Przygoda ostatnia
Opowieści

Przygoda ostatnia

Dariusz Rzontkowski
Czyta się 3 minuty

Historia ta wydarzyła się przed jedenastoma laty w parku. W maju.

Było pięknie i słonecznie, a ja, korzystając z wolnego czasu, przeglądałem poranną prasę. Naprzeciwko mnie, również z gazetą, siedziała samotna kobieta. Miała czarną sukienkę, a jej twarz zakrywała czarna, koronkowa woalka. Delikatnie zezując, kilka razy zerknąłem na jej zgrabną nóżkę. Nóżka kiwała się nerwowo, a czarna balerinka raz po raz blikowała w słońcu, puszczając w moją stronę zajączki. Rozejrzałem się – w parku nie było nikogo. Towarzystwa dotrzymywały nam tylko liście łopianu i pokrzyw.

Ona także zerknęła w moją stronę. Podszedłem.

– Kulinek Jan – ukłoniłem się szarmancko.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Czyż Agnieszka – odpowiedziała, wskazując dłonią miejsce obok siebie.

Usiadłem. Niezręczna cisza. Zacząłem wachlować się gazetą.

– Gorąco – rzekła.

– Upał – odrzekłem. – A nawet żar.

– Widzę… – zawiesiła głos.

– Tak?

– …że interesują pana ogłoszenia?

– Szukam czegoś, co by mi wpadło w oko.

– A konkretnie?

– Poluję na okazje.

Westchnęła tak, że zrozumiałem od razu: temat ogłoszeń przywołał w jej umyśle jakieś niemiłe wspomnienie.

– Proszę wybaczyć nietakt, ale czy padła pani ofiarą nieuczciwego ogłoszenia?

– Mój Boże! – Załkała i oparła głowę na moim ramieniu.

Moje serce zamarło. Oto wreszcie wzruszona kobieta potrzebuje mojej pomocy. Pocieszenia. Może czegoś więcej?

Czarna woalka drżała od jej urywanego oddechu. Nabrałem powietrza i odwagi:

– Proszę opowiedzieć. Może będę mógł jakoś pomóc.

– Znalazłam kiedyś ogłoszenie… – Zachwiała się i jeszcze mocniej do mnie przywarła. – …„Odplamiacz znanej marki niedrogo odstąpię”.

– I?

– Do odplamiacza dołożono mi w gratisie odtwarzacz.

– A to świetnie. Taka okazja! To wyśmienite. – Dla podkreślenia uderzyłem dłonią o kolano.

– Użyłam jednego i drugiego.

– I?

– Nie mam już plam na kostiumie, ale…

– Ale?

– Pozbyłam się też twarzy – wyrzuciła z siebie po chwili wahania.

– Nie rozumiem.

– Użyłam odtwarzacza. Do twarzy. I nie mam już twarzy.

– Nadal nie rozumiem.

– Przecież to proste – żachnęła się.

Spróbowałem przeniknąć wzrokiem woalkę. Ale czarna koronka skutecznie zakrywała to, co miało być zakryte.

– Pani raczy żartować.

– Skąd.

– I nie ma pani już twarzy?

– Nie.

– Tak całkiem? – Wykonałem ręką gest równie głupi jak pytanie.

– Całkiem.

– I nie można odtworzyć? Ze zdjęcia, dajmy na to? – Delikatnie usiłowałem wyswobodzić się z jej objęcia.

– Nie można.

Czułem, że przygląda mi się badawczo. Złapała mnie nagle za rękę.

– Mój mąż nie mógł już na mnie patrzeć, co przeżyłam bardzo boleśnie. Na dodatek podczas snu dorysował mi permanentnym markerem złowieszczy uśmiech. Nie mogę go usunąć nawet za pomocą odplamiacza znanej marki.

– Jak bardzo złowieszczy?

– Bardzo. Chce pan zobaczyć?

– Niee…?

– Dlaczego? Szukam kogoś, kto pokocha mnie taką, jaka jestem. – W jej głosie zabrzmiała słodka obietnica.

– Ale przecież mąż…

– Odeszłam od niego. Ze złowieszczym uśmiechem.

Zadrżałem.

Złapała palcami woalkę i już, już miała ją podnieść, gdy złapałem ją za rękę.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie jestem gotowy na taki wstrząs.

– Odwagi. – Ujęła moją dłoń.

– A jeśli ten widok przyprawi mnie o trwałe uszkodzenie hipokampa?

– Nalegam.

– Muszę mieć chwilę do namysłu. Błagam.

– Dobrze. W takim razie proszę zamknąć oczy. Za minutę powiem „już” i będzie pan mógł je otworzyć.

Nie usłyszałem „już”. Gdy po kilkunastu niespokojnych oddechach znów spojrzałem na ławkę, była pusta.

Najpierw się ucieszyłem. Chwilę później poczułem niepewnie. A może to był test, którego nie zdałem? Może żart? Może pod woalką skrywała śliczną, pogodną buzię? Może to nie ona, ale ja straciłem twarz. Tchórz. Bałwan. Dureń. Przecież mogłem ją całować z zamkniętymi oczami. Zaraz, zaraz. A co, jeśli wróci? Jak wtedy się zachowam? Co robić? Odczułem narastający niepokój. Może mnie teraz obserwuje schowana za drzewem. Wstałem więc i najpierw powoli, a później coraz szybciej ruszyłem w stronę wyjścia. I przez wiele lat na wszelki wypadek unikałem tego parku.

 

Lecz dzisiaj rano, siedząc w domu, odczułem to samo rozdrażnienie. Bo oto natrafiłem na ślad, który mi o wszystkim przypomniał. Coś na kształt niezałatwionej sprawy z przeszłości, która nagle upomina się o zakończenie. Dług, który już dawno należało uregulować. A wszystko to przez ogłoszenie zamieszczone w porannej prasie: „Używany odtwarzacz sprzedam za niewielką cenę. W gratisie oddam resztki odplamiacza” i numer telefonu.

 

Czytaj również:

Żart
i
zdjęcie: Dimitris Panagiotaras/Unsplash
Opowieści

Żart

Dariusz Rzontkowski

Kiedy puszczamy śpiew ptaka innemu, ten po próbie zagłuszenia obcego świergotu po chwili próbuje go naśladować. Na podobny pomysł wpadł pewien turysta zwiedzający Barcelonę. Nagrał szum Morza Śródziemnego po to tylko, by puścić te dźwięki Bałtykowi. Po powrocie usadowił się na plaży w Sopocie i odtworzył nagranie. Bałtyk przez moment aż przestał szumieć, zdumiony tą bezczelnością. Po chwili jednak ze zdwojoną siłą uderzył falami, próbując zagłuszyć obce morze. Ale wody śródziemnomorskie nic sobie z tego nie robiły. Bałtyk szarpał się, prychał, klaskał, w końcu ucichł i jakby z zawstydzeniem zaczął poruszać się w rytm barcelońskiego nagrania. Leżący na plaży ludzie niczego nie zauważyli. Fale płynęły, chmury przesuwały się, słońce migotało. Po dwóch godzinach sopocianin, wchodząc do wody, odezwał się do sopocianki: Puto frío! Ta odpowiedziała mu: Después de todo, es el Báltico! Żartowałam.

 

Czytaj dalej