Problem diety
i
ilustr. Joanna Grochocka
Doznania

Problem diety

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 1 minutę

W związku z powszechną przesadą, jaka dziś ma miejsce, muszę zainterweniować: te wszystkie ostatnie warszawskie kontrowersje doprowadziły do jakiegoś pomieszania pojęć w środowisku wegan i wegetarian, na które nie mogę dłużej przymykać oczu.

Często posługiwano się argumentem "z braku świadomości", przez co rozumiano niemożliwość odczuwania bólu czy brak ktyrycznej refleksji u spożywanego organizmu. Dlatego na przykład niektórzy konsumują krewetkę, sądząc, że ona i tak nic o tym nie wie. I to jeszcze, powiedzmy, rozumiem, w porządku.

Ale dopiero co widziałem na ulicy, jak grupa dzikich wegan pożarła jakiegoś biednego kibica, szalik klubowy traktując jak zwykłą serwetkę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zwróciłem na to uwagę, dużo mówiłem, że to już nie jest weganizm ani nawet wegetarianizm, to jest po prostu kanibalizm, a jakiś weganin odpowiada mi na to, jak gdyby nigdy nic:

– Człowieku, spokojnie, on przecież nie ma żadnej świadomości – i je dalej.

Nie, mówię stanowczo: Nie.

Tego rodzaju praktyki muszę wreszcie spotkać się z globalnym sprzeciwem. 

Czytaj również:

Nuda
i
„Młodość”, Frederick Carl Frieseke, 1926 r., Los Angeles County Museum of Art/Rawpixel (domena publiczna)
Opowieści

Nuda

Łukasz Nicpan

Prawdziwą nudę poznałem w Radomsku, w ceglanym domu dziadków, u których co roku spędzałem wakacje. Całe dwa miesiące w czteroizbowym domu z gankiem pośród ogrodu pełnego kwiatów, malin, jaśminów, krzewów porzeczek i agrestu. Codziennie te same lwie paszcze, malwy, maliny, jaśminy, porzeczki i agrest. W sadzie dojrzewały renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie. Codziennie te same renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie.

W biblioteczce dziadka stały cztery książki po niemiecku, bez obrazków, a po polsku – tylko dwa tomy encyklopedii Orgelbranda. Jedyną książeczkę, jaką przywiozłem ze sobą z Łodzi, rymowaną opowiastkę o amerykańskim milionerze, umiałem już na pamięć. Miała tytuł Mister Twister. Na pamięć znałem nawet nazwisko jej autora. Nazywał się S. Marszak.

Czytaj dalej