Przeróbcie mnie na klamkę
i
Tadeusz Różewicz, fot. Woody Ochnio/East News
Opowieści

Przeróbcie mnie na klamkę

Tadeusz Różewicz
Czyta się 7 minut

W 1978 r. Tadeusz Różewicz, literat, udał się w zarośla, by od serca porozmawiać z drugim literatem, Bolesławem Prusem… W setną rocznicę urodzin Tadeusza Różewicza przypominamy jego felieton o pomnikach, narodowych nastrojach i czczonych pisarzach. 

Pani Marii Bechczyc-Rudnickiej poświęcam.

Wybrałem się do stolicy, żeby przeprowadzić wywiad z moim ulubionym pisarzem Bolesławem Prusem. Wprawdzie w pobliskim Związku Literatów Polskich mogłem spotkać 700 żywych kolegów, ale pan Bolesław wydaje mi się czasem żywszy.

Ukryty w krzakach jak złoczyńca, który nie zapłacił rachunku w hotelu Bristol, Pan Bolesław nie chciał nic mówić… Zdawało mi się nawet, że zamierza mnie grzmotnąć po grzbiecie maczugą, którą ukrywa za plecami. Dopiero jak się przedstawiłem, rozchmurzył nieco swoje smutne spiżowe oblicze i powiedział:

— Tadzio? Tak, coś sobie przypominam, to ty, chłopcze, rozmawiałeś ze mną w Nałęczowie? Kiedy to było? Przed trzema, nie! Przed pięcioma już laty!

— Tak, Drogi Panie Bolesławie, to ja… Po naszej rozmowie napisałem artykuł, a właściwie prośbę do wszystkich ludzi dobrej woli, aby Ci nie stawiali pomników! Przytaczałem Twoje słowa, Szanowny Panie, z „Kronik Tygodniowych”, gdzie rozprawiasz się z naszą pomnikomanią… Sprawiłeś tam cięgi różnym naszym artystom, włącznie z Mistrzem Janem Matejką… Błagałem więc, aby Cię nie uszczęśliwiano pomnikiem.

Po płaskiej twarzy Pana Bolesława zaczęły spływać łzy.

— Zrobiono ze mnie spiżowego „jelenia”, prowincjonalnego, zabłąkanego w kniei stołecznej! Widać źle broniłeś mojej sprawy, Tadeuszku!

— O! Nie, Kochany Panie, wytężyłem cały swój talent satyryczny, nawet komedię napisałem o pomnikach pt. Grupa Laokoona, nic nie pomogło. Sprawa była trudna, bo ludzie poczciwi, zacni, zapałali entuzjazmem i musiałeś zostać uczczony! Cóż mogłem poradzić. Dawali mosiężne klamki, dzwonki, guziki… Bieda w tym, że widać nikt nie czytał tego, co Ty napisałeś o projektach na pomnik naszego Wieszcza Adama.

— Bój się Boga, Tadziu! Więc mówisz, że ludzie klamki dawali… ale czemu nikt kompetentny nie obejrzał projektu?! Przecież ja tutaj wyglądam jak jakaś smutna klamka. Czy nie wiesz, kto mnie tak urządził? Zamierzam iść do Twórcy tego nieporozumienia i jak legendarny Komandor porwać go za sobą do piekła. Tam znów mnie przetopią na coś pożytecznego… Klamek przecież brak…

— Szanowny Panie Bolesławie, niestety nie pamiętam nazwiska Twórcy, ale zdaje mi się, że jest to Białogłowa — rzeźbiarka… Może jej wina nie jest aż tak wielka, jak mówisz, winni są ci, co projekt zatwierdzili i z nimi się procesuj…

— Więc powiadasz, że mnie kobieta tak spostponowała, a ja jestem takim wielbicielem płci słabej i pięknej! Czy to jednak możliwe, żeby nikt nie czytał moich wypowiedzi na temat pomników?

— Nie znasz dzisiejszej Stolicy, Panie Bolesławie! Tu tylko czytują te dzieła, z których sztukę na teatrum można wykroić!

— A to basałyki! Nic nie uszanują… Ale gdybyś był w porę wystąpił w obronie tych klamek i innych pożytecznych rzeczy, może by cię wysłuchano. Teraz jestem wystawiony na pośmiewisko. Szkolna dziatwa, bystra i złośliwa, ogląda moją szpetną, mizerną, smutną klamkę… chcę powiedzieć, postać. Nasłucham się różnych żartów, docinków, aż mi spiżowe uszy więdną… Chcę się czasem pod ziemię zapaść. Na razie, jak widzisz, ukrywam się w krzakach… Ale czy to już rzecz ostateczna, taki pomnik?!

— Niestety, Panie Bolesławie, chyba ostateczna i nieodwołalna. Łatwiej postawić niż przerobić. Widzi Pan, uczucia zostały zaangażowane szlachetne… no, mowy nie ma!

— Zmiłuj się, cóż mi po szlachetnych uczuciach, trzeba znać się na plastyce.

Zauważyłem, że Pan Bolesław Prus przygarbił się jeszcze bardziej.

— Mam! — krzyknąłem. — Warszawiacy, oczywiście powodowani miłością i innymi szlachetnymi uczuciami, zamierzają wystawić pomnik Juliuszowi Słowackiemu…

— Byle nie za blisko Wieszcza Adama — mruknął Prus.

— Więc, Drogi Panie Bolesławie, zacznę zbierać podpisy, żeby Cię przetopiono i użyto do budowy nowego pomnika.

— Na to się nie zgodzą… Poczują się śmiertelnie obrażeni… Już raz oberwałem od naszej patriotycznej „narodowo” myślącej młodzi. Tak mi dali po głowie, że do tej pory nie mogę przyjść do siebie.

— Tak, to prawda, to byli chyba jacyś studenci?

— Oczywiście, terminatorzy od szewców, krawców, murarzy nie mają czasu na takie akcyje „patriotyczne”, muszą ciężko pracować na kawałek chleba… To byli młodzieńcy bardzo obiecujący, z „dobrych domów” — uśmiechnął się ironicznie Pan Bolesław.

— Mam inny pomysł… po prostu zaproponujemy, żeby Cię przerobiono na Juliusza Słowackiego… Właściwie wystarczy zmienić głowę i kołnierzyk…

— Brawo! Zgadzam się na wszystko, byle się gdzieś ulotnić z tego postumentu.

Pan Bolesław pokiwał ze smutkiem głową.

— Biedny Julek!

Zapadły ciemności nad stolicą i nic już nie było widać…

Usłyszałem ciężkie kroki, to pomnik Bolesława Prusa szedł w stronę Wisły na spacer albo w celach samobójczych.

Krynica, 6 III 1978 r.

Tekst pochodzi z numeru 1733/1978 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Bogaci i Buriaci
i
Okładka z archiwum, nr 2621/1995 r.
Wiedza i niewiedza

Bogaci i Buriaci

Ewa Pawlik

Ta etniczno-ludowa okładka z 17 września 1995 r. przenosi nas do lat transformacji ustrojowej. Oto Polacy zachłystują się dobrami luksusowymi, w tym możliwością podróży po świecie, chętniej niż wcześniej wydają pieniądze i poznają odległe kultury, m.in. buriacką, o której mogą poczytać na łamach ówczes­nego numeru „Przekroju”.

Zastanawiam się czasem nad kwestią czasu: jest czy go nie ma? Istnieją przecież na ten temat różne teorie, ale jak je w zasadzie rozumieć? Na szczęście podróże w czasie i przestrzeni okazują się jak najbardziej możliwe, w końcu praktykujemy je na łamach tej rubryki regularnie. Nie trzeba być Einsteinem, zbędne też są jakiekolwiek dyplomy ­­– wystarczy jedynie ­zajrzeć do archiwum. Tym razem zapraszam do Polski A.D. 1995. W 2621. numerze „Przekroju” tańce, podróże i… jazz. Oto dolce vita czasów transformacji ustrojowej – w dojrzałej fazie. Już nie stragan, tylko butik, a jeśli podróż, to nie polonezem po chemię z Niemiec, lecz z Orbisem do Chin. O tym są artykuły i reklamy. Tych ostatnich nigdy nie było w tygodniku tak wiele jak w latach 90. właśnie. Czasami – jak w omawianym numerze – wypełniają aż jedną czwartą wydania.

Czytaj dalej