Przestrojenia ucha
i
zdjęcie: archiwum Marcina Dymitera
Opowieści

Przestrojenia ucha

Jan Błaszczak
Czyta się 7 minut

Od 20 lat podróżuje po świecie i nasłuchuje. Słucha odgłosów przyrody i akustyki miast, wzburzonego morza i szumu wiatru. Marcin Dymiter, producent muzyki elektronicznej, a wcześniej lider rockowego zespołu Ewa Braun, jest jednym z pionierów polskich nagrań terenowych. Właśnie ukazała się jego książka Notatki z terenu. W rozmowie z Przekrojem opowiada o pandemicznej ciszy, dźwiękowej archiwistyce i słuchaniu w służbie krytycznego myślenia.

Jan Błaszczak: Notatki z terenu to książka, która stanowi z jednej strony dokumentację, z drugiej refleksję na temat nagrań terenowych przeprowadzanych przez Ciebie w różnych miejscach Polski i Europy. Czy pamiętasz jeszcze swój pierwszy spacer dźwiękowy?

Marcin Dymiter: Skomplikuję trochę tę odpowiedź, odnosząc się do dwóch faz. Pierwszą było słuchanie przestrzeni w sposób jeszcze nieuświadomiony. Zwracałem uwagę na brzmienie, na dźwięk przestrzeni. I zaczynałem się nad tym zastanawiać, przysłuchiwać się różnym zjawiskom. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że istnieje coś takiego, jak field recording, ale już kierowałem uwagę w stronę dźwięku. To przekładało się także na spacery. Jeszcze bez mikrofonu, bez rekordera. Spacer, zauważ, jest mocno osadzony w kulturze literackiej. To jest stan, który zupełnie znosi wymagania bycia konsumentem. Na chwilę uwalnia ci się zdolność postrzegania świata, bo nie idziesz z punktu A do punktu B. Nie idziesz po to, żeby coś kupić, coś załatwić. Wychodzisz z zupełnie inną intencją: obserwowania, meandrowania. Na takim pierwszym zdefiniowanym wyjeździe dźwiękowym byłem na początku pierwszej dekady XX w. Miałem wówczas okazję obserwować Bałkany i ich nasłuchiwać, czego efektem było słuchowisko Tresymesy, nad którym pracowałem wspólnie z Arszynem. Spędziłem tam dużo czasu, chodząc po miastach i nagrywając. Bałkany zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Raptem usłyszałem, że to, po czym chodzę, ma znaczenie. Podobnie budynki: to, z jakich materiałów są wykonane, ich wysokość – to wszystko zapisuje się w nagraniu. Zrozumiałem, że świat nie jest jednak przezroczysty. Że nasycamy go różnymi elementami i to wszystko finalnie do nas wraca w postaci dźwięku. Ten wyjazd to było pierwsze silne doświadczenie związane z nagraniami terenowymi. Szczególnie pobyt w Sarajewie.

Jaka intencja towarzyszyła wtedy tym nagraniom? Czy rejestrowałeś te dźwięki z myślą o wykorzystaniu ich w muzyce? Czy Twoje działania miał raczej charakter naukowy i były bliższe studiom z zakresu akustyki czy ekologii dźwięku? A może tak jak w przypadku tych zwykłych spacerów – w ogóle nie myślałeś o tym działaniu w taki utylitarny sposób?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pierwsze nagrania rzeczywiście były poszukiwaniem związku pomiędzy tym, co w muzyce, i tym, co na zewnątrz – w przestrzeni dźwiękowej. W 2000 r. na płycie emitera #1 znalazły się już takie nagrania. Łączyłem je wtedy z brzmieniem instrumentów. Zestawianie z dźwiękami elektroniki czy gitary było rezultatem poszukiwania nowych połączeń na poziomie częstotliwości dźwięku, jakichś sekwencji. Na każdej kolejnej płycie rozwijałem ten wątek. Prowadziło mnie to powoli do płyty Air | Field | Feedback, gdzie żaden z tych światów nie dominuje. Brzmienia przenikają się w taki sposób, że nie istnieje możliwość rozpoznania ich źródła. Elektronika brzmi trochę jak nagrania terenowe i odwrotnie.

Czy takie uważne nasłuchiwanie świata zmieniło jakoś Twoją percepcję muzyki?

Zacząłem inaczej postrzegać rolę instrumentu, rolę głośności. Wiele rozwiązań formalnych zaczęło mi w muzyce przeszkadzać. Szukam w niej teraz czegoś innego, bo chciałbym, aby ona brzmiała inaczej albo jak coś, co usłyszałem w naturalnym środowisku. Doszło u mnie do takiego specyficznego przestrojenia. Przestrojenia ucha poprzez spacery dźwiękowe i zainteresowanie sposobem, w jaki „rozmawiają” ze sobą organizmy. Tym, jak wygląda korespondencja dźwięków. Na spektrogramach i wykresach widać, że jest w tym jakiś porządek, sekwencje, powtarzalność. W naturalnym środowisku są obecne akustyczne nisze, w których zwierzęta mogą się bez przeszkód porozumiewać. Powietrze przenosi ich komunikaty w bardzo precyzyjny sposób. Chyba że pojawią się akustyczne zniekształcenia, bo powstała fabryka czy droga szybkiego ruchu. Wtedy ten krajobraz dźwiękowy momentalnie się zmienia.

Czy wracasz czasem do miejsc, których słuchałeś wcześniej, by sprawdzić, jak ewoluował ten krajobraz dźwiękowy?

To się zdarza i, niestety, są to z reguły bolesne doświadczenia. Za każdym razem, kiedy chcę zarejestrować środowisko, które nie będzie nosiło znamion obecności ruchu kołowego, muszę wyruszać coraz dalej i dalej od domu, by uchwycić moment, kiedy znika nieustanny drone.

Jak w takim razie doświadczyłeś tych, powiedzmy, dwóch miesięcy podczas pierwszego lockdownu, kiedy miasta nagle stanęły? Czy udało Ci się zrealizować nagrania, które wcześniej wydawały się niemożliwe do uchwycenia?

Po pierwsze, z moich obliczeń wynika, że to były nie dwa miesiące, a dwa tygodnie. Po drugie, moja przekora spowodowała, że w tamtym czasie w ogóle nie nagrywałem. Skupiłem się na słuchaniu. Chodziłem na spacery dźwiękowe i delektowałem się tymi zmianami. To był taki moment pokazujący, jak mogło brzmieć miasto, zanim pojawiły się samochody. Przez ten czas obszar słuchowy, czyli to, co mogłem usłyszeć w dzień i w nocy, bardzo się zwiększył. Docierało do mnie dużo więcej dźwięków. Z pobliskich lasów dobiegały głosy ptaków nocnych. To było niesamowite doświadczenie. Po dwóch tygodniach poczułem jednak, że poziom dźwięku znów zaczyna wzrastać.

Czy wykształcenie takiej wrażliwości na dźwięk przenosi się na uważność w innych aspektach życia? Czy to jest cecha, sposób postrzegania świata, który charakteryzował Cię od zawsze, a to nasłuchiwanie świata jest tylko jednym z jej przejawów?

Nie wiem, czy to się prosto przenosi. Czy romantyczna wizja uwznioślania przez dźwięk, przez sztukę jest prawdziwa. Wiem natomiast, że w środowisku, w którym poziom sygnału i zniekształceń jest zbalansowany, zaczynam inaczej chodzić, inaczej oddychać. Zaczynam dostrzegać zjawiska występujące w skali mikro. Takie, których nie zobaczysz, przebiegając przez miasto. Ta uważność działa jednak dwutorowo. Przekonałem się o tym, kiedy po jednym z koncertów miałem nocleg przy placu Unii Lubelskiej w Warszawie. Starałem się zasnąć, ale to wydawało mi się niemożliwe. Myślałem wtedy o tym, że Kant czy Ibsen pisali o specyfice dźwięku miasta. Tyle że oni mieli na myśli możliwość usłyszenia dźwięków związanych z architekturą, echem, nasyceniem przestrzeni jakimś materiałem. A ja na tym placu czułem coś odwrotnego. Nie słyszałem nic, tylko zgiełk.

Jak przygotowujesz się do nagrań terenowych? Dostajesz zaproszenie do jakiegoś miasta, obszaru przyrodniczego czy budynku – lub zanim się tam udasz, przeglądasz mapy, czytasz książki, zgłębiasz historię tych miejsc?

Większość nagrań, które realizowałem, rzeczywiście wiązało się z takim przygotowaniem. Studiuję mapy, bardzo dużo czytam o danym miejscu, szukam relacji z przeszłością. Staram się osadzić tę przestrzeń w kontekście kulturowym. Oczywiście, czasem daje się ponieść naturze i w rezultacie kończę, stojąc godzinami na brzegu Morza Północnego i nagrywając. Zwykle jednak myślę wcześniej o charakterze danego miejsca. Kiedy miałem nagrywać w lizbońskim porcie, gdzie przez lata odbywał się przeładunek niewolników, myślałem o tym, że ta historia została wymazana. Jedynym jej śladem jest pomnik ku chwale zdobywców Ameryki. I mam takie poczucie, że to jest miejsce, w którym ta historia jest niepełna. Ostatnio z Marcinem Barskim przygotowywaliśmy na zamówienie muzeum Schindlera w Krakowie spacer dźwiękowy na terenie getta. Po namyśle zaproponowaliśmy, aby trasa przebiegała wzdłuż jego granicy. Uznaliśmy za dojmujące doświadczenie niemożności wejścia do dźwiękowej sfery historycznej.

zdjęcie: Katarzyna Waletko
zdjęcie: Katarzyna Waletko

Co masz na myśli?

W archiwach i bibliotekach znajduje się bardzo mało dźwięków. W cyfrowych zbiorach trudno znaleźć nagranie dzwonu Zygmunta czy hejnału z wieży kościoła Mariackiego. Nie wiemy, jak brzmiały 50 lat temu. Nie ma takich zbiorów. To samo w dużym zakresie dotyczy ludzkich głosów. Okazuje się, że audialność nie jest przesadnie cenioną kategorią. Nie mówiąc już o zapisach brzmienia konkretnych przestrzeni. Tego prawie w ogóle nie ma. Chodzenie po granicy getta, niemożność wniknięcia do tego świata, to nie próba „rekonstrukcji”, a spotkanie z pustym miejscem, ze sobą, własną refleksją.

Choć nie robię wiele zdjęć, to czasem łapię się na tym, że buduję przepastne archiwum fotografii, do którego nigdy nie zaglądam. Jak to wygląda w przypadku Twoich nagrań? Jaka jest Twoja relacja z tą kolekcją? Czy powracasz do niej ze względów estetycznych? A może sięgasz do tych dźwiękowych zapisków, kiedy wiesz, że znów trafisz w zarejestrowane przed laty miejsce? A może jest z nimi trochę tak, jak ze wspomnianymi zdjęciami?

Rzeczywiście, wracam czasem do konkretnego nagrania z czystej ciekawości. Chcę sprawdzić, jak coś słyszę po kilku latach. W czasie pandemii robiłem gruntowne porządki na dyskach i słuchałem starych nagrań. Uświadomiłem sobie wtedy, że mapa dźwiękowa parków i przestrzeni zielonych Pragi przestała funkcjonować. To jest drugie oblicze cyfryzacji – w pewnym momencie projekty gasną. Bo nie możesz poświęcać swojego życia, by w nieskończoność updatować programy i znajdować wciąż lepsze kodeki. Natomiast zostały nagrania. Dużo nagrań. Zacząłem ich ponownie słuchać i uznałem, że to jest bardzo ciekawy dokument. Stwierdziłem, że po latach opublikuję tę historię terenów zielonych jako Parky, sady, zahrady, lesy a lesoparky (Praha, 2012). Czasami wykorzystuję te nagrania, kiedy pracuję nad pracami dźwiękowymi, np. soundtrackami do wystaw. Poza tym to moja prywatna biblioteka dźwięków. Własne archiwum, w którym oczywiście nie brakuje realizacji, które spoczywają na dyskach, płytach, kasetach i czekają na swój moment.

Czy zdarza się, że ludzie zaczepiają Cię podczas nagrań i pytają, co robisz? W końcu to dość nietypowy widok: osoba stojąca samotnie, bez ruchu z dużym mikrofonem i w słuchawkach.

Zdarzają się takie sytuacje, choć używam różnego rodzaju sprzętu, także bardziej dyskretnego. Nauczyłem się, że wejście z mikrofonem na statywie do środowiska, w którym dominują ludzie, zupełnie zmienia kontekst. Wszyscy zaczynają zachowywać się nienaturalnie, mówią, że nie chcą być nagrywani, albo pytają, czy to będzie w telewizji. To jest też ciekawe, bo rola dźwiękowca, którego w ogóle nie interesuje sfera wizualna, jest wciąż zagadkowa i mało przećwiczona kulturowo. Bo jak to tak, że ktoś może nagrywać sam dźwięk? Wracając do pytania, to dochodzi czasem do różnych interakcji. Kiedyś zostałem zatrzymany przez ochronę w centrum handlowym. Bo to jednak nie jest przestrzeń publiczna: jesteś na wykupionej ziemi i ten prywatny właściciel ma prawo cię zatrzymać. Znów, ciekawe, że nie wydarzyłoby się to, gdybym robił zdjęcia, które są bardziej akceptowalne, bo wszyscy fotografujemy. W Holandii natomiast zostałem zatrzymany przed parlamentem w Hadze. Wylegitymowali mnie poważnie uzbrojeni goście. Żartobliwie zapytałem ich: czy gdybym był szpiegiem, to czy obnosiłbym się tak z mikrofonem? Przede wszystkim jednak podałem im adres strony internetowej, na której znajdowała się informacja o mojej rezydencji artystycznej. Szybko sprawdzili, co robię, i na tym się skończyło. Co jakiś czas mam takie spotkania ze stróżami prawa, które wydaje mi się, wynikają albo z przezorności, albo z braku procedur. Jak ktoś stawia kamerę, to wiadomo, że nie wolno albo trzeba mieć zgodę. A co z dźwiękiem?

Odnoszę jednak wrażenie, że ta świadomość się zmienia. Nagrania terenowe są kojarzone nie tylko w środowisku muzyki niezależnej, ale także – a może przede wszystkim – w edukacji. Rośnie liczba spacerów dźwiękowych, warsztatów organizowanych przez duże instytucje i małe domy kultury. Czy dostrzegasz wzrost popularności tej dziedziny?

W pewnym momencie to rzeczywiście nastąpiło. Kilka pism, np. „Glissando”, przybliża tematykę field recordingu czy sound artu, one stają się też tematem na uczelniach. Sam miałem przyjemność brać udział w sympozjum na ten temat zorganizowanym we Wrocławiu. Jest więc jakiś ruch, ale nie możemy mówić o jakiejś globalnej tendencji. Na przykład trwająca ponad trzy miesiące praca poświęcona terenom zielonym, którą realizowałem lata temu dla Katowic. Robiłem pomiary hałasu, miałem fantastyczny zespół, który chciał uczestniczyć w nagraniach i je ze mną realizować – mam wrażenie, że ten projekt już dzisiaj by się nie wydarzył. Nastąpiło przyspieszenie, zwiększyła się nasza aktywności digitalna – jesteśmy obecnie w kulturze, ale raczej jako awatary, bo ludzie nie mają dość czasu. Widzę ten trend także w przypadku spacerów dźwiękowych, warsztatów. Oczywiście sam cały czas prowadzę taką działalność edukacyjno-warsztatową, co przynosi pewne owoce. Wiadomo, że nie jest to jednak główny nurt. Dla niego jesteśmy ciekawostką, objazdowym cyrkiem. Mimo wszystko nie jestem pesymistą. Mam wrażenie, że ludzie poprzez muzykę oraz literaturę zwracają się czasami w kierunku słuchania i szeroko pojętego „sound studies”. Zdają sobie sprawę, że nie da się ominąć dźwięku w myśleniu kulturowym. On ma wiele poziomów do zaoferowania i refleksja nad nim jest istotna intelektualnie. Bo to po prostu część świata, który nas otacza. Natomiast jeśli chodzi o styk edukacji publicznej i tego środowiska – mam duże wątpliwości co do przyszłości tej współpracy.

Dlaczego?

Przede wszystkim reforma edukacji może przynieść tu katastrofalne skutki. Mam na myśli zwłaszcza przyszłą współpracę szkół z organizacjami trzeciego sektora. Większość prac realizuję właśnie z NGO-sami. Czy nagrania terenowe zostaną odebrane jako element niebezpieczny? A obywatel, który zaczyna słuchać, wytwarza w sobie myślenie krytyczne? Pejzaż dźwiękowy jest pojemny, ponadpolityczny. Jednak kiedy uważnie słuchasz, to stajesz np. w jakimś mieście, słuchasz i po 10 minutach możesz sporo powiedzieć o jego mieszkańcach i lokalnej władzy.

"Notatki z terenu", Marcin Dymiter, Wydawnictwo Części Proste, 2021, okładka: Ania Witkowska
„Notatki z terenu”, Marcin Dymiter, Wydawnictwo Części Proste, 2021, okładka: Ania Witkowska

Czytaj również:

Kręgi w pogo
i
zdjęcie: Marcin Doś
Opowieści

Kręgi w pogo

Jan Błaszczak

O adrenalinie towarzyszącej rosyjskiej trasie grupy 19 Wiosen, o wpływie kultury gopników na osiedlowy rap i o coraz większej modzie na tatarskość opowiada Konstanty Usenko, autor książki Wykresy fal środkowej Wołgi i znawca wschodnioeuropejskiej pop- i kontrkultury. W rozmowie z Janem Błaszczakiem mówi też o niebezpiecznej aurze italo disco – i tureckiej piosence covidowej.

Jan Błaszczak: Właśnie ukazały się Wykresy fal środkowej Wołgi – Twoja trzecia książka poświęcona Rosji i rosyjskiej kulturze. Pamiętam, że w Oczami radzieckiej zabawki wspominałeś swoje rodzinne wyjazdy do Petersburga. Tym razem odwiedzasz Republikę Mari El, gdzie urodziła się Twoja mama. Czy mógłbyś na wstępie przybliżyć, jak losy Twoich przodków splatają się z Rosją?

Czytaj dalej