ten dzień. Bracia Zimbalist pokazują w nim mieszkańców i policjantów wschodniego Saint Louis, miasta o największym współczynniku zabójstw na świecie, przekraczającym statystyki najbardziej niebezpiecznych krajów.

Niewinnymi sporami były na tym tle protesty przy okazji lokalnego referendum w Arkansas, pokazane w Ewangelii Eureki. To film o miasteczku, w którym homoseksualiści, drag queens oraz duchowni i dewoci żyją w symbiozie.

„Ewangelia Eureki”, reż. Michael Palmieri, Donal Mosher, zdjęcie: materiały prasowe AFF

„Ewangelia Eureki”, reż. Michael Palmieri, Donal Mosher, zdjęcie: materiały prasowe AFF

Wyobraźcie sobie Licheń, ale z różowymi krzyżami. Wyobraźcie sobie paradę równości, na której odziani jedynie w slipy uczestnicy entuzjastycznie wymachują jednocześnie i przyrodzeniami, i krzyżami. Wyobraźcie sobie przedstawienie pasyjne, w którym Jezus przypomina superbohatera z Gwiezdnych wojen albo jest przybyszem jak z E.T. Wyobraźcie sobie pieśń wychwalającą Pana z refrenem „You can pray the gay way”. Wyobraźcie sobie parę, jak Cameron i Mitch z Modern Family, ale prawdziwszą. Właściwie, niczego wyobrażać sobie nie trzeba – wszystko było treścią dokumentu Donala Moshera i Michaela Palmieriego.

Tymczasem tęczowo w Ameryce wcale nie jest. Mocny jest nurt, który chce wyleczyć ludzi z homoseksualizmu jak z choroby. Na tle życia w ewangelickim ośrodku „wydobywania z grzechu”, w pierwszej połowie lat 90., poprowadzona jest moja ulubiona fabuła tegorocznego festiwalu – Złe wychowanie Cameron Post. Tytułowa bohaterka słyszy od szefowej ośrodka, że nie powinna używać zdrobnienia Cam, bo już samo imię jest wystarczająco męskie. „Konfuzja płciowa” – to termin, który ląduje na „górach lodowych” podopiecznych, czyli specjalnych tablicach, na których wypisywane są przyczyny „zejścia na drogę grzechu”.

„Złe wychowanie Cameron Post”, reż. Desiree Akhavan, zdjęcie: materiały prasowe AFF

„Złe wychowanie Cameron Post”, reż. Desiree Akhavan, zdjęcie: materiały prasowe AFF

„Winnymi” mogą być: kibicowanie z ojcem przed telewizorem, długość włosów, wychowanie w hipisowskiej komunie. Reżyserką filmu jest Desiree Akhavan, jedna z wielu kobiet, których kolejne dzieła stanowią o sile amerykańskiego kina niezależnego. Pokazywany na AFF dokument Druga połowa kadru uświadamiał, dlaczego jest dla nich miejsce w świecie „indie”, ale w multipleksach na prowincji do wyboru są niemal wyłącznie filmy stworzone przez mężczyzn. Kobiety zarządzają już wszystkim na całym świecie, są przywódcami krajów, ale w świecie kina ich głos jest wciąż marginalny – w szkołach filmowych stanowią 50% studentów, wśród reżyserów hollywoodzkich produkcji kobiety to 4,2%. Gubią się po drodze, nie zmienia się to od lat i nie zmieni się, jeśli będziemy czekać na pełzającą ewolucję.

Zmiana, gdy już nadejdzie, poprawi jakość kina. Bo będzie też zmianą perspektywy, czyli tym, co stało się podstawową motywacją dla Neila Armstronga, by stanąć na Księżycu. Przynajmniej według twórców Pierwszego człowieka, mojego ulubionego filmu tej jesieni, który także wyświetlono na AFF.

Tegoroczny festiwal filmów amerykańskich we Wrocławiu był jak kosmiczna podróż między epokami. Z częstym startem w czasach pionierskich. W Damulce braci Zellner tytułowa bohaterka, grana przez Mię Wasikowską, nie może żyć, jak chce i z kim chce, nie może sama wyjść z żadnej kryzysowej sytuacji, bo zawsze znajdzie się mężczyzna, który chce ją uratować. Wszyscy dookoła przyjechali na Dziki Zachód, bo desperacko chcą zacząć od nowa. W pokazanym na zamknięcie westernie Bracia Sisters Jacques’a Audiarda (nagroda za reżyserię w Wenecji) Ameryka jest niedojrzałym chłopcem. Na jakim etapie dorastania jest dzisiaj?

Jeszcze ciekawsze pytanie postawiła Jill Soloway, jedna z rozmówczyń Drugiej połowy kadru – jak wiele tracimy, gdy nie powstają dzieła sztuki, które mogłyby stworzyć matki?

Jill, autorka serialu Transparent, odpowiada: „Cokolwiek mogłyby nam przekazać ze swojego doświadczenia, z tego, czego dowiedziały się o ludzkości, dzięki macierzyństwu, nie znajdzie odzwierciedlenia w naszej kulturze […] stąd mamy na naszej planecie problem z empatią”.

Czytaj również:

Popcorn na Nowych Horyzontach
i
„Jeszcze dzień życia”, reż. Raúl de la Fuente i Damian Nenow, zdjęcie: materiały prasowe NH
Przemyślenia

Popcorn na Nowych Horyzontach

Jan Pelczar

Czy publiczność Nowych Horyzontów widziała już wszystko? Czy widziała za dużo?

Zadawałem sobie to pytanie w środku nocy, tuż po polskiej premierze najnowszego filmu Larsa von Triera. Dom, który zbudował Jack podzielił publiczność w Cannes. We Wrocławiu widzowie w zdecydowanej większości byli zachwyceni. Z wypełnionej po brzegi sali liczącej 566 miejsc przed końcem seansu wyszło 16 osób. Ułamek exodusu z poprzedniego wieczoru i filmu Climax Gaspara Noé. Jedyny zarzut do von Triera to: za mało szokujący. (Po seansie z zabijaniem dzieci, odcinaniem części ciała, duszeniem, zadawaniem śmiertelnych ciosów prosto w głowę). Duński reżyser tylko przepływem krwi i podbijaniem czarnego humoru muzyką (Fame Bowiego, Lennona i Alomara!) idzie w swoim ostatnim dziele po śladach Quentina Tarantino. Przepływ myśli podąża już ścieżką Ingmara Bergmana, który w 100-lecie swoich urodzin jest fetowany na Nowych Horyzontach retrospektywą, wystawą, instalacją i premierą dokumentu o kluczowym dla jego twórczości roku 1957. Von Trier przyznaje w nim, że nikt inny nigdy tak go nie inspirował jak szwedzki mistrz.

Czytaj dalej