Silne kobiety, zapomniane artystki
i
„Judyta zabijająca Holofernesa”, 1612 r., Artemisia Gentileschi
Opowieści

Silne kobiety, zapomniane artystki

Łukasz Chmielewski
Czyta się 8 minut

Judyta przez trzy dni uwodzi Holofernesa, dowódcę wrogiej armii. Kiedy ten upija się, piękna wdowa ucina mu głowę i wynosi ją w koszu. Rankiem głowa najeźdźcy zostaje zatknięta na murach oblężonego miasta.

Pozbawiona wodza, wroga armia ucieka. Tyle mówi Biblia. Scena samego mordu była przez wieki popularnym tematem malarskim. Judyta zabijająca Holofernesa to tytuł także jednego z najbardziej znanych dzieł Artemizji Gentileschi, barokowej malarki, która zdobyła uznanie w pierwszej połowie XVII w., ale na długo została zapomniana. Świat przypomniał sobie o niej dopiero 400 lat później, nie tylko za sprawą samej twórczości – także z powodu skandali obyczajowych i dramatycznych wydarzeń z jej życia osobistego. Według podobnego schematu potoczyły się kariery Tamary de Łempickiej, rozchwytywanej malarki art deco, i wizjonerskiej architektki Eileen Gray.

Te trzy kobiety łączy także komiks, który okazał się nie tylko dobrym medium do opowiedzenia ich biografii, ale również relatywnie tanim narzędziem popularyzatorskim o dużym zasięgu oddziaływania. Produkcja komiksu jest przynajmniej kilkadziesiąt razy tańsza niż przygotowanie filmu, a podobnie jak kino pozwala on przenieść się w czasie i zobrazować realia dowolnej epoki. Ponadto, przyjęta stylistyka nie ma wyłącznie charakteru dokumentacyjno-rekonstrukcyjnego. Można za jej sprawą budować emocyjną więź czytelnika z fabułą, podkreślać rolę anturażu lub przenosić ciężar narracji na wydarzenia.

Gwałt i płótna

Artemisia to tytuł przekrojowej wystawy w National Gallery w Londynie, która została przełożona z powodu pandemii COVID-19. Dla recepcji twórczości Artemizji Gentileschi ta sytuacja wydaje się wręcz symptomatyczna – jakby wisiało nad nią fatum skazujące na zapomnienie nawet wiele wieków po jej śmierci. Pochodziła z artystycznej rodziny. Jej ojciec Orazio był znanym malarzem barokowym, tworzył dla Marii Medycejskiej i Karola I, która Anglii, przyjaźnił się z Caravaggiem. Córka najpierw mieszała farby ojcu, potem sama zaczęła malować. Najstarszy jej zachowany obraz zatytułowany Zuzanna i starcy pochodzi z 1610 r. Miała wtedy 17 lat. Historycy spierają się, czy przy dziele nie pomagał jej ojciec. Sposób pokazania dość klasycznego dla ówczesnego malarstwa motywu biblijnego z księgi Daniela odbiega jednak od standardów. Na obrazie dziewczyna jest nienaturalnie wykręcona, nie kusi nagością, stara się uniknąć natarczywych starców, cierpi. Rok później Orazio pracował z Agostino Tassim, wziętym autorem architektonicznych fresków i zatrudnił go jako nauczyciela dla córki. Tassi zgwałcił Artemizję, później sypiał z nią też wielokrotnie. Kiedy jednak odmówił małżeństwa, Gentileschi pozwał go o gwałt (i kradzież prac). Sprawa była głośna i zakończyła się skazaniem Tassiego. Zachowały się zeznania, które są ciekawym zapisem życia artystycznego początków włoskiego baroku i dramatycznym świadectwem młodej kobiety, która ze szczegółami opowiedziała o tym, jak odebrano je dziewictwo i godność.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

"Judyta zabijająca Holofernesa", 1612 r., Artemisia Gentileschi
„Judyta zabijająca Holofernesa”, 1612 r., Artemisia Gentileschi

Artemizja nie przestała malować, a jej prace nasiąkły dramatyzmem i brutalnością. Jej najbardziej znane płótna, takie jak wspomniana Judyta mordująca Holofernesa czy Jael i Sisera, Salome z głową Jana Chrzciciela lub Judyta ze służącą, prezentowały silne kobiety zabijające mężczyzn. Artystka pokazywała bardzo ekspresyjnie sam akt mordu lub chwilę tuż po nim. Choć Artemizja nie była pierwszą w historii malarką, to była pierwszą kobietą przyjętą do Akademii Sztuk Pięknych we Florencji. Utrzymywała się z malarstwa w czasach, gdy kobieta nie mogła podpisywać swoich prac (sama sygnowała tylko 19 obrazów) ani ich sprzedawać. Po latach część jej prac przypisywano jej ojcu, a ona sama z czasem popadła w zapomnienie. Dziś jej dorobek zaczyna być coraz bardziej doceniany.

"Artemizja", Nathalie Ferlut, Tamia Baudouin, tłum. Olga Mysłowska, Wydawnictwo Marginesy, 2019
„Artemizja”, Nathalie Ferlut, Tamia Baudouin, tłum. Olga Mysłowska, Wydawnictwo Marginesy, 2019
"Artemizja", Nathalie Ferlut, Tamia Baudouin, tłum. Olga Mysłowska, Wydawnictwo Marginesy, 2019
„Artemizja”, Nathalie Ferlut, Tamia Baudouin, tłum. Olga Mysłowska, Wydawnictwo Marginesy, 2019

Komiks zatytułowany po prostu Artemizja skupia się jednak bardziej na osobistych perypetiach niż dokonaniach artystki. To jego największa wada. Scenarzystka Nathalie Ferlut postawiła na indywidualną, emocyjną perspektywę, ale skupiła się na sensacyjnym aspekcie biografii artystki – traumatycznych doświadczeniach i perypetiach małżeńskich. Dużo uwagi poświęcono także relacjom z ojcem, który jest drugim głównym bohaterem życia Artemizji. To o tyle nietrafione ujęcie, że karkołomna wydaje się próba rekonstrukcji emocyjnej strony relacji ojca z córką czy kobiety i mężczyzny, którzy żyli na początku XVII w. (nawet jeśli zostawili po sobie obfitą korespondencję czy akta sądowe). Odwraca to też uwagę od dorobku Artemizji i roli, jaką odegrała ona w historii sztuki. Brakuje jej prac i ich recepcji.

Komiks ów jest też próbą całościowej biografii artystki, od narodzin do śmierci. Niespełna 90 stron okazało się zbyt małą objętością, by opisać tak wielowymiarowe życie. Niemniej jest to świetny pretekst do postawienia sobie za słynnym esejem Lindy Nochlin pytania: dlaczego nie było wielkich artystów wśród kobiet?

Podwójny portret

Oto artystka, która od dwóch lat bije kolejne rekordy. Jej La Musicienne sprzedano na aukcji za dziewięć milionów dolarów, co spokojnie dało tytuł najdroższego w historii polskiego obrazu. To był jednak tylko początek. Mandolinistkę w niebieskiej sukience pokonała leżąca brunetka w różu – obraz La tunique rose sprzedano za ponad 13 milionów dolarów. Szybko jednak na prowadzenie wyszła blondynka w bieli – Portrait de Marjorie Ferry sprzedano za ponad 16 milionów funtów. W taki sposób po latach zapomnienia na salony powróciła Tamara Łempicka (prace podpisywała Tamara de Lempicka), jedna z najgłośniejszych portrecistek art deco. Żaden inny polski obraz nawet nie zbliżył się cenowo do jej dzieł. Chyba najbardziej znaną jej pracą jest Tamara w zielonym Bugatti. Ten ikoniczny dziś autoportret trafił na okładkę pisma „Die Dame” i stał się symbolem nowoczesnej i wyzwolonej kobiety, pięknej i niezależnej. Sama Łempicka nigdy nie miała jednak zielonego sportowego auta, jeździła żółtą renówką.

Życie Łempickiej przypominało przed drugą wojną światową jednak raczej szalony rajd wyścigówką. Narkotyki, kochanki i kochankowie, i dużo pracy. Gdzieś pomiędzy tym córka i mąż, który zmaga się z wojenną traumą. Atmosfera w domu stawała się coraz trudniejsza do zniesienia. Świetnie oddaje to scena z komiksu Virginii Greiner i Daphne Collignon Tamara Łempicka, w której artystka rozmawia z córką, tłumacząc kłótnię z mężem: „Tata bardzo nas kocha! Tylko… Nie wszystko rozumie. Na przykład tego, że moja praca wymaga bywania poza domem. […] A artyści często żyją inaczej niż inni. Muszą wszystkiego spróbować i robić, co im przyjdzie do głowy. Dzięki temu ich sztuka staje się ciekawa. A czasem nawet… niezwykła”.

"Tamara Łempicka", Virginia Greiner, Daphne Collignon, tłum. Paweł Łapiński, Wydawnictwo Marginesy, 2019
„Tamara Łempicka”, Virginia Greiner, Daphne Collignon, tłum. Paweł Łapiński, Wydawnictwo Marginesy, 2019
"Tamara Łempicka", Virginia Greiner, Daphne Collignon, tłum. Paweł Łapiński, Wydawnictwo Marginesy, 2019
„Tamara Łempicka”, Virginia Greiner, Daphne Collignon, tłum. Paweł Łapiński, Wydawnictwo Marginesy, 2019

Łempicka potrafiła malować po kilkanaście godzin dziennie. Portretowała ówczesną elitę i „zwykłe” osoby, z którymi niekiedy wiązało ją coś więcej. Efektowne, pełne zmysłowości prace przyniosły jej sławę i pieniądze. Zawrotnego i burzliwego tempa życia nie wytrzymał Tadeusz Łempicki, żądając rozwodu. Rok później, jako rozwódka, Łempicka narysowała jego portret zatytułowany Niedokończony mężczyzna. Obraz jest dziś w zbiorach Centre Pompidou. Swojego drugiego męża, barona Raoula Kuffnera de Diószegh, uwieczniła kilkukrotnie. Po wojnie oboje wyjechali do USA, gdzie artystka nie zdobyła jednak uznania i szybko popadła w zapomnienie. Nie przestała jednak tworzyć – aż do końca życia. Scenarzystka Virginia Greiner i rysowniczka Daphne Collignon skupiły się na najlepszym artystycznie okresie życia Łempickiej, pokazując w komiksie jej drogę do sukcesu i uznania, jakim cieszyła się pod koniec lat 20. XX w. Ich komiks zachwyca wizualnie, świetnie wpisując się w stylistykę tamtego okresu. Równie dobrze wypada fabuła, w której wyważono wątki z życia osobistego i zawodowego Łempickiej. Scenarzystce udało się pokazać kobietę, żonę, matkę i artystkę bez przynudzania, miałkich skrótów biogramu i encyklopedycznego wyliczenia dzieł. Jednocześnie życie malarki zostało zaprezentowane bardzo dynamicznie, wręcz teledyskowo i na tyle sugestywnie, żeby nie mieć wątpliwości, kim była i dlaczego wciąż jest ona taką ważną postacią.

Laka i E-1027

Na początku były meble. I laka. Od jej kładzenia dostała nawet uczulenia na dłoniach. Później był projekt willi nad Morzem Śródziemnym. Podarunek dla jedynego kochanka. Znacznie więcej miała jednak kochanek. Dziś Eileen Gray jest uważana za pionierkę modernizmu. Projektowała przede wszystkim meble i domy, a jej funkcjonalne prace nie są jednak pozbawione zmysłowości. Przez większość życia była jednak pomijana lub marginalizowana przez krytyków. Jej dorobek odkryto m.in. dzięki Yvesowi Saint Laurentowi, który kupił na aukcji Le Destin – czerwony parawan z laki, który wyszedł spod jej ręki. Na fali tak zainicjowanego zainteresowania na kilka lat przed śmiercią niektóre z jej meblowych projektów wróciły do produkcji.

Sławę i uznanie przyniosła jej E-1027, willa stworzona pod koniec lat 20. XX w. dla Jeana Badoviciego, jej wieloletniego partnera (nazwa domu to ich zaszyfrowane inicjały). To ściany tego domu pomalował nago Le Corbusier, wbrew woli Gray, i sfotografował się podczas pracy. Dlatego też długo uważano, że willa jest jego projektem (a on sam nie zaprzeczał…). To w pewien sposób znamienne dla jej biografii artystycznej. W 1922 r. Gray założyła sklep z meblami, parawanami i innymi wyrobami z laki, nazywając go „Jean Désert”. W komiksie zatytułowanym Eileen Gray. Dom pod słońcem główna bohaterka tak tłumaczy tę decyzję: „Już samo założenie firmy wymagało odwagi. Nie ma nic złego w przyjęciu męskiego pseudonimu, by ułatwić sobie życie. Czegóż nie robimy… by traktowano nas poważnie, hm?”.

"Eileen Gray – Dom pod słońcem", Charlotte Malterre-Barthes, Zosia Dzierżawska, tłum. Jacek Żuławnik, Wydawnictwo Marginesy, 2019
„Eileen Gray – Dom pod słońcem”, Charlotte Malterre-Barthes, Zosia Dzierżawska, tłum. Jacek Żuławnik, Wydawnictwo Marginesy, 2019

Komiksowa biografia projektantki i architektki jest świetnie pomyślana koncepcyjnie i równie dobrze zrealizowana. Głównym wątkiem jest relacja z Badovicim, ale scenarzystka, Charlotte Malterre-Barthes (sama jest architektką i urbanistką zaangażowaną także na rzecz równouprawnienia płci w pracy zawodowej), nie pomija innych kluczowych wątków. Nielinearna narracja buduje napięcie, odsłaniając kolejne elementy układanki życia Gray. Bardzo dobrze został pokazany także proces twórczy, a świetnie opowiadanie obrazem oddaje nastroje i emocje bohaterów.

Komiks narysowała Zosia Dzierżawska uproszczoną kreską, używając stonowanych kolorów. Nadaje to historii ulotnej wrażliwości. Biografia Gray pokazuje kobietę, która szukała spełnienia zawodowego i osobistego. Autorkom udaje się równie dobrze pokazać jej zdecydowanie i wahanie we wszystkim, co robiła. Efektem jest bardzo uczciwy i komplementarny portret.

Czytaj również:

Klocki z Rosji
Przemyślenia

Klocki z Rosji

Łukasz Chmielewski

Cztery kwadraty połączone ze sobą na siedem sposobów w kształty przypominające litery tworzą klocki, które przesuwają się nieustannie z góry na dół. Te spadające elementy można obracać wokół jednaj osi i przesuwać na boki tak, żeby łatwiej było ułożyć z nich linię. Pełna linia znika, robiąc więcej miejsca nieustannie pojawiającym się różnym układom czterech kwadratów. Źle ułożone klocki szybko blokują pole gry i łamigłówkę trzeba zacząć od nowa. W Tetris grał chyba każdy. Mało kto jednak wie, że gra powstała za żelazną kurtyną w połowie lat 80. XX w. Jej twórcą jest Aleksiej Pażytnow, rosyjski informatyk, który w czasie wolnym od pracy nad sztuczną inteligencją i rozpoznawaniem głosu próbował stworzyć komputerową wersją pentomina. To logiczna układanka z 12 klocków, w którą można grać samemu lub w parze. Pentomino układa się na planszy, a celem gry jest jej wypełnienie. Rosjanin wyobraził sobie klocki pentomina wpadające do szklanki. Później uprościł ich kształt i zmniejszył liczbę. Elektronika 60 – komputer, na którym pracował, nie miał funkcji graficznych, ale za pomocą znaków alfanumerycznych udało się Pażytnowowi stworzyć grywalny prototyp Tetrisa. To o tyle znamienne, że akurat w tej grze grafika jest wręcz nieistotna. Liczy się możliwość manipulowania klockami, które trzeba odpowiednio ułożyć. I to daje satysfakcję. Bo każdy lubi wygrywać.

Czytaj dalej