Pytanie wisi w powietrzu: po co w ogóle oglądać filmy krótkometrażowe? Niemal na wyciągnięcie ręki wisi też odpowiedź. Bo krótki metraż to dziś metraż standardowy, bo forma „shorta” skrojona jest w sam raz na dzisiejsze czasy informacyjnego pędu, hasłowych komunikatów, krótkiego czasu koncentracji, SMS-ów, wpisów na Twitterze, filmików ze Snapchatu czy innego Instagrama. Po co? Bo spędzając życie na YouTubie i tak konsumujemy przede wszystkim krótkometrażowe formy, od teledysków i zwiastunów przez vlogi i wideoeseje po – nawet – reklamy.
Proste? Proste. Ale to chyba nie ta odpowiedź. Bo skoro żyjemy krótkimi formami, skoro mamy je nie tylko w komputerze, ale i w telefonie, skoro myślimy za ich pomocą i poprzez nie się komunikujemy, to festiwal kina krótkometrażowego byłby po prostu festiwalem codzienności – czyli żadnym festiwalem. Łaciński festivus znaczy przecież nie tylko „radosny” i „wesoły”, ale również – jak podpowiada słownik – „świąteczny”. Inaczej: wyjątkowy, niecodzienny.
Inna sprawa, że poznański Short Waves Festival z codziennością flirtuje. Jedną z atrakcji imprezy jest przecież tzw. Random Home Cinema, cykl pokazów organizowanych w prywatnych mieszkaniach, w prozaicznej scenografii cudzego