Radykalne krzesła
i
zdjęcie: rawpixel / Unsplash
Przemyślenia

Radykalne krzesła

Srdjan Zlokapa
Czyta się 5 minut

Dawno, dawno temu był sobie projektant, który wierzył, że lepsze jutro przyjdzie dzięki najzwyklejszym przedmiotom codziennego użytku. Nazywał się Mari. Enzo Mari.

Kiedy złoty wiek polowań dobiegł końca, Buffalo Bill zaczął wystawiać widowisko na temat swoich przygód, by zarobić na życie. Podróżował po wielkich miastach, strzelał z pistoletów, popisywał się talentami jeździeckimi i tym, którzy zapłacili za bilety, pokazywał nieistniejący już świat. Opowiadając o swojej dawnej pracy, Enzo Mari, rocznik 1932, często przywołuje historię Buffalo Billa, bo czuje, że jego własny świat, czyli powojenne Włochy marzące o zmianie politycznej i społecznej, stał się już zamierzchłą przeszłością.

Proste przedmioty zaprojektowane przez Mariego – np. zestaw mebli Proposta per un’autoprogettazione z 1973 r. – to pamiątki po tamtej epoce. Każdy może zbudować te drewniane krzesła i stoły, wystarczą gwoździe i deski. Pomysł polegał na tym, by pominąć cały łańcuch produkcyjny i wyjść bezpośrednio do publiczności. Był więc prowokacją, która pozwalała odsłonić ukryte grzechy nowoczesnej produkcji.

Przemysł rozpaczliwie produkuje nowe kształty i wytwarza nowe trendy, by rosła sprzedaż. Skutkiem tego jest zamieszanie: powstają różne idee piękna i dobrego projektu. Przedsiębiorcy muszą szukać zysków, ale projektant, zdaniem Mariego, nie uniknie pytań o dobrą formę. Mówiąc prosto: z jego punktu widzenia o jakości krzesła świadczy to, że człowiek je kocha i chce je mieć jak najdłużej. Natomiast z perspektywy gospodarki rynkowej dobre krzesło to takie, które szybko wyjdzie z mody i trzeba będzie kupić kolejne.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Enzo Mari nie akceptował rynkowego punktu widzenia i kwestionował narzucony mu sposób rozumienia roli projektanta. Był jednym z czołowych przedstawicieli radykalnego dizajnu, który nie godzi się na społeczne sprzeczności i próbuje szukać innej drogi.

Przymiotnik „radykalny” był na przełomie lat 60. i 70. XX w. wszechobecny we Włoszech i opisywał najprzeróżniejsze zjawiska społeczne oraz artystyczne. Boom gospodarczy lat 60. i towarzyszący mu rozwój technologiczny zrodziły wiele obaw. Społeczeństwo dokonało technologicznej i gospodarczej modernizacji, lecz nie umiało się porozumieć w kwestii tego, jak ma wyglądać nowoczesność.

Lewica opowiadała się za egalitarną dystrybucją zasobów i szukała socjalistycznego modelu przyszłości. Prawica broniła tradycji i tradycyjnych przywilejów, opowiadając się za gospodarką rynkową opartą na konkurencji. I jedni, i drudzy się radykalizowali: faszyści podkładali bomby i zabijali cywilów, by powstrzymać rewolucyjną lewicę. Lewicowi terroryści dokonywali aktów przemocy, kobiety prowadziły żywiołową walkę o równość płci. Może najlepiej Włochy z tamtych czasów podsumowują wspólne strajki studentów i robotników, podczas których skandowano hasło: „Czego chcemy? Wszystkiego!”.

Odpowiedzią wzornictwa przemysłowego był skok od profesjonalizmu do radykalizmu. Za przykład może posłużyć Kar-a-sutra Maria Belliniego, krzykliwie zielony futurystyczny samochód służący jako salon nowego życia erotycznego i nomadycznego. Z kolei Superstudio proponowało zatopienie Florencji, by zachować miasto w nietkniętej formie. Nowe materiały w rodzaju poliuretanów pozwalały projektantom tworzyć sofy w kształcie antycznych ruin lub pożądliwych kobiecych warg.

Te kolorowe, utopijne dzieła mają też swoją ciemną stronę. Nie były wyłącznie celebracją postępowej przyszłości – służyły również krytyce dnia codziennego. Dizajn postanowił zerwać współpracę ze społeczeństwem. Meble radykałów nie były produktami na sprzedaż, lecz aktem sprzeciwu, policzkiem wymierzonym kapitalizmowi.

W tym kontekście prace Mariego wydają się poważne, mniej krzyk­liwe. Często to zwykłe przedmioty, których radykalizm wyraża się w procesie ich powstawania, a nie w estetyce.

Mari zajmował się nie tylko meblami do samodzielnego składania. Tworzył też przedmioty, w przypadku których jego uwaga skupiała się na robotnikach w fabryce. Chodziło mu o uniknięcie alienacji typowej dla pracy przy taśmie produkcyjnej. Osiągnął ten cel, projektując rzeczy wykonywane w całości przez maszyny. Miska Atollo to prosta plastikowa siatka, odpowiednio odkształcona, by dało się w niej przechowywać owoce. Cukiernica Java składa się z dwóch elementów: pojemnika i pokrywki. Nie ma zawiasu, użytkownik po prostu odsuwa wieczko.

Z perspektywy współczesnego dizajnu ten niezwykle polityczny proces twórczy wydaje się reliktem dawnych czasów. Z drugiej strony, coraz dostępniejszy dzisiaj druk trójwymiarowy także pozwala wyeliminować człowieka z etapu produkcji. Kto wie, czy w przyszłości produkcja nie będzie się odbywała w całości w zwykłych domach. Podobnie jak w przypadku Autoprogettazione można by wówczas powrócić do bezpośredniej relacji między projektantem a użytkownikiem. Ten ostatni miałby ponadto możliwość ulepszania przedmiotów w ramach systemu zaprojektowanego przez dizajnera oraz nadawania im bardziej osobistego charakteru. Właśnie tego pragnął Mari, kiedy tworzył swe drewniane meble: korzystał z technik stosowanych zazwyczaj przez cieślów budujących tymczasowe, prowizoryczne sprzęty i pozostawiał przestrzeń dla personalizacji.

Prace Enzo Mariego również dziś są ważne ze względu na przekaz, który niosą. Technologia to nie tylko narzędzie – może zmieniać świat. Rolą projektanta jest wyobrazić sobie, jaka przyszłość dzięki niej powstanie.

 

Tłumaczył Jan Dzierzgowski
 

Czytaj również:

Miasto bez końca
i
Nocne marki, Edward Hopper, 1942 r. The Art Institute of Chicago
Marzenia o lepszym świecie

Miasto bez końca

Paulina Wilk

W połowie naszego stulecia prawie połowa ludzi będzie mieszkać w slumsach. I to jest całkiem niezła wiadomość.

Smukły Burdż Chalifa znika w słońcu. Jego powłoka połyskuje, odbite promienie zmuszają, by opuścić głowę. Najwyższy budynek świata łatwiej oglądać wieczorem, gdy rozbłyska elektrycznym światłem, a wokół trwa widowisko fontann tryskających w rytm romantycznych piosenek. Rodziny tłoczą się przy balustradach i próbują zrobić mu zdjęcie. Ale on nie mieści się w kadrze, wystaje ponad zmyślony wielkomiejski pejzaż. Rzeczywistość to nie jego sprawa – on jest nieprawdopodobny, przerasta wyobrażenia. Jak cały Dubaj. Burdż Chalifa stanowi przede wszystkim komunikat. Swoją obecnością mówi: granice istniały wczoraj, przyszłość jest po to, by je niweczyć lub przesuwać.

Czytaj dalej