South Park
Przemyślenia

South Park

Krytyka, sarkazm i kloaczny dół
Mateusz Czerwiński
Czyta się 3 minuty

Czy w pruderyjnej amerykańskiej telewizji i głowie statystycznego konserwatywnego Polaka jest miejsce na dosadną satyrę? Czy popkultura – dla bezrefleksyjnych „konsumentów” łatwa do przełknięcia, dla odbiorców bardziej świadomych idiotyczna – może być definiowana przez pryzmat serialu autorstwa Treya Parkera i Matta Stone’a? Czy istnieje jeszcze jakiekolwiek zjawisko na geopolitycznej scenie, które nie zostałoby wyśmiane i przedstawione na łamach tej kultowej animacji w plugawo-kloaczny sposób? Najpewniej nie. To z tego powodu Miasteczko South Park kochają miliony.

Kiedy na antenie Comedy Central, niszowej telewizji emitującej głównie powtórki różnych seriali, zadebiutował pilotażowy odcinek serialu zatytułowany Cartman gets an anal probe, silnie nawiązujący do popularnych w latach 90. teorii spiskowych, nikt nie spodziewał się, że efektem będzie idąca w miliony oglądalność, a stawki za reklamę w jego trakcie wielokrotnie wzrosną. Nikt nie przewidział również, że formuła zakładająca wszędobylskie przekleństwa, makabryczne sceny i drwiny ze świętości będzie uwielbiana po dziś dzień, a twórcy nakręcą znacznie więcej epizodów, niż początkowo zakładano. Jak to się stało, że serial z założenia wyolbrzymiający i zniekształcający rzeczywistość jest, jak to się mówi, kultowy i znany bodaj pod każdą szerokością geograficzną? Odpowiedź jest złożona. Nie bez znaczenia było samo medium – animacja pozwala uwolnić wyobraźnię scenarzystów i reżyserów, by realizowali nawet te najbardziej niesforne pomysły. Swoje dołożyła ekspansja produkcji filmowych poza ekran telewizora – na ekrany komputerów, laptopów, telefonów. Po trzecie, producent i twórcy serialu sukcesywnie budowali rozpoznawalność marki, m.in. wypuszczając na rynek licencjonowane figurki, koszulki i całą resztę popkulturowej „chałtury”. I na koniec – strategia skandalu, celowa kontrowersyjność.

„Gdyby ironia miała smak truskawek, wszyscy pilibyśmy koktajl”

Wiedzieć bowiem trzeba, że mimo licznej konkurencji (wymienię choćby seriale takie, jak BoJack HorsemanFamily Guy) Miasteczko South Park dzierży palmę pierwszeństwa w kategorii „Najbardziej obrazoburczy”. Jego twórcy atakują wszystkich: po równo dostaje się czarnoskórym i przedstawicielom innych mniejszości narodowych, politykom konserwatywnym i liberalnym oraz licznie występującym celebrytom – ich wypowiedzi są istną kopalnią pomysłów, z których wykluwają się całe wątki serialu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

A ten, przecierając w 1997 r. szlak autorskim programom w Comedy Central, wciąż nie uspokoił się ani trochę. Często wszystkie poddane satyrze grupy społeczne zarzucają produkcji liczne i różnorodne obrzydliwości – wulgaryzmy, sceny przemocy i szyderstwa z wszelkiego tabu, brak taktu. Czy Miasteczko South Park jest kontrowersyjne? Tak! Ale inaczej satyryczno-prześmiewcza krytyka nigdy nie zyskałaby tak rozbuchanych kształtów.

Taką formułę doceniło zresztą szerokie audytorium. Dość powiedzieć, że serial 13 razy był nominowany do nagrody Emmy, i raz faktycznie ją otrzymał. Wśród jego zasług znalazł się także rekord Guinnessa w kategorii najbardziej wypełnionego przekleństwami filmu animowanego. Odpowiedź na pytanie o tak szerokie rezonowanie produkcji jest banalna. Ona szokuje przekazem, którego łaknie widz.

Duet Parker–Stone nie uznaje świętości, co w rozmodlonej Ameryce jest dla niektórych środowisk nie do przyjęcia. W odpowiedzi na groźby islamskich radykałów po opublikowaniu przez tygodnik satyryczny „Charlie Hebdo” karykatur Mahometa, powstał odcinek, w którym muzułmański prorok odgrywał główną rolę. Natomiast kiedy światło dzienne ujrzał ujawniony przez „The Boston Globe” skandal pedofilski w Kościele rzymskokatolickim, w serialu mowa była o tym, że ową wspólnotą steruje… ogromny pająk, który w procederze tym nie widzi nic złego. Jak widać wyolbrzymienie, przesada to środek, po jaki często sięgają twórcy Miasteczka…, ale to właśnie dzięki tym cechom serial działa na wyobraźnię i dosadnie ukazuje słabe punkty społeczeństwa.

„Słyszałem o różnych synagogach, ale synagoga antysemicka to już przegięcie”

Serial wiele zyskał na flircie z przemysłem gier wideo. Począwszy od 1999 r., kiedy na półkach sklepowych pojawił się South Park: Chef’s Luv Shack, opisywany serial zagościł na różnej maści urządzeniach – stacjonarnych czy mobilnych. Najnowsza odsłona tej produkcji, zatytułowana W tył ku akcji, nie tylko nie ogranicza się do rasistowskich żartów, ale również w najlepsze wyśmiewa fenomen social mediów oraz hollywoodzki przemysł filmowy. A przy tym nie tylko wygląda jak serial, ale i zachwyca błyskotliwością oraz dystansem do samej siebie. Mile zaskakuje brakiem autocenzury, dzięki czemu z ekranu uderzają w nas różnorodne wariacje przekleństw. Jest więc rubasznie i wulgarnie.

Jedno nie ulega wątpliwości – Miasteczko South Park to najważniejsza i najbardziej wpływowa animacja dla dorosłych, jaka kiedykolwiek powstała. Bez względu na to, czy myśleć o niej przychylnie, czy też nie, serial zapisał się w historii nie tylko jako animowana kanonada wulgaryzmów, ale również jako satyra parodiująca ludzkie zachowania; pastiche uwydatniający codzienność podlaną absurdami świata obserwowanego przez pryzmat szklanego ekranu. South Park, podejmując aktualne tematy z różnych dziedzin życia i celnie je komentując udowadnia malkontentom, iż istnieje w świadomości masowego odbiorcy jako mądra, choć przyodziana w szaty kloszarda publicystyka. Taka, która co dnia przekonuje, że jej twórcy są świetnymi obserwatorami otaczającej nas wszystkich rzeczywistości. Dowód? W siódmym odcinku 21. sezonu pojawiła się scena, w której Donald Trump prowadzi rozmowę telefoniczną z kimś, kogo nazywa „polskim karłem” co dobitnie wskazuje na to, że kreatorzy serialu nie zamykają się na aktualia z samych tylko Stanów Zjednoczonych, ale z równą siłą punktują wydarzenia z innych rejonów globu. Nawet jeśli ich rozmiary nie są do siebie przystawalne.

 

Czytaj również:

Drugie odkrycie Ameryki
Przemyślenia

Drugie odkrycie Ameryki

Paulina Wilk

Za życia opublikowała 77 opowiadań. A żyła nie raz, nie dwa. Wielokrotne przeprowadzki od Alaski, przez Montanę i Kalifornię po Chile i Meksyk, nowe prace – w szkole, szpitalu, centrali telefonicznej i przy sprzątaniu, kolejni mężowie i synowie dali jest wiele wcieleń. Te zaś rozpalały prozę przejmująco realistyczną, melancholijnie dowcipną, pozbawioną złudzeń, ale przesyconą nadzieją i determinacją. Lucia Berlin żyła i pisała do bólu, w obu tych wymiarach triumfowała.

Zmarła przedwcześnie jako autorka o wąskim, choć wiernym gronie wielbicieli jej nietuzinkowego talentu. Dopiero kilka lat później Ameryka oszalała z zachwytu, wybuchły pochlebstwa, a pośmiertnie wydane opowiadania trafiły do zestawień najważniejszych premier 2015 roku. Dwa lata po amerykańskiej premierze Instrukcji dla pań sprzątających dociera do nas zbiór utworów pisarki, o której dziś za oceanem nikt nie mówi inaczej niż „genialna“. Wspaniałe opowiadania, których akcja dzieje się przeważnie na amerykańskim zapleczu, na polski przełożyła Dobromiła Jankowska.

Czytaj dalej