Przepis na debiut
i
Edgar Degas, "Dąsy" (1870), zbiory Met Museum
Doznania

Przepis na debiut

Marcin Kozłowski
Czyta się 8 minut

Najtrudniejszy bywa początek. Pisarze nie są tu wyjątkiem. Zanim zaczęli być podziwiani przez czytelników i krytyków, musiał pojawić się on: debiut. Ale debiut debiutowi nierówny. Niektórzy zapamiętają go do końca życia, inni próbują wymazać z pamięci. Bywa, że debiut czasem wcale debiutem nie jest. Pisze Kozłowski.

Halo, wydawca? Mówi autor

Ponoć każdy sposób jest dobry, jeśli tylko jest skuteczny. Jakub Żulczyk zdecydował się na dość ryzykowną metodę zaistnienia na rynku pisarskim, polegającą na niezastosowaniu się do zasad. W 2005 r. wysłał swoje opowiadania do miesięcznika Lampa. Zrobił to e-mailem, chociaż redakcja  życzyła sobie, żeby materiały wysyłać pocztą. Żulczykowi to nie zaszkodziło, bo odezwał się sekretarz redakcji. Opowiadania Lampie się spodobały, a redaktor naczelny Paweł Dunin-Wąsowicz był pod takim ich wrażeniem, że zaproponował Żulczykowi wydanie książki. Żulczyk dostał 2 tys. zł zaliczki i rzucił się w wir pracy. I tak pojawiła się powieść Zrób mi jakąś krzywdę. Dowodem na to, że mała rzecz może być początkiem czegoś wielkiego, jest również Rafał Kosik. Najpierw napisał opowiadanie Mars i wysłał je do miesięcznika „Science fiction”. Redaktor naczelny Robert J. Szmidt zasugerował, tak jak Dunin-Wąsowicz Żulczykowi, żeby opowiadanie rozszerzyć. Kosik rozszerzał przez rok. Mars ukazał się w 2003 roku.

Początkujący pisarze często marzą o tym, by zostać odkrytymi całkiem znienacka, trafić

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Księgarstwo to chodzenie na linie
i
zdjęcie: James Barker/Unsplash
Opowieści

Księgarstwo to chodzenie na linie

Marcin Kozłowski

Jeśli bywasz tam często, personel wie już lepiej od ciebie, co ci się spodoba, a co odłożysz po pierwszej stronie. Księgarnie kameralne idą pod prąd tendencji rynkowych, co nie jest łatwe w obliczu silnej konkurencji. Chodzi tak naprawdę nie o samą sprzedaż książek, ale przede wszystkim o relację z drugim człowiekiem.

Katarzyna Szwarc, właścicielka księgarni Bajbuk na warszawskiej Saskiej Kępie, prosi, żebym pojawił się jeszcze przed otwarciem. Później może zabraknąć czasu na rozmowę: klienci, dostawy, inne obowiązki.

Czytaj dalej