Profesor Tutka mówi o malarstwie
i
Daniel Mróz – ilustracja z archiwum, nr 761/1959 r
Doznania

Profesor Tutka mówi o malarstwie

Jerzy Szaniawski
Czyta się 1 minutę

Rozmawiano o malarzach. Rejent dowodził, że dopiero po śmierci malarza obrazy jego osiągają wielkie ceny. Doktor dawał przykłady, że i za życia wielu osiąga rozgłos i powodzenie. Przytaczał liczne nazwiska.

Profesor Tutka zgadzał się z doktorem, twierdził jednak, że wielu malarzy przymiera głodem.

– Znałem – mówił Profesor Tutka – parę małżeńską, on malarz, ona malarka, i ludzie ci byli po prostu w nędzy. Mieli córeczkę Elżunię i nie mogli już znieść tego, że dziecko ich niedojada.

Pewnego dnia malarz powiedział do żony: „Nałożę łachmany, pojadę do uzdrowiska, będę udawał samouka malującego obrazki. Może doszukają się we mnie geniusza, malującego szczere, bezpośrednie prymitywy”. Na to żona: „To już było. Mam projekt inny: jest moda na dzieci. Malujmy »pod dziecko«. Obrazki nasze będzie podpisywała Elżunia, uczennica klasy II b szkoły podstawowej”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Malowali. Wysyłali na konkursy i wystawy. W Tokio, w Amsterdamie i Łodzi Elżunia wzięła najwyższe nagrody. Podziwiano: bezpośredniość, śmiałość w zestawianiu kolorów, wyobraźnię. Kupowano. Reprodukowano. Para małżeńska zaczęła marzyć już o samochodzie, w którym wraz z genialną Elżunią będą odbywali wycieczki.

– Przepraszam – przerwał sędzia – jak się pan może do takich znajomości przyznawać? To oszustwo! Para w najwyższym stopniu niemoralna.

– I ja byłem czas pewien tego zdania, co pan sędzia. Ale zauważyłem, iż malują obrazki z takim przejęciem, tak szczerze, tak starają się wniknąć w duszę dziecka, że z dnia na dzień sami dziecinnieją. Doszło nawet do tego, iż pewnego dnia, gdy wszedłem do ich mieszkania, zastałem żonę nadąsaną, usta miała jak podkówkę, a malarz płakał. „Czemu płaczesz, Adasiu?” – zapytałem. „Ona mi powiedziała, że się więcej ze mną nie bawi”. I znów zalał się łzami. Płakał tak rzewnie, iż musiałem go uspokajać: „Nie płacz, nie płacz, Adasiu. O! widzisz, ptaszek leci, ptaszek”.

Tekst z archiwum, nr 761/1959 r. (pisownia oryginalna), a możecie go Państwo przeczytać tutaj.

 

Czytaj również:

Profesor Tutka o gwiazdach nad apteką
i
Daniel Mróz – ilustracja z archiwum, nr 815/1960 r.
Doznania

Profesor Tutka o gwiazdach nad apteką

Jerzy Szaniawski

Magister farmacji, zajmujący się nie tylko sprawami swej apteki, ale i sprawą czystości rodzimego języka, opowiadał rozgoryczony o nieprzyjemności, jaka go dziś spotkała: mianowicie, gdy pewien uczeń, który kupował lekarstwo, wyraził się nie poprawnie, magister powiedział mu, jak to powinno brzmieć właściwie; uczeń na to: „niech pan zamknie aptekę i zgłosi się na belfra".
 

Mecenas zauważył, iż chłopiec był oczywiście nieprzyjemny, zwłaszcza że w ten sposób odezwał się do człowieka o jakieś czterdzieści lat starszego. Ale z drugiej strony, nie robiąc żadnych osobistych aluzji, należy zaznaczyć, iż amatorzy-językoznawcy którzy mają zwyczaj poprawiać bliźnich, przerywając im często rozmowę, mogą drażnić! Zwłaszcza, iż jak wiemy, specjaliści-filolodzy są zwykle bardziej tolerancyjni.

Czytaj dalej