Proces sądowy, czyli spektakl z udziałem widowni
i
Rita Gorgonowa, zdjęcie: Happa
Przemyślenia

Proces sądowy, czyli spektakl z udziałem widowni

Paulina Małochleb
Czyta się 13 minut

Relacjonowanie procesu to specyficzna odmiana reporterstwa. Oparta na przesiadywaniu w sądzie, przekopywaniu się przez akta sądowe, relacjonowaniu racji stron. W wersji historycznej – to praca jeszcze żmudniejsza, wymagająca wypraw do archiwów, przeszukiwania czasopism, dzienników i pamiętników. Reporter sądowy nie może być śledczym, nie może być też ani prokuratorem, ani adwokatem, a jednocześnie musi przedstawić argumenty obu stron, opowiedzieć o przebiegu przestępstwa, śledztwie, wreszcie o samym procesie. Porusza się zatem w trzech przestrzeniach czasowych, spina działania wielu osób, splata sprzeczne racje, wrogie sobie strony. Barbara Seidler – jedna z najważniejszych polskich reporterek sądowych – pisze o tej pracy: „Powinnam zachować maksimum obiektywizmu. To jest mój obowiązek. Obowiązek reportera sali sądowej”. Praca reportera sądowego powinna zatem być odzwierciedleniem działania sądu: chłodnym, obiektywnym, sprawiedliwym. Cytat ten jednak wyrywam z kontekstu, bo Seidler czasem w swych reportażach ujawnia własne odczucia, najczęściej złość na bezradność systemu prawnego, a bardzo rzadko sympatię wobec oskarżonych. W pełnym brzmieniu cytat ten powinien wyglądać tak: „A na sąsiedniej sali, do której raz po raz muszę wracać, młody człowiek, student, któremu akt oskarżenia zarzuca czyn ohydny, nie przyznaje się do winy. Zwyczajnie kłamie. Zimny i obojętny na wszystko, co nie dotyczy jego przyszłej życiowej kariery. Powinnam zachować maksimum obiektywizmu. To jest mój obowiązek. Obowiązek reportera sali sądowej. Ale przecież nie mogę. Wiem, że nie potrafię. Z jakąż ulgą wracam do tych recydywistów, samouszkodzeniowców!”.

Najważniejszy proces…

Sprawa Gorgonowej to chyba najgłośniejszy proces kryminalny, jaki kiedykolwiek miał miejsce w Polsce. Rita Gorgonowa, opiekunka dzieci architekta Henryka Zaremby i zarazem jego kochanka, została oskarżona o zamordowanie jego najstarszej córki Lusi. Sprawa trafiła przed sąd dwa razy: najpierw we Lwowie, później w Krakowie, za każdym razem rozpalając uwagę społeczeństwa. Z sądu lwowskiego dziennikarze telefonowali do redakcji, dyktując artykuły, by mogły one jeszcze szybciej trafić do druku. „Ilustrowany Kurier Codzienny” publikował opis przebiegu procesu słowo po słowie, ponieważ oddelegował do niego dwóch, pracujących na przemian, stenografów. Pierwszy wyrok – kara śmierci – został ostatecznie zamieniony na 8 lat więzienia. Gorgonowa opuściła celę we wrześniu 1939 r., tuż po rozpoczęciu wojny. Nie wiadomo do końca, co się z nią później stało. Cezary Łazarewicz, który tej sprawie poświęcił reportaż, odnalazł ją na Śląsku w 1946 r. i tam dopiero ślad po domniemanej morderczyni ginie – być może sama została zamordowana z przyczyn rabunkowych, być może wyjechała na Ziemie Odzyskane. 

…i zwyczajne

Pamiętajcie, że byłem przeciw – tytuł niedawno wydanego zbioru reportaży Barbary Seidler – to ważny cytat, słowa wypowiedziane przez adwokata dyrektorów Zakładów Mięsnych na Służewcu i kierowników sklepów

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Holocaust łapie za serce
i
fragment okładki „Kommanda puff” autorstwa Dominika W. Rettingera; materiały promocyjne
Przemyślenia

Holocaust łapie za serce

Paulina Małochleb

Kicz Holocaustu pojawia się dzisiaj nie tylko w powieściach, ale i w literaturze non-fiction – dotyczy w równym stopniu niedawno wydanych opowieści ocalonych świadków, jak i utworów całkowicie fikcyjnych. O ile jednak nie odczuwamy dyskomfortu, wskazując kicz w powieści o Zagładzie, o tyle krępuje nas odkrycie kiczu w relacjach świadków czy w utworach powstających na podstawie ich biografii.

Na takim właśnie ograniczeniu żerują w dużym stopniu autorzy ckliwych opowieści o Zagładzie, którzy wychodzą z założenia, że metka „oparte na faktach” obroni ich przed zarzutami krytyki i podniesie sprzedaż. Mają niestety rację: kicz Holocaustu świetnie się sprzedaje – nie budzi też dzisiaj większych oporów ze strony odbiorców, a często właśnie kiczowaty sposób przedstawienia jest bardziej pożądany. Tatuażysta z Auschwitz Heather Morris rozszedł się w Polsce w nakładzie 100 tys. egzemplarzy i – jak informuje wydawca – ciągle znajduje się na listach bestsellerów. Latem reklamowano tę książkę w akcji „weź na koc”, a wiele czytelniczek umieszczało zdjęcie okładki na Instagramie w siermiężnej estetyce (koc, zdarty, bury sweter) lub przeciwnie – lifestyle’owej (świeże kwiaty, kawa, kolorowe poduchy, wanna z pianą, tatuaże – lecz bynajmniej nie obozowe).

Czytaj dalej