Tajemniczy pan Lis
i
zdjęcie: winterseitler/Pixabay (domena publiczna)
Ziemia

Tajemniczy pan Lis

Kamila Dzika-Jurek
Czyta się 10 minut

Czy bajki o lisach to wyłącznie nasze projekcje, pragnienia i lęki? Może naprawdę w tych zwierzętach jest coś głęboko ludzkiego, a w człowieku – lisiego?

Historia relacji lisa i człowieka trwa od niepamiętnych czasów. Nie znaczy to, że udomowiliśmy lisa, jak to się nam udało z jego kuzynem wilkiem kilkanaście tysięcy lat temu, kiedy zmieniliśmy Canis lupusCanis familiaris, dzikiego drapieżnika w psa – zwierzę „poczciwe, wierne i lojalne” (Marcel Proust, W poszukiwaniu straconego czasu). Gdy człowiek nie może oswoić zwierzęcia na tyle, by mogło z nim spać w jednym łóżku czy żyć we wspólnym domostwie, wybiera działanie symboliczne: włącza je w opowieści o świecie, daje mu głos, oczywiście też ludzki, i obdarza swoimi cechami. Jednym słowem: opowiada dzikie zwierzę w bajce.

Zastanawiam się jednak, czy w przestrzeni takiej bajki możliwa jest jakakolwiek wolność jej bohatera, czy to jedynie inny rodzaj pułapki na drapieżnika? A może tylko dlatego opowiadamy dzieciom i sobie nawzajem bajki, że od wieków fantazjujemy o kłach, pazurach i rozjarzonych ślepiach? O własnej dzikości, czymś, co wydaje się jeszcze znajome, choć dawno temu uszło z nas albo zatraciło swój pierwotny blask?

Lis jest chyba najlepszym przykładem zwierzęcia błąkającego się ciągle pomiędzy tym, co ludzkie i domowe, a tym, co zupełnie dzikie. Między ciemną strefą lasu a domem, którego pilnują oswojone wilki. Z jednej strony widujemy lisy na przedmieściach miast, dokarmiamy je i zachwycamy się ich rudościami, z drugiej zaś mówimy o nich, że są niebezpiecznymi drapieżnikami, przenoszą choroby, wykradają nam kury, owce, jaja, a w XXI w. w Berlinie zdarzyło się, że i buty. Nie wspomnę już o tym, że polujemy na nie co najmniej od czasów Aleksandra Wielkiego.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Być może opowieści o lisach są po prostu wyrazem naszej bezradności wobec wielokształtnej i zmiennej lisiej natury.

Bajki i bajeczki

Gorzki, a zarazem dowcipny to paradoks, że człowiek, który napisał pierwszą bajkę o lisie, sam żył w pułapce. Słynny Ezop był niewolnikiem, sługą innego Greka, Ksanthosa. Sługą kalekim (w niektórych źród­łach można przeczytać o jego skarlałym, zdeformowanym ciele), lecz nieźle radzącym sobie z literaturą. I to właś­nie w swoim symbolicznym więzieniu, na greckiej wyspie Samos napisał wierszowane bajki, które przeszły do historii literatury i przez kolejne wieki zdobywały coraz to nowych naśladowców – m.in. Jeana de La Fontaine’a, słynnego bajkopisarza XVII-wiecznej Francji. Chyba najbardziej popularną bajką Ezopa jest historia o lisie i bocianie, w której zwierzęta te nie szczędzą sobie złośliwości podczas proszonych obiadów. Podają bowiem potrawy w naczyniach nieprzystosowanych do kształtu dzioba lub pyska towarzysza. Lis jest w tej bajce ukazany jako ten sprytniejszy, bardziej przebiegły, choć bocian nie pozostaje mu dłużny. W innej bajce lis przechytrzy walczących o młodego jelenia lwa i niedźwiedzia (kiedy zasną, podkradnie im świeży łup). W jeszcze innej zdradzi króla małp.

Takie są jedne z najwcześniejszych obrazów lisa w kulturze, ale przez wieki ten rys – zwierzęcia niezwykle inteligentnego, uważniejszego niż inne, będącego zawsze o krok przed wszystkimi – tylko się wzmocnił. Wydaje się, że lisa może przechytrzyć tylko on sam: jego własne ciało, pragnienia, np. wielki lisi apetyt, który czasem prowadzi to rude zwierzę na manowce, prosto w śmiertelną pułapkę. Jak w tej bajce Ezopa, w której lis wchodzi do szczeliny w pniu drzewa, aby zjeść posiłek ukryty tam przez pasterza, zjada jednak tak dużą porcję, że nagle staje się za gruby, by móc stamtąd uciec.

„Bajki Ezopa ukazują kilka wspólnych wątków – pisze Lucy Jones, angielska dziennikarka i pisarka. – Po pierwsze, lis jest postrzegany jako ten z apetytem, gotowy wkroczyć w przestrzeń innych zwierząt, byle zdobyć posiłek. Po drugie, potrafi to zrobić dzięki oszustwu. Umie myśleć perspektywicznie i wykorzystywać umysł do obrony. Oraz – przebiegły i nieuchwytny – często odnosi sukces”. W swojej książce Lisy. Historia miłości i odrazy (tłum. Adam Pluszka) Jones z wielką pasją śledzi historię tych drapieżników, ich obrazy w ludzkiej kulturze od starożytności po współczesność. Zauważa, jak wielki wpływ na dzisiejszy portret pana Lisa wywarły właś­nie bajki. A przecież w tych historyjkach zwierzęta miały być tylko alegorią zachowań człowieka, symbolicznym przedstawieniem ludzkich wad. Mówi o tym m.in. słynne zdanie La Fontaine’a, które otwiera bajkę Lew i pasterz: „Błądzi, kto w bajkach tylko czczej rozrywki szuka./Pożyteczność ich hasłem; lecz sam morał nudzi,/Więc dlatego się z baśnią kojarzy nauka:/Słowa i czyny zwierząt wzorem są dla ludzi” (tłum. Władysław Noskowski).

Bajki Ezopa, La Fontaine’a oraz ich naśladowców nie były przeznaczone dla dzieci. Nie aspirowały też do roli opowieści o prawdziwym życiu zwierząt ani podręczników wiedzy przyrodniczej podanej przez poetów. Miały uczyć i ganić dorosłych, eliminować przywary ówczes­nych społeczeństw: złych, leniwych, coraz chytrzejszych. A że „sam morał nudzi”, historyjki musiały być pełne różnorodnych, wyrazistych postaci. W kilkuwersowe, rymowane wierszyki wpisywano więc zwierzęta, zyskując w ten sposób gotowe sylwetki, których charakter za sprawą wyglądu łatwo dawało się uchwycić. I nie trzeba go było niczym dodatkowo motywować jak w przypadku ludzkich bohaterów. Małe i ogromne, szczupłe i przysadziste, ufne, straszne, mięsożerne i napychające swoje brzuchy roślinami. Z kłami i kopytkami, z młodym pierwszorocznym runem i sierścią splamioną po śniadaniu krwią. Zwierzęta – a wśród nich lis – miały odzwierciedlać świat ludzkich namiętności. Świat, w którym nie brakowało i nie brakuje drapieżników.

Jones wydaje się to niesprawiedliwe względem prawdziwych lisów – zwierząt, które wykorzystują swoją inteligencję w walce o przetrwanie. Ale pisarka zastanawia się również, na ile lis z tego naszego bajania jest prawdziwy, a na ile zmyślony, bardziej ludzki niż lisi.

Ni pies, ni kot

Dlaczego właśnie z lisa zrobiliśmy alegorię sprytu i cwaniactwa? Czy zdecydowała o tym jego nietuzinkowa postura – bardzo psowata, ale też kocia? Jakby cechy jednego i drugiego gatunku splotły się w nim, czyniąc go jeszcze mądrzejszym drapieżnikiem, który w kurniku potrafi stąpać cicho i powoli jak kot, lecz kiedy go stamtąd przegonić, pobiegnie przed siebie po psiemu (minionej zimy obserwowałam z daleka taki bieg lisa: lekki, a zarazem wyraźny, zostawiający na śniegu ślady bliskie cięższej, psiej łapie). Oczy lisów, ich kształt i źrenice, są jednak kocie i tylko lisy – o czym pisze autorka książki Lisy. Historia miłości i odrazy – mogą jak koty pełzać z brzuchem tuż przy ziemi, wspiąć się wysoko na drzewo lub jednym zwinnym susem pokonać ogrodzenie. „Pies czegoś takiego nie zrobi, mimo że lis jest jego bliskim krewniakiem. Lis rzuca się na ofiarę i podchodzi ją jak kot. To element ewolucji konwergentnej – kiedy dwoje genetycznie niezwiązanych ze sobą zwierząt rozwija podobne cechy, aby osiągnąć ten sam cel, w tym przypadku polowanie na gryzonie i inne małe zwierzątka”. Kocia źrenica lisa, która nie występuje u żadnych psowatych, stała się także powodem ludzkiej nieufności wobec gatunku Vulpes vulpes. Lisy przez wieki postrzegano jako mrużących oczy chytrusków, potencjalnych zdrajców. Współcześni obrońcy dzikiej przyrody widzą w tym jedynie marne usprawiedliwienie dla społecznego przyzwolenia na masowe tępienie lisów, okrutne polowania, które w niektórych krajach trwają do dzisiaj i angażują czasem całe rodziny, z małymi dziećmi włącznie.

Dla człowieka, który na pewnym etapie ewolucji zmienił się z łowcy-zbieracza w rolnika i hodowcę mięsa, lisy stanowiły najpospolitszą grupę szkodników. Dlatego w średniowiecznych bajkach pojawiła się postać groźnego Renarta – rycerza, a zarazem okrutnika i zbója, przede wszystkim zaś… lisa. Renart, jak wspomina XII- bądź XIII-wieczna Powieść o lisie Pierre’a de Saint-Clouda, był najbardziej krwiożerczym i drańskim z lisów. Prawdziwym łobuzem, zabijaką i gwałcicielem. Mimo że nosił rycerską pelerynę (pomarańczową oczywiście), jego ostre pazury i zwężone ślepia miały z daleka ostrzegać inne zwierzęta o jego podłym charakterze. To również za sprawą Renarta lisi ród przez stulecia nie miał dobrego PR-u.

Co jakiś czas rozmaitym lisim obrońcom udawało się złagodzić tę reputację, ale Rubikon przekroczył dopiero pod koniec XX stulecia Roald Dahl ze swoim Fantastycznym panem Lisem, a za nim Wes Anderson, który z wielkim sukcesem (może nawet przekraczającym sukces pisarza) przeniósł książkę Brytyjczyka na wielki ekran. Niezwykłe w powieści Dahla jest przede wszystkim to, że od początku historii stajemy po stronie tytułowego pana Lisa. I to mimo że autor nie wybiela jego przeszłości: zwykłego złodzieja drobiu. Kiedy później pan Lis zakłada rodzinę i znowu zaczyna kraść indyki oraz gęsi okolicznym farmerom, mruczymy ze zrozumieniem, bo to przecież kwestia odpowiedzialności za bliskich.

Dahl znakomicie zmienia nasze spojrzenie na te zwierzęta. Człowiek staje się tu drapieżnikiem, a lis ofiarą. To on walczy o przetrwanie żony lisicy i czwórki lisiątek, podczas gdy farmerów – Bunce’a, Beana i Boggisa – napędzają jedynie chciwość i niczym nieuzasadniony apetyt. „Wszyscy trzej byli tak wstrętni i podli, jak to się zdarza między ludźmi” – pisze Dahl na początku powieści (tłum. Jerzy Łoziński), nie kryjąc przed czytelnikami, po której stronie lokuje swoją sympatię. Inny, słynniejszy cytat lubią wyciągać z kolei fani filmu Andersona. „Wszyscy jesteśmy inni. Ale jest w tym coś fantastycznego” – mówi pani Lisowa do swojego dziecka w jakiejś terapeutycznej pogadance. I chociaż brzmi to jak hasło skopiowane z kampanii społecznych przeciw wykluczeniu, coś się otwiera w naszym spojrzeniu na te zwierzęta po lekturze Dahla. Dostrzegamy ich fantastyczną inność.

zdjęcie: Ferencz Istvan/Pixabay (domena publiczna)
zdjęcie: Ferencz Istvan/Pixabay (domena publiczna)

(W)inny?

Część z nas ma swojego lisa, czyli lisiego bohatera książek i kreskówek, z którym sympatyzuje, może nawet się utożsamia. Mogłabym z powodzeniem robić znajomym quizy: „Jakim typem lisa jesteś? Odważnym i chytrym biznesmenem? Imprezowym żarłokiem? Kimś, kto lubi prowokować i zwodzić innych?”. Najbardziej interesują mnie te samotne, melancholijne, pokazane w chwilach refleksji, niepewności, może wewnętrznego dygotu. „Moim” lisem jest np. postać z przepięknej opowieści dla dzieci pt. Ach, jak cudowna jest Panama autorstwa Janoscha. Kiedy dwaj przyjaciele Misiu i Tygrysek szukają legendarnej Panamy, „kraju swoich marzeń”, pewnego dnia spotykają na drodze „starego lisa, który przyrządzał sobie właśnie gąskę na urodzinową ucztę”. Proszą go o wskazanie kierunku, w którym mają dalej iść. Lis jest trochę zły, że przeszkadzają mu w kolacji, wskazuje im więc przypadkową stronę. Ale w tej krótkiej scenie, wspaniale napisanej, widzimy smutną lisią samotność starego zwierzęcia (urodziny obchodzi sam). Kiedyś może chytrego i szybkiego, a teraz nie bez melancholii godzącego się z losem, który koniec końców spotyka i ludzi, i zwierzęta.

Przyrodnicy zwracają uwagę na niezwykłe lisie zdolności obserwacji. Takiego uważnego, mądrego lisa ukazała w swojej powieści Szum Magdalena Tulli. Lis, którego zobaczy w jednej z dziecięcych książek główna bohaterka i narratorka Szumu, stanie się jej nowym, czułym przewodnikiem po życiu. Pokaże jej tę stronę egzystencji, po której się nie walczy, lecz przyjmuje życie, jakie jest, wykorzystuje momenty, wybacza krzywdy, godzi z własną naturą. Piękny to obraz, kiedy dziewczynka („kompletnie nieprzystosowana”, mająca kłopoty w szkole i na podwórku) od nowa uczy się żyć w społeczeństwie. Żyć po lisiemu: „Lis uważał, że nie warto się odgryzać ani walczyć. Zdarzało się, że z jajkiem w pysku, skradzionym z kurnika przy leśniczówce, uciekał, aż się za nim kurzyło, ale nie dlatego, żeby się bał. Nie bał się niczego. Uciekał z rozsądku, bo leśniczy mierzył do niego z dwururki i strzelał. Lis był przekonany, że uciekając, radzi sobie lepiej, niż gdyby walczył, po prostu od razu wygrywa. Dzięki temu, że nie walczył, mógł ocalić jajko i zjeść je w krzakach. Nie czuł się winny, sumienie miał czyste, przecież był lisem. To nie on wymyślił kurnik, jajka i dwururkę”.

Błysk natury

Etymologia wyrazu fox odsyła do dwóch słów: „połysk” i „tajemnica”. Więc jak to: niby pospolity drapieżnik, ale może być postrzegany jako coś migotliwego, niepewnego, skrywającego sekrety? Kto kiedykolwiek widział lisa, wie, o czym mówi to określenie. Ruda sylwetka, jej błysk i blask, to prawdziwe zjawisko w naturze. Wspomni zresztą o tym na początku swojej książki Lucy Jones urzeczona widokiem rudzielca, którego spotka na wiadukcie kolejowym w środku Londynu („to jest jak zobaczenie po raz pierwszy śniegu” – powie).

Ludzka codzienność to „męczące powielanie bajki o bocianie i lisie” – mówi Bojan, jeden z bohaterów książki Lis, zbioru esejów chorwackiej pisarki Dubravki Ugrešić. „Dlaczego lis nie odpuści i nie poda bocianowi duszonej żaby w pucharze?! – denerwuje się Bojan – Dlaczego bocian nie odpuści i nie poda lisowi skrzydełek kurczaka na talerzu?! Dlaczego lis nie pogładzi ogonem dzioba bociana, dlaczego bocian nie poczochra dziobem futra lisa?! Dlaczego nigdy to się nie dzieje” (tłum. Dorota Jovanka Ćirlić). Dlaczego? Bo jest to przede wszystkim bajka o ludziach, nie o lisach. Lisy są gdzie indziej, jednak warto ich szukać. A kiedy je znajdziemy, patrzmy z ukrycia i cieszmy się ich widokiem, bo trwa to często tyle, co błysk.

Czytaj również:

Taka kita
i
„Kobieta z kamiennym lisem w Yokkaichi”, Utagawa Kuniyoshi, ok. 1845 r./Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Taka kita

Maciej Świetlik

W kulturze Dalekiego Wschodu lisom przypisuje się zdolność przybierania ludzkiej postaci, najczęściej pięknej kobiety. Co kryje się za tymi wierzeniami?

W marcu 2022 r. w położonym na północ od Tokio regionie Tochigi głaz Sessho-seki – kamień śmierci – rozpadł się na dwie części. Według miejscowej tradycji miał zabijać każdego, kto go dotknął. Japońscy internauci, strasząc się na Twitterze, ożywili inną legendę związaną z tym szczególnym miejscem. Według niej w skalny odłamek przemieniło się ciało owianej złą sławą bohaterki Tamamo-no-Mae. Ta demoniczna kobieta, opętana przez ducha dziewięcioogoniastego lisa (huli jing), była faworytą cesarza Toby. Oczarowany wdziękiem oraz inteligencją kurtyzany władca XII-wiecznej Japonii tracił życiodajne siły. Przed śmiercią uchronił go buddyjski astrolog, który zdemaskował prawdziwą, lisią naturę kochanki króla. Wedle jednej z wersji tej historii lisica miała się wcześniej pojawić w Indiach, a także wcielić w okrutną Daji, żonę chińskiego władcy Zhou, rozmiłowaną w masowych egzekucjach. Omamiony jej urokiem Zhou chciał zaspokoić zachcianki małżonki, podejmował więc niewłaściwe decyzje, co ostatecznie doprowadziło do upadku królestwa i dynastii Shang. Teraz, po upływie prawie 900 lat, uwolniony z rozpołowionego głazu lisi duch znowu ma zagrażać Krajowi Kwitnącej Wiśni.

Czytaj dalej