Tajemnica Graala
i
„Rycerze Okrągłego Stołu i święty Graal”, ok. 1475 r./Gallica Digital Library (domena publiczna)
Doznania

Tajemnica Graala

Fragment powieści „Wahadło Foucaulta”
Umberto Eco
Czyta się 16 minut

Zapraszamy do lektury wywodu jednego z bohaterów Wahadła Foucaulta. Ów piemoncki pułkownik twierdzi, że Jezus to mit celtycki, a benedyktyni są spadkobiercami druidów, podobnie zresztą jak Mahomet. Zdradza także, dość beztrosko, dlaczego templariusze wywieźli Graala do Indii oraz kilka innych tajemnic…

Średniowiecze czekało na bohatera Graala i na to, by głowa Świętego Cesarstwa Rzymskiego stała się wizerunkiem i samym objawieniem „Króla Świata”… Niewidzialny władca był także widzialnym i wieki środka… miały poczucie, że są również wiekami centrum… Niewidzialne i niezniszczalne centrum, monarcha, który miał się znowu przebudzić, tenże bohater, mściciel i odnowiciel, nie są fantazjami martwej przeszłości, mniej lub bardziej romantycznej, lecz prawdą tych, którzy dzisiaj jako jedyni mają prawo mówić o sobie, że są żywymi.
(Julius Evola, Il mistero del Graal, Rzym, Edizioni Mediterranee, 1983, rozdz. 23 i Epilog)

Powiada więc pan, że tkwi w tym również Graal? – zaciekawił się Belbo.

– Naturalnie. I nie ja to powiedziałem. Nie będę się chyba rozwodził nad legendą Graa­la, rozmawiam wszak z ludźmi wykształconymi. Dla jednych oznacza on rycerzy Okrągłego Stołu, mistyczne poszukiwania tego niezwykłego przedmiotu, do którego zebrano krew Chrystusa, a który został przywieziony do Francji przez Józefa z Arymatei, dla innych – kamień o tajemniczych właściwościach. Często Graal jawi się jako jaśniejące światło… Chodzi o symbol, który wskazuje jakąś siłę, jakieś źródło ogromnej energii. Jest pokarmem, leczy rany, oślepia, poraża niby piorun… Promień laserowy? Ktoś przypomniał sobie kamień filozoficzny alchemików, ale jeśli nawet tak jest, czymże był kamień filozoficzny, jeśli nie symbolem jakiejś kosmicznej energii? Literatura na ten temat jest niewyczerpana, ale łatwo można wyodrębnić kilka rysów, które nie mogą mylić. Jeślibyście, panowie, przeczytali Parzivala Wolframa von Eschenbacha, wiedzielibyście, że Graal pojawia się u niego jako przedmiot przechowywany w jednym z zamków templariuszy. Czyżby Eschenbach należał do wtajemniczonych? Czyżby przez nieostrożność zdradził coś, co lepiej było przemilczeć? Ale to nie wszystko. Ten Graal przechowywany przez templariuszy opisany został jako kamień, który spadł z nieba, lapis exillis. Nie wiadomo, czy chodzi tu o kamień z nieba (ex coelis), czy też o kamień wracający z wygnania. W każdym razie przybywa z daleka i ktoś sugerował nawet, że może to być meteoryt. Co do nas, wiemy, że to kamień. Czymkolwiek jest Graal, dla templariuszy symbolizuje przedmiot albo spełnienie planu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Przepraszam – powiedziałem – logika dokumentu wymaga, aby po raz szósty rycerze znaleźli się przy kamieniu albo na kamieniu, nie zaś, by znaleźli kamień.

– Jeszcze jedna subtelna dwuznaczność, jeszcze jedna olśniewająca analogia mistyczna! Bez wątpienia szóste spotkanie ma się odbyć na kamieniu, i zobaczymy gdzie, ale na tym właśnie kamieniu, kiedy dokonywać się będzie przekazywanie planu i otwarcie sześciu pieczęci, rycerze dowiedzą się, gdzie znaleźć Kamień! Jest to zresztą gra słów wprost z Ewangelii, ty jesteś opoką i na tej opoce… Na kamieniu znajdziecie Kamień.

– Nie może być inaczej – wykrzyknął Belbo. – Proszę mówić dalej. Casaubon, niech­że pan nie przerywa bez ustanku. Chcemy dowiedzieć się reszty.

– Tak zatem – ciągnął pułkownik – jawna wzmianka o Graalu sprawiła, że długo myślałem, iż skarbem może być ogromny skład materiałów radioaktywnych, ewentualnie nawet dostarczonych z innych planet. Proszę na przykład pomyśleć o legendzie i tajemniczej ranie króla Amfortasa… Przypomina radiologa, który zbyt długo narażony był na promieniowanie… I rzeczywiście nie powinno się tego dotykać. Dlaczego? Proszę pomyśleć o tym, co czuli templariusze, kiedy dotarli nad Morze Martwe, wiecie, panowie, ta asfaltowa, ciężka woda, na której człowiek unosi się niby korek i która ma właściwości lecznicze… Musieli odkryć w Palestynie złoża radu lub uranu, którego nie mogli od razu eksploatować, i dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Powiązania między Graalem, templariuszami i katarami badał naukowo dzielny oficer niemiecki, mam na myśli Ottona Rahna, Obersturmbannführera SS, który całe życie poświęcił na prowadzone z wielką dyscypliną wewnętrzną medytacje nad europejską i ariańską naturą Graala… Nie chciałbym mówić, jak i dlaczego stracił życie w 1939 roku, ale niektórzy utrzymują… cóż, nie mogę przecież zapominać o tym, co przydarzyło się Ingolfowi… Rahn ukazuje nam związki między Złotym Runem Argonautów a Graalem… w sumie nie ulega wątpliwości, że istnieje jakaś więź między mistycznym Graalem z legendy, kamieniem filozoficznym (lapis!) i tym źródłem ogromnej mocy, do którego wzdychali wierni wyznawcy Hitlera w przeddzień wojny i do ostatniego swego tchu. Proszę zauważyć, że według jednej z wersji legendy Argonauci widzą puchar, powtarzam, puchar, unoszący się nad górą świata z Drzewem Światłości. Argonauci odnajdują Złote Runo i ich okręt zostaje przeniesiony wskutek czarów w sam środek Drogi Mlecznej, na półkulę południową, gdzie wraz z Krzyżem panują Trójkąt i Ołtarz, potwierdzając świetlistą naturę wiekuistego Boga. Trójkąt symbolizuje Boską Trójcę, krzyż – Boską ofiarę miłości, a ołtarz – stół Ostatniej Wieczerzy, na którym stał kielich Zmartwychwstania. Celtyckie i ariańskie pochodzenie tych symboli jest czymś oczywistym.

Wydawało się, że pułkownika ogarnęło to samo heroiczne uniesienie, które do najwyższej ofiary pchnęło jego Obersturmunddrang, czy jak się tam, do diaska, nazywał. Należało przywołać go do rzeczywistości.

– A wniosek z tego? – spytałem.

– Panie Casaubon, czyż wniosek nie rzuca się w oczy? Mówiło się o Graalu jako Kamieniu Lucyferskim, kojarząc go z postacią Bafometa. Graal to źródło energii, templariusze zaś byli kustoszami energetycznej tajemnicy i przygotowali swój plan… Gdzie wyznaczono nieznane siedziby? Tutaj, moi panowie. – I pułkownik spojrzał na nas porozumiewawczo, jakbyśmy wraz z nim knuli jakiś spisek. – Wpadłem na pewien trop, błędny, ale pożyteczny. Pewien autor, który zasłyszał gdzieś o jakiejś tajemnicy, Charles-Louis Cadet-Gassicourt (proszę zwrócić uwagę, że jego dzieło znajdowało się w bibliotece Ingolfa), napisał w 1797 roku książkę Le tombeau de Jacques Molay ou le secret des conspirateurs à ceux qui veulent tout savoir, i wysunął w niej twierdzenie, iż Molay przed śmiercią powołał cztery tajne loże, w Paryżu, Szkocji, Sztokholmie i Nea­polu. Te cztery loże miały zapewne unicestwić wszystkich monarchów i zniweczyć potęgę papieża. Zgoda. Gassicourt był zapaleńcem, ale ja wyszedłem od jego pomysłu, żeby ustalić, gdzie w istocie templariusze mogli ulokować swoje tajne siedziby. To oczywiste, że nie byłbym w stanie zrozumieć zagadek z szyfrowanego tekstu, jeślibym nie miał jakiegoś ogólnego wyobrażenia na ten temat. Miałem takie wyobrażenie, a wzięło się ono z przekonania, opartego na niezliczonych dowodach, że duch templariuszy czerpał natchnienie z tradycji druidycznej, celtyckiej, że był duchem celtyckiego arianizmu, który tradycja utożsamia z wyspą Avalon, ośrodkiem prawdziwej cywilizacji hiperborejskiej. Musicie wiedzieć, panowie, że rozmaici autorzy utożsamiali Avalon z ogrodem Hesperyd, z Ultima Thule, z Kolchidą i ze Złotym Runem. Nie przypadkiem największy zakon rycerski w dziejach to zakon Złotego Runa. Tym samym staje się jasne, co kryje się za słowem „zamek”. Chodzi o hiperborejski zamek, gdzie templariusze przechowywali Graala, najprawdopodobniej legendarny Monsalwat.

Przerwał na chwilę. Pragnął, byśmy zawiśli wzrokiem na jego wargach. Uczyniliśmy to.

– Dochodzimy do drugiego rozkazu; strażnicy pieczęci mieli udać się tam, gdzie spotkają tego lub tych, którzy uczynili coś z chlebem. Wskazówka jest sama w sobie wyraźna: Graal to kielich krwi Chrystusa, chleb to ciało Chrystusa, miejsce, gdzie jedzono chleb, to miejsce Ostatniej Wieczerzy, Jerozolima. Trudno sobie wyobrazić, by templariusze nie zachowali w Jerozolimie jakiejś tajnej bazy, nawet po odbiciu miasta przez Saracenów. Szczerze mówiąc, z początku zbił mnie nieco z tropu ten judaistyczny element w planie, który pozostawał całkowicie pod znakiem mitologii ariańskiej. Potem przemyślałem rzecz na nowo i doszedłem do wniosku, że tylko my patrzymy na Jezusa jako na wyraz religijności judajskiej, gdyż wmawia to nam bez ustanku Kościół rzymski. Templariusze wiedzieli doskonale, że Jezus to mit celtycki. Cała opowieść ewangeliczna to hermetyczna alegoria, zmartwychwstanie po roztopieniu się w trzewiach ziemi i tak dalej, i tak dalej. Ten inny Chrystus jest po prostu Eliksirem alchemików. Z drugiej strony wszyscy wiedzą, że Trójca to koncepcja ariańska i dlatego właśnie cała reguła templariuszy, podyktowana przez druida, którym był święty Bernard, jest zdominowana przez liczbę trzy.

Pułkownik wypił następny łyk wody. Jego głos stał się chrapliwy.

– I oto dochodzimy do trzeciego etapu, Schronienia. To Tybet.

– Dlaczego właśnie Tybet?

– Przede wszystkim dlatego, że według Eschenbacha opuścili Europę i przewieźli Graala do Indii. Kolebka plemienia ariańskiego. Schronienie znaleźli w Agarttha. Słyszeliście, panowie, o Agarttha, siedzibie Króla Świata, podziemnym mieście, z którego Władcy Świata panują, kierując sprawami ludzkiej historii. Jeden ze swoich tajnych ośrodków templariusze założyli właśnie tam, blisko samych korzeni swojej duchowości. Znacie, panowie, związki między królestwem Agarttha i Synarchią…

– Prawdę mówiąc…

– To i lepiej, te tajemnice sprowadzają śmierć. Nie odbiegajmy jednak od tematu. Tak czy owak, wszyscy wiedzą, że Agarttha została założona sześć tysięcy lat temu, na początku epoki Kali Juga, w której nadal żyjemy. Zadaniem zakonów rycerskich zawsze było podtrzymywanie stosunków z tym tajnym ośrodkiem, aktywne porozumienie między mądrością wschodnią a mądrością zachodnią. I teraz widzimy już jasno, gdzie wyznaczono czwarte miejsce spotkania, a mianowicie w innym druidycznym sanktuarium, w mieście Najświętszej Panny, w katedrze w Chartres; względem Provins Chartres leży po drugiej stronie głównej rzeki Ille-de-France, Sekwany.

Nie nadążaliśmy już za tokiem rozumowania naszego rozmówcy.

– Co robi Chartres na tym pańskim celtyckim i druidycznym szlaku?

– A jak panowie myślicie, skąd wzięła się idea Dziewicy? Pierwsze dziewice, jakie pojawiają się w Europie, to celtyckie czarne dziewice. Święty Bernard klęczał za młodu w kościele w Saint-Voirles przed czarną dziewicą, ona zaś wycisnęła z piersi trzy krople mleka, które spadły na wargi przyszłego założyciela templariuszy. Stąd powieści o Graalu, które miały stanowić przykrywkę dla krucjat, przy czym jednocześnie krucjaty miały służyć odnalezieniu Graala. Benedyktyni są spadkobiercami druidów, w to nikt nie wątpi.

– A gdzie są te czarne dziewice?

– Usunięte przez tych, którzy chcieli wypaczyć tradycję nordycką i przeobrazić religijność celtycką w śródziemnomorską, wymyślając mit Maryi z Nazaretu. Albo też przebrane, zniekształcone jako liczne czarne madonny, które pokazuje się nadal, by dać jakąś pożywkę fanatyzmowi mas. Jeśli jednak odczyta się we właściwy sposób obrazy znajdujące się w katedrach, jak to uczynił wielki Fulcanelli, widać, że ich historia jest opowiedziana w sposób całkowicie wyraźny i że równie wyraźnie został przedstawiony związek między dziewicami celtyckimi a tradycją alchemiczną, wywodzącą się od templariuszy, co czyni z czarnej dziewicy symbol materiału, nad którym pracują poszukiwacze kamienia filozoficznego, czyli, jak się przekonaliśmy, po prostu Graala. A teraz proszę zastanowić się, skąd czerpał natchnienie inny wielki uczeń druidów, Mahomet, w kwestii czarnego kamienia z Mekki? W Chartres ktoś zamurował kryptę, która daje połączenie z podziemnym pomieszczeniem, gdzie znajduje się nadal pierwotny posąg pogański, ale jeśli dobrze się poszuka, można jeszcze znaleźć czarną dziewicę, choćby w Notre-Dame du Pillier, wyrzeźbioną przez kanonika, wyznawcę Odyna. Posąg zaciska w dłoni magiczną pałeczkę wielkich kapłanek Odyna, a po jej lewej stronie wyrzeźbiono magiczny kalendarz, na którym można zobaczyć – mówię można, gdyż te rzeźby nie uniknęły wandalizmu kanoników ortodoksyjnych – święte zwierzęta odynizmu, psa, orła, lwa, białego niedźwiedzia, wilkołaka. Z drugiej strony nikt z uczonych badających gotycki ezoteryzm nie przeoczył faktu, że także w Chartres pojawia się posąg zaciskający w dłoni kielich Graala. O, moi panowie, gdybyż umiano nadal odczytywać katedrę w Chartres nie według przewodników turystycznych katolicko-apostolskich i rzymskich, ale umiejąc patrzeć, mam na myśli patrzeć oczyma tradycji; prawdziwa historia, jaką ta skała Ereka opowiada…

– Dochodzimy teraz do popelicans. Kim są?

– To katarzy. Jedna z nazw nadawanych heretykom brzmiała popelicani albo popelicant. Katarzy w Prowansji zostali wytępieni, nie jestem taki naiwny, żeby wyobrażać sobie spotkanie w ruinach Montsegur, ale sekta przetrwała, istnieje cała geografia zakonspirowanego kataryzmu, z którego wywodzą się nawet Dante, przedstawiciele stilnovo, sekta Wiernych w Miłości. Piąte spotkanie zostało wyznaczone gdzieś w północnych Włoszech albo południowej Francji…

– A spotkanie ostatnie?

– Jaki jest najstarszy, najświętszy, najtrwalszy z kamieni celtyckich, sanktuarium słonecznego bóstwa, szczególne obserwatorium, z którego dotarłszy do skraju równiny, następcy templariuszy z Provins mogą porównywać, zgromadzeni na nowo w jednym miejscu, ukryte tajniki sześciu pieczęci, odkryć wreszcie sposób wykorzystania ogromnej mocy wynikającej z posiadania Świętego Graala? Przecież chodzi o Anglię, o magiczny krąg w Stonehenge! O cóż by innego?

O basta la – rzekł Belbo. Tylko Piemontczyk potrafi zrozumieć uczucie, z jakim wypowiada się ten wyraz uprzejmego zdumienia. Żaden z jego odpowiedników w innych językach i dialektach (co mówisz, dis donc, are you kidding?) nie oddaje wzniosłego poczucia obojętności, nie oddaje fatalizmu, z jakim potwierdza się raz jeszcze niewzruszone przekonanie, że inni są dziećmi jakiegoś niewprawnego boga i że nic na to nie da się poradzić.

Ale pułkownik nie był Piemontczykiem i zrobił minę, jakby reakcja Belba mile go połechtała.

– Ależ tak. Oto plan, oto ordonation w swojej cudownej prostocie i logice. I proszę tylko zauważyć, że jeśli weźmie się mapę Europy i Azji, nakreśli linię realizowania planu z północy do zamku w Jerozolimie, od Jerozolimy do Agarttha, od Agarttha do Chartres, od Chartres do wybrzeży Morza Śródziemnego, a stamtąd do Stonehenge, ukaże się kontur mniej więcej tego kształtu.

– I co z tego? – spytał Belbo.

– To, że takimi samymi runami można połączyć w wyobraźni niektóre z głównych ośrodków ezoteryzmu templariuszy, Amiens, Troyes, królestwo świętego Bernarda na skraju Boru Wschodniego, Reims, Chartres, Rennes-le-Château i Mont Saint-Michel, miejsce niezwykle starego kultu druidycznego. I tenże rysunek przypomina gwiazdozbiór Panny.

– Astronomia to moja namiętność – wyznał nieśmiało Diotallevi – i o ile pamiętam, Panna ma inny rysunek i liczy, zdaje się, jedenaście gwiazd…

Pułkownik uśmiechnął się pobłażliwie.

– Panowie, panowie, wiecie wszak lepiej ode mnie, że wszystko zależy od tego, jak nakreśli się linie, i jeśli się tylko chce, można mieć albo Wóz, albo Niedźwiedzicę – na życzenie, i wiecie też, jak trudno zdecydować, czy jakaś gwiazda należy, czy też nie do danego gwiazdozbioru. Jeśli spojrzycie na Pannę, przyjmiecie Kłos za punkt najniższy odpowiadający wybrzeżu prowansalskiemu i weźmiecie tylko pięć gwiazd, podobieństwo będzie doprawdy uderzające.

– Wystarczy postanowić, które gwiazdy należy odrzucić – rzekł Belbo.

– Otóż to – potwierdził pułkownik.

– Proszę pana – powiedział Belbo. – Dlaczego wyklucza pan możliwość, że do spotkań dochodziło jednak regularnie i że rycerze przystąpili do pracy, chociaż my nic o tym nie wiemy.

– Nie dostrzegam żadnych przejawów ich działalności i, pozwoli pan, że dodam: niestety. Plan uległ zakłóceniu i być może ci, którzy powinni doprowadzić go do końca, już nie żyją, może grupy trzydziestu sześciu rozpadły się wskutek którejś z ogólnoświatowych katastrof. Ale grupa ludzi śmiałych, która dysponowałaby właś­ciwymi informacjami, mogłaby nawiązać przerwany wątek. To coś nadal jest tam, gdzie było. Szukam więc odpowiednich ludzi. Dlatego chcę opublikować tę książkę, sprowokować reakcję. A jednocześnie próbuję nawiązać kontakt z osobami, które byłyby mi przewodnikami w meandrach tradycyjnej wiedzy. Dzisiaj spotkałem się z największym ekspertem w tej dziedzinie. Lecz niestety, chociaż jest takim luminarzem, nie potrafił nic mi powiedzieć, aczkolwiek bardzo się zainteresował moją historią i obiecał napisać przedmowę…

– Proszę mi wybaczyć – spytał Belbo – ale czy nie było rzeczą niebezpieczną powierzać sekret temu panu? Mówił pan o błędzie, jaki popełnił Ingolf…

– Nic nie szkodzi – odparł pułkownik. – Ingolf był nieostrożny. Ja nawiązałem kontakt z uczonym pozostającym poza wszelkim podejrzeniem. Z osobą, która nie wysuwa nieprzemyślanych hipotez. Jeszcze dzisiaj prosił, żebym odłożył sprawę przedstawienia mojego dzieła wydawcy, aż wyjaśnię wszelkie wątpliwe punkty… Nie chciałbym narazić się na utratę jego sympatii i nie powiedziałem mu, że wybieram się tutaj, ale sami panowie pojmują, iż dotarłszy do tego etapu moich trudów, mam prawo być niecierpliwy. Ten pan… co tam, do diabła z ostrożnością, nie chciałbym, abyście, panowie, pomyśleli, że się przechwalam. Chodzi o Rakosky’ego…

Przerwał, obserwując naszą reakcję.

– O kogo? – rozczarował go Belbo.

– Ależ o Rakosky’ego! To autorytet w dziedzinie badań tradycyjnych, redaktor naczelny „Cahiers du Mystère”!

– Och – wykrzyknął Belbo. – Tak, wydaje mi się, Rakosky, chyba…

– No, dobrze, zastrzegam sobie prawo do ostatecznej wersji tekstu po wysłuchaniu rad tego pana, ale zamierzam przeskoczyć pewne etapy i jeśli jednocześnie dojdę do porozumienia z firmą panów… Powtarzam, spieszno mi, by sprowokować reakcje, zebrać informacje. Musi być ktoś, kto wie, ale milczy… Panowie, aczkolwiek wiadomo było, że wojna jest przegrana, właśnie mniej więcej w 44 roku Hitler zaczął mówić o tajnej broni, która pozwoli mu odwrócić bieg wydarzeń. Powiada się, że był szalony. A jeśli nie? – Czoło pokrywał mu pot, wąsy nastroszyły się jak u kota. – W sumie – oświadczył – chcę zarzucić przynętę. Zobaczymy, czy ktoś się na nią skusi.

Na podstawie tego, co wówczas wiedziałem i sądziłem o Belbie, spodziewałem się, że pułkownik zaraz wyleci za drzwi z bagażem stosownych na tę okoliczność uwag. Ale Belbo powiedział:

– Proszę posłuchać, pułkowniku, sprawa jest niezwykle interesująca, niezależnie od tego, czy lepiej ułożyć się z nami, czy z kimś innym. Może pan poświęcić mi jeszcze dziesięć minut, prawda?

Zwrócił się do mnie:

– Już późno, Casaubon, zbyt długo pana zatrzymałem. Chyba zobaczymy się jutro?

Jednym słowem pokazano mi drzwi. Diotallevi ujął mnie pod ramię i oznajmił, że on także wychodzi. Pułkownik serdecznie uścisnął dłoń Diotalleviego, mnie skinął głową i obdarzył chłodnym uśmiechem.

Kiedy schodziliśmy po schodach, Diotallevi powiedział:

– Z pewnością zastanawia się pan, dlaczego Belbo nas wyprosił. Proszę nie brać tego za niegrzeczność. Belbo musi złożyć pułkownikowi bardzo poufną ofertę wydawniczą. Poufne załatwianie spraw to dewiza pana Garamonda. Ja też wychodzę, żeby nie stwarzać kłopotliwej sytuacji.

Jak zrozumiałem później, Belbo spróbował pchnąć pułkownika w paszczę Manuzia.

Zaciągnąłem Diotalleviego do baru, gdzie ja wypiłem campari, on zaś kompot z rabarbaru. Wydawało mu się to, jak oznajmił, napojem archaicznym, mnisim, stosownym prawie dla templariusza.

Zapytałem, co myśli o pułkowniku.

– W firmach wydawniczych – odparł – gromadzi się cała ignorancja świata. Ponieważ jednak przez ignorancję świata przeziera mądrość Najwyższego, mędrzec z pokorą patrzy na ignoranta. – Po chwili przeprosił, mówiąc, że musi już iść. – Mam dzisiaj gościa – oznajmił.

– Jakaś feta? – spytałem.

Robił wrażenie zgorszonego moją pustotą.

– Zohar – wyjaśnił. – Lekh Lekha. Stronice dotychczas całkowicie niezrozumiałe.

***

Graal… jest tak ciężki, że istoty wydane na pastwę grzechu nie są w stanie poruszyć go z miejsca.
(Wolfram von Eschenbach, Parzival, IX, 477)

Pułkownik nie spodobał mi się, ale wzbudził moje zaciekawienie. Można przyglądać się z zaciekawieniem nawet jaszczurce. Smakowałem pierwsze krople trucizny, która nas wszystkich miała doprowadzić do zguby.

Zjawiłem się u Belba następnego popołudnia i gawędziliśmy trochę o naszym gościu. Belbo oznajmił, że pułkownik wywarł na nim wrażenie mitomana.

– Słyszał pan, jak mówił o tym Rakoskym czy Rostropowiczu, zupełnie jak o Kancie.

– To zresztą historie stare jak świat – oświadczyłem. – Ingolf był szalony, bo w nie uwierzył, pułkownik jest szalony, bo uwierzył Ingolfowi.

– Może wierzył im wczoraj, a dzisiaj zmienił zdanie. Umówiłem się z nim, że przyjdzie dzisiaj na spotkanie z innym wydawcą, firmą mniej wybredną, skłonną publikować książki nakładem autora. Mam wrażenie, że zapalił się do tego pomysłu. I przed chwilą dowiedziałem się, że wcale tam nie był. Pomyśleć, że zostawił mi fotokopię tekstu, o tutaj. Szasta na prawo i lewo tajemnicami templariuszy, jakby chodziło o byle co. Tacy już są ci faceci.

W tym momencie zadzwonił telefon.

Belbo podniósł słuchawkę.

– Tak? Tu Belbo z wydawnictwa Garamond. Dzień dobry. Owszem, był tu wczoraj po południu z propozycją wydawniczą. Przepraszam, ale to sprawa poufna. Gdyby zechciał pan…

Słuchał przez jakiś czas, a potem obrócił się do mnie z pobladłą nagle twarzą i powiedział:

– Pułkownik zamordowany czy coś w tym rodzaju.

 

Fragment powieści Umberta Eco Wahadło Foucaulta, Oficyna Literacka Noir Sur Blanc, Warszawa 2015.

Czytaj również:

Boudika znaczy wiktoria
i
"Królowa Boudika", John Opie, 1793 r./National Portrait Gallery (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Boudika znaczy wiktoria

Andrzej Kula

Co takiego miała w sobie królowa Icenów, jednego z plemion Brytów, że doczekała się pomnika w centrum miasta, które niegdyś zrównała z ziemią? Trudno powiedzieć, czy Boudika już triumfuje, czy może jest jeszcze w trakcie natarcia. Lewą rękę ma uniesioną, a w prawej trzyma włócznię. Konie ciąg­nące rydwan z królową stoją na tylnych nogach, przednie są uniesione, jakby szykowały się do pokonania przeszkody, skoku albo broniły się przed agresorami. Do obu kół przyczepiono kosy. Za Boudiką na rydwanie siedzą jej dwie córki. Na cokole pomnika autorstwa Thomasa Thornycrofta napisano: „Boadicea (Boudicca). Królowa Icenów. Zmarła w 61 roku po poprowadzeniu swoich ludzi przeciwko rzymskiemu najeźdźcy”. Nie da się być bardziej w Londynie. Stojąc przed pomnikiem celtyckiej rebeliantki, po prawej stronie mamy Tamizę, a na drugim jej brzegu zbudowany z okazji nadejścia XXI w. diabelski młyn London Eye. Za naszymi plecami jest pałac westminsterski, w którym mieszczą się Izba Gmin oraz Izba Lordów, a także kolejny symbol stolicy Wielkiej Brytanii – Big Ben. Choć monument przedstawia postać z I w., i pomnik, i uwieczniona na nim Bou­dika doskonale nadają się do komentowania współczesności. W 2005 r. Banksy założył na rydwan królowej blokadę kół. Być może, aby o niej przypomnieć, być może po to, aby zażartować. Dekadę później, w czasie kampanii przed referendum w sprawie brexitu i późniejszych negocjacji z Unią Europejską postać Boudiki była eksploatowana przez publicystów i ekspertów. Tom Holland z „New York Timesa” uznał ten pomnik za dowód brytyjskiego eurosceptycyzmu, wyspiarskie gazety przywoływały królową w czasie, gdy rządem kierowała Theresa May, a na karykaturze Chrisa Riddella opublikowanej w „Guardianie” ubrany w pieluchę Boris Johnson jedzie rydwanem (przypominającym ten z pomnika) z napisem „No deal brexit” [dosłownie „Brexit bez umowy”, określenie to dotyczyło porozumienia handlowego z Unią Europejską – przyp. red.]. Boudika zorganizowała największe w historii Wysp powstanie przeciwko rzymskiemu okupantowi. Zostało ono krwawo stłumione, lecz legenda królowej, która rzuciła wyzwanie imperium – jak widać – przetrwała.

Wojna Kaliguli z Neptunem

Swetoniusz w Żywotach cezarów opisuje, jak na Brytanię – tak nazywali krainę za morzem Rzymianie – zasadzał się Kaligula. W okolicach 39 r. z wyspy został wypędzony Adminiusz, syn króla jednego z plemion. Po przybyciu na kontynent z niewielkim oddziałem poddał się cezarowi. „Kaligula wysłał napuszony list do Rzymu, jakby podbił całą wyspę” – pisze rzymski historyk. Następnie ekscentryczny – możliwe, że chory psychicznie – przywódca wypowiedział wojnę bogu mórz Neptunowi. Rzecz działa się w okolicach dzisiejszego francuskiego Boulogne-sur-Mer, na zachód od Calais. Kaligula rozmieścił wojska i ciężki sprzęt na plaży, nakazał ludziom rzucić się do ataku i ciąć fale, a po ofensywie zbierać muszle, które miały być łupem wojennym. Nie był to ani początek, ani koniec zakusów Rzymu na Wielką Brytanię. Wyspa fascynowała cezarów od zawsze. Była trochę tajemnicą wzmacnianą przez opowieści o druidach, czyli celtyckich kapłanach, trochę potencjalnym celem nowych podbojów, dzięki którym imperium wciąż mogło się rozwijać. Dwie nieudane próby inwazji Juliusza Cezara z lat 55–54 p.n.e. na dziesięciolecia zniechęciły jednak jego następców. Do pomysłu – zapomnijmy o anegdotycznych wyczynach Kaliguli – wrócił dopiero w 43 r. Klaudiusz. Około 60 r. Rzymianie kontrolowali już tereny dzisiejszej Walii od zachodu i Sheffield na północy. Prasutagus był królem Icenów zamieszkujących obecną Anglię Wschodnią. Nie wiadomo, kiedy się urodził ani kiedy ożenił. Wybranką była Boudika (Boadicea, Boudicca), której imię pochodziło od celtyckiego słowa bouda oznaczającego „zwycięstwo”. Królowa prawdopodobnie wywodziła się ze szlachetnego rodu, urodziła dwie córki (ich imion nie znamy). Plemię Icenów zajmowało się rolnictwem, hodowało bydło oraz konie i – jak na warunki rzymskiej okupacji – żyło mu się całkiem spokojnie. Był to efekt polityki Prasutagusa. Być może król na początku poddał się Rzymianom, być może próbował się opierać, ale przegrał. Koniec końców został jednym z wielu marionetkowych przywódców na Wyspach. By utrzymać spokój, musiał płacić podatki i wysyłać młodych mężczyzn na służbę do armii. Nawiasem mówiąc: większość tego, co wiemy o tych miejscach i czasach, zawdzięczamy Tacytowi oraz Kasjuszowi Dionowi, którzy jednak nie byli naocznymi świadkami opisywanych wydarzeń. Urodzony około 55 r. Tacyt miał szansę wysłuchać bezpośrednich relacji. Dion pisał natomiast ponad 100 lat po śmierci Prasutagusa i Boudiki. Dzieła rzymskich historyków uchodzą jednak za ważne źródła, a uzupełniają je późniejsze odkrycia archeologów (dochodzi do nich również współcześnie). Prasutagus do końca próbował lawirować, szukał rozwiązań, które jednocześ­nie zaspokoją oczekiwania najeźdźców i zapewnią byt rodzinie. W testamencie podzielił majątek między córki i Nerona. Według praw Icenów kobiety mogły dziedziczyć ziemię po mężczyznach. Prawo rzymskie nie dopuszczało jednak takiej możliwości. A przecież Brytania zamieniła się już w kolonię Rzymu, nadrzędne były więc regulacje prawne narzucane przez metropolię. Po śmierci Prasutagusa imperium upomniało się zatem o swoje. Legioniści wtarg­nęli do jego posiadłości, rozebrali i wychłostali Boudikę (chodziło o to, by pokazać, że po śmierci męża stała się równa niewolnikom) oraz zgwałcili córki. Mężczyźni z rodziny zmarłego króla skończyli jako niewolnicy, a majątki innych bogatych Icenów także zostały splądrowane. To bestialstwo kilka miesięcy później doprowadziło do tego, że – jak pisze his­toryczka Caitlin C. Gillespie w książce ­Boudica:­ Warrior Woman of Roman Britain – „na przełomie 60 i 61 r. Rzym niemal stracił całą prowincję na rzecz kobiety”.

Czytaj dalej