Czy w pruderyjnej amerykańskiej telewizji i głowie statystycznego konserwatywnego Polaka jest miejsce na dosadną satyrę? Czy popkultura – dla bezrefleksyjnych „konsumentów” łatwa do przełknięcia, dla odbiorców bardziej świadomych idiotyczna – może być definiowana przez pryzmat serialu autorstwa Treya Parkera i Matta Stone’a? Czy istnieje jeszcze jakiekolwiek zjawisko na geopolitycznej scenie, które nie zostałoby wyśmiane i przedstawione na łamach tej kultowej animacji w plugawo-kloaczny sposób? Najpewniej nie. To z tego powodu Miasteczko South Park kochają miliony.
Kiedy na antenie Comedy Central, niszowej telewizji emitującej głównie powtórki różnych seriali, zadebiutował pilotażowy odcinek serialu zatytułowany Cartman gets an anal probe, silnie nawiązujący do popularnych w latach 90. teorii spiskowych, nikt nie spodziewał się, że efektem będzie idąca w miliony oglądalność, a stawki za reklamę w jego trakcie wielokrotnie wzrosną. Nikt nie przewidział również, że formuła zakładająca wszędobylskie przekleństwa, makabryczne sceny i drwiny ze świętości