Rozmowa  z Salvadorem  Dali
i
fot. Carl Van Vechten (1939) / Wikimedia Commons
Opowieści

Rozmowa z Salvadorem Dali

Zbigniew K. Rogowski
Czyta się 10 minut

Mój rozmówca, mężczyzna o rasowej śniadej twarzy, nosi wąsy, które należą do najsłynniejszych na świecie. Wywinięte ku górze, sterczą wysoko ponad ustami. Salvador Dali!

Największy ekscentryk wśród malarzy, człowiek, który słynie z ekstrawagancji nie tylko w malarstwie. Mistrz autoreklamy. Twórca, który obwołał się za życia geniuszem. Niech to jeszcze raz autorytatywnie wobec nas potwierdzi:

– Mister Dali – zaczynam – jeżeli zapytam wprost, czy jest pan geniuszem, jaka będzie odpowiedź?

– Pozytywna. Jestem geniuszem.

– Dowód? Jedną z cech genialnego twórcy jest to, że swoimi dziełami potrafił wyprzedzić epokę. W jakiej mierze pan to osiągnął?

– Dowodem mego geniuszu jest obraz „Persistence of Memory” (Trwanie pamięci) namalowany w latach trzydziestych. Było to zaiste dzieło prorocze. W na pozór frywolnym obrazie wyraziłem myśl przewodnią zjawisk genetycznych i biologicznych, które w pełni potwierdziła dzisiejsza nauka. Dzisiaj dzieło moje jest artystycznie wyrażonym ekwiwalentem tych zjawisk.

– Jak by pan sformułował najbardziej zwięźle definicję swojej sztuki?

– Skrótem składającym się z trzech liter. D-N-A. Skrót pochodzi od słowa Desoxyribonucleic Acid. *) 

– ??

– Desoxyribonucleic Acid!

Sięgam po kieliszek koniaku. Na pewno dobrze mi zrobi… Przed moim rozmówcą stoi butelka wody Vichy. Ulubionym napojem Salvadora Dali jest wprawdzie wyborny amerykański coctail z soków jarzynowych 8 V, ale dzisiaj wyjątkowo zamówił butelkę francuskiej wody mineralnej. Czy używa alkoholu? Nie? Także nie pali.

Siedzimy w przytulnym barze St. Regis Hotel na rogu Pięćdziesiątej Piątej Ulicy i Piątej Avenue. Hotel ten jest stałą nowojorską rezydencją malarza. Dali chętnie mieszka w Nowym Jorku i jeśli tęskni za swoją willą na hiszpańskiej Riwierze Costa Brava, to może dlatego, że zostawił tam swoje hipopotamy; jedyne zwierzęta, które lubi i z przyjemnością hoduje.

– Czy zgadza się pan z określeniem swojej sztuki jako ekscentrycznej?

– Jak najbardziej. Dodam, że mój ekscentryzm w sztuce polega na operowaniu kontrastami, na przeciwstawianiu sobie elementów biegunowo różnych w treści i formie. Pomagają mi w tym także sny oraz wyobraźnia. Największe znaczenie w mojej twórczości ma właśnie umiejętność wprowadzenia snów w rzeczywistość.

– Czy sądzi pan, że pana oryginalna sztuka stanie się dla przeciętnego odbiorcy bardziej zrozumiała w roku 2000, niż obecnie?

– Bez wątpienia. Twórca zawsze jest lepiej rozumiany i lepiej oceniony z perspektywy czasu. Weźmy takiego Velasqueza. Albo Leonarda da Vinci, którego zaczął odkrywać dopiero Freud.

– Mister Dali, czy liczy się pan z opinią krytyków?

– Absolutnie nie! Krytycy nie czują malarstwa, ba, często wręcz się na nim nie znają. Nieporozumienia krytyki z Pablem Picasso czy z Salvadorem Dali są tego dowodem.

– A gdyby pan był sam krytykiem, co by pan napisał o Salvadorze Dali?

– Napisałbym, że Dali jest jedynym żyjącym geniuszem, ale bardzo niedobrym malarzem. 

Mój rozmówca szybkim nerwowym ruchem musnął wierzchem dłoni sterczący wąs. Obydwa końce skręcone jak druty, napuszczone brylantyną, zachowują znakomicie sztywność. Niedawno malarz skrócił je nieco, poprzednio sięgały mu niemal pod oko.

Zresztą wąsy Daliego to nie tylko efekt wizualny. – Wąsy to moje anteny – mawia o nich malarz. 

Przy ich pomocy Dali podobno odbiera i rozsiewa fluidy… Odbiornikiem fluidów jest także laska z rączką z kości słoniowej wysadzana turkusami. Dali nigdy nie rozstaje się z tym nieco metafizycznym akcesorium. Gdy teraz rozmawiamy, artysta ani na moment nie wypuszcza laski z ręki. 

Modlę się w duchu, by moje fluidy wywarły korzystny wpływ na rozmówcę.

Widocznie tak się stało, bo artysta, który przeznaczył na rozmowę tylko pół godziny, nie zdradza niechęci do kontynuowania wywiadu. Pytam więc dalej:

– Czy to prawda, Mister Dali, że zamierza pan zilustrować Biblię?

– Prawda. Pierwsze szkice są już gotowe. Będzie ich około stu. Biblia z moimi ilustracjami ukaże się we Francji.

– To będzie na pewno bardzo oryginalna publikacja. Ciekawe, jak pan sobie wyobraża na przykład archanioła? Czy będzie nosił wąsy a la Salvador Dali? (Dali nieraz „użyczał” swoich wąsów różnym postaciom; przyprawił je m.in. Leonardowskiej Giocondzie).

– Nie, archanioł nie będzie miał wąsów. Mogę natomiast zdradzić, że na miejscu nosa będzie miał ucho. Ucho jest najbardziej wyrazistym w rysunku, najbardziej wdzięcznym i najpiękniejszym szczegółem ludzkiego ciała. Jako takie, bardziej niż nos zasługuje na umieszczenie w centrum twarzy. Aha, mój archanioł będzie wyprany z wszelkich elementów seksu…

– Ciekawe jak zrodziły się pana ekscentryczne pomysły?

– Ich geneza zawarta jest w książce, która ukazała się we Francji. Dzieło nosi tytuł „Dioroscuric Myth de S. D.”. Odsyłam pana do tej książki. Teraz powiem tylko krótko, że pomysły wzięły swój początek w pewnym tragicznym wydarzeniu w mojej rodzinie. Oto przed moim przyjściem na świat zmarł brat. Gdy ja się urodziłem, w rodzinie tudzież w najbliższym otoczeniu powstało przypuszczenie, że dusza mego zmarłego brata wstąpiła we mnie… Moi najbliżsi święcie wierzyli w tę reinkarnację. Nadano mi nawet imię, które nosił brat – Salvador. Wszystko to zrodziło we mnie bunt. Pragnąłem dowieść, że jestem sam sobą. Chciałem zrobić coś, co by mnie zdecydowanie odróżniało od zmarłego brata, co by dowodziło mego własnego istnienia. Ratunek znalazłem w uprawianiu czynów ekscentrycznych. To była najlepsza przekonywająca afirmacja własnej osoby.

– Czy istniał w przeszłości ktoś, w kim doszukał się pan wspólnych cech ekscentrycznej osobowości?

– Tak. Hiszpański monarcha Filip II. Był on w prywatnym życiu wielkim ekscentrykiem. Kiedyś na przykład w czasie paradnego przyjęcia król Filip poprzywiązywał koty wstążeczkami za ogony do organów. Gdy organista zaczął grać, koty zaczęły przeraźliwie miauczeć… Ten przykład dowodzi jednak pewnego okrucieństwa, które mnie jest absolutnie obce. 

Kelner podał w tej chwili memu rozmówcy wizytówkę na tacy. Odczytawszy jej treść, Salvadore Dali schował wizytówkę do kieszonki brokatowej kamizelki. Nawiasem mówiąc, nie była to taka sobie zwykła kamizelka. Była to kamizelka szczerozłota, tkana z 22-karatowego złota specjalnie dla Salvadora Dali i sprezentowana mu przez jeden z nowojorskich salonów mody. Czego się nie robi dla reklamy! 
Rozmawiając dzisiaj z dziennikarzem, Dali jest kompletnie ubrany, co wcale w takich razach nie jest u niego regułą. Niedawno udzielał w telewizji wywiadu… nago, siedząc w wannie. Ściślej mówiąc, było to naczynie zwane popularnie w Europie sitzbadem, z którego Dali – zgięty w pałąk – kokietował torsem i sterczącymi nogami. W ręku nieodłączna laseczka.

Teraz malarz odpowiada na moje pytania w dużo wygodniejszej pozycji, zagłębiony w miękkim fotelu klubowym. – Czy są obrazy, do których szczególnie się przywiązuję, których nigdy nie sprzedaję? – powtarza moje pytanie. – Nie. Nie przywiązuję się wcale do moich obrazów. Gdy są gotowe, od razu je sprzedaję.

– Czy pamięta pan swój pierwszy obraz?

– Oczywiście. Pierwszy namalowany obraz pamięta się tak, jak się pamięta pierwszą miłość… Były to sadzone jaja. Dlaczego akurat jaja? Widzi pan, jeszcze w dzieciństwie, a potem także we wczesnej młodości, nawiedzała mnie uporczywie wizja smażonych jaj. Przeniosłem więc ów produkt wyobraźni na płótno. Jaja zawieszone były niejako w próżni, zrezygnowałem z klasycznego sposobu pokazania ich na patelni czy na talerzu. 

Malarstwo Salvadora Dali przeszło ewolucję od pamiętnego pierwszego obrazu. O ile smażone jaja były płótnem względnie realistycznym, to dzieło, jakie malarz zademonstrował niedawno w nowojorskiej telewizji było skończonym surrealizmem. Maczając pejcz w kubełkach z farbami, Dali uderzał nim w białe płótno. Tak powstało oryginalne malowidło, o którym komentator telewizyjny mówił:

– „Szkoda, że państwo tego nie widzą w kolorach. Dzieło mistrza Dali zachwyca wspaniałą kompozycją barw”. 

Wróćmy do naszej rozmowy w barze hotelu St. Regis. Pytam: 

– Jak wiem, żona pozuje panu do obrazów. (Żona Salvadora Dali, pani Gala, jest z pochodzenia Rosjanką, a jej pierwszym mężem był poeta Eluard – przyp. mój). Czy jest ona modelką, która jak się to popularnie mówi, potrafi dać natchnienie? Jeśli tak, to czy obrazy, do których pozowała, są w pewnym sensie dziełem wspólnym?

– Żona nie jest w najmniejszym stopniu współtwórcą obrazów. Nie uważam jej za muzę, która przynosi natchnienie. Jako modelka ma dla mnie znaczenie czysto praktyczne, rzekłbym użytkowe. Po prostu markuje postać. Nawiasem mówiąc, nie wierzę w żadne natchnienie u artysty w sensie emocjonalnym i sam niczemu takiemu nie ulegam. Moje dzieło powinno oddziaływać emocjonalnie na odbiorców, ale tworząc je, sam nie przeżywam stanów ducha, które potocznie nazywa się natchnieniem. 

Przy naszym stoliku coraz większy tłok. Do Salvadora Dali raz po raz ktoś podchodzi. Wymienia z nim uścisk dłoni, to znów nachyla się nad artystą i coś mu szepce do ucha. Parę razy w czasie naszej rozmowy Dali proszony jest do telefonu. Przy sąsiednim stoliku czeka na malarza spore towarzystwo, wyraźnie się niecierpliwiące.

Zdążę jeszcze zadać mojemu rozmówcy dwa pytania:

– Jaki jest pana najbardziej ulubiony malarz klasyczny?

– Jest ich kilku: Rafael, Vermeer, Velasquez.

– Współczesny?

– Salvador Dali, potem Picasso.

Zanim wymienię z Salvadorem Dali uścisk dłoni, proszę go, aby jego najbardziej ulubiony współczesny malarz – Salvador Dali, skreślił autograf dla Przekroju. Więcej, ufny w swoje fluidy, odważam się prosić o jakiś mały rysuneczek. Prośbie mojej staje się zadość. (W ogóle to Dali podobno niezbyt chętnie rozdaje autografy. Nie chce, by ich krążyło zbyt wiele. Im ich mniej, tym są cenniejsze. Nota bene za podpis uzyskany dla Przekroju proponowano mi kilkadziesiąt dolarów).

Podsuwam Daliemu numer Przekroju z 8 marca, na którym kreśli swój charakterystyczny podpis. Autograf wieńczy rysunek przedstawiający koronę. – To mój symbol – wyjaśnia artysta. – Korona, której otokę stanowią wibrujące krople mleka (!). Kółeczko z krzyżem, unoszące się nad koroną – dodaje Dali – to kula ziemska.

*) Kwas dezoksyrybonukleinowy, wg współczesnej biochemii podstawowy składnik białka, kryjący w sobie „tajemnicę życia” – przyp. red.

P.S. Spotkanie z Salvadorem Dali umożliwiła mi nowojorska malarka, Polka z pochodzenia, p. Ewa Bromirska, za co wyrażam jej z tego miejsca podziękowanie.
Nie od rzeczy będzie może przytoczyć fragmenty rozmowy jaka się odbyła między p. Bromirską i Salvadorem Dali.
Dali: – Mogę pani podarować muchę. Kilku przyjaciół cieszących się moimi względami otrzymało ode mnie muchy.
Bromirska: – Ładny mi prezent, mucha!
D: – Ależ to mucha nieżywa.
B: – Tym gorzej. Nie tylko że mucha, ale w dodatku zdechła.
D: – Nic podobnego. Mówię o musze, którą narysuję tak realistycznie, że każdy kto na nią spojrzy, będzie przekonany że widzi żywą muchę. Kiedyś w restauracji kelner długo się męczył, starając się spłoszyć taką muchę z obrusa.
B: – Mr Dali, od kilku lat nosi pan wąsy, które już się wszystkim opatrzyły. Czy nie lepsza byłaby na przykład kolorowa peruka?
D: – Wąsy przetrwają tylko do końca tego roku. Później mam zamiar, jak pani zgadła, nosić perukę. Ale niekoniecznie kolorową.


Artykuł pochodzi z numeru 996/1964. Pisownia oryginalna. Tekst możecie przeczytać w naszym archiwum.

Czytaj również:

Rozmowa o malarstwie abstrakcyjnym
i
Kazimierz Malewicz, Kompozycja Suprematystyczna (1916)
Doznania

Rozmowa o malarstwie abstrakcyjnym

Marian Eile

K: — Czy ten obrazek u góry był wystawiony w „Zachęcie”?

BR: — Nie.

Czytaj dalej