O tym, dlaczego upiory, czyli łopi, wieszczy i strzygonie nie piją krwi, ale za to lubią i dobrze podjeść, i popić, i dziecko spłodzić – z mediewistą Łukaszem Kozakiem rozmawia Stasia Budzisz.
Stasia Budzisz: Upiór. Historia naturalna to obrazoburcze opracowanie. Twierdzisz, że nie istnieje coś takiego jak mitologia słowiańska i że upiory nie należą do demonologii tylko do ludowej antropologii. Dość kozackie podejście do tematu.
Łukasz Kozak: Owszem, Upiór… jest obrazoburczy, ale tylko wobec przestarzałych akademickich ustaleń czy zrodzonych przez nie fantazmatów, które wciąż pokutują w naszej świadomości. Kiedy zaczynałem pracę nad książką, o ludowych wierzeniach myślałem wciąż w kategoriach mitologii. Jednak sięgając po ignorowane dotąd źródła, nabrałem pewności, że tzw. mitologia słowiańska sama jest historiograficznym mitem i konstruktem.
Na przykład Jan Długosz wymyślił i opisał „prapolski” panteon, bo w jego ukształtowanej przez lekturę Liwiusza wizji historii coś takiego po prostu musiało istnieć. To fałszywe założenie – że musiała istnieć jakaś ogólnosłowiańska „przedchrześcijańska” czy „pogańska” religia ze swoim panteonem i mitami – utrzymuje się do dziś i wciąż karmi naukę, a tym bardziej pseudonaukę. Tymczasem postać upiora, czyli, mówiąc wprost: nasz pierwowzór wampira, pokazuje, że mieliśmy – i to jeszcze nie tak dawno! – do czynienia raczej z animizmem, wręcz szamanizmem, niż ze zhierarchizowanym politeizmem.
Kiedy sięgamy po jakiekolwiek opracowanie dotyczące „mitologii” lub „religii słowiańskiej”, zawsze zobaczymy wyraźną kalkę indoeuropejską, czy wręcz grecko-rzymską, która narzuca jakiś Olimp, a pod nim pomniejsze bóstwa albo demony. I te pomniejsze byty miały właśnie przetrwać w ludowych wierzeniach jako upiory, płanetnicy czy inne „postacie półdemoniczne”. Tymczasem to podejście pozbawia