Prawda o „Przekroju”
i
ilustr. Joanna Grochocka
Doznania

Prawda o „Przekroju”

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 2 minuty

Przeglądając najnowszy numer "Przekroju", trudno nie dostrzec, że zaskakująco często pojawia się w nim tematyka podróży kosmicznych, UFO i obcych cywilizacji.

Rozmyślałem o tym przez jakiś czas; przez mój umysł przetoczyła się nawałnica niepokojących pytań.

Wreszcie nabrałem pewnych podejrzeń.

Bo jak nie dość do wniosku, że mamy tutaj do czynienia z jakimś rodzajem propagandy?

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W epoce, w której za każdym czasopismem stoi jakiś polityczny interes, jakaś konspiracja, może doczekaliśmy się chwili, kiedy za danym tytułem stoi spisek pozaziemskiej cywilizacji?

Zauważmy, że Raczkowski od lat rysuje kosmitów.

Im dłużej o tym rozmyślałem, tym trudniej mi się oddychało.

Dla kogo ja pracuję?

W pewnym momencie było to już nie do wytrzymania: pojechałem do siedziby redakcji, aby zażądać wyjaśnień.

Kiedy tylko wszedłem do gabinetu naczelnego, powiedziałem bez ogródek:

– Niczego przede mną nie ukryjecie. Wiem, kim jesteście.

Redaktor naczelny odchylił się na krześle.

– Domyśliłeś się, kim jesteśmy, ale najwyraźniej nie wiesz, kim sam jesteś – odparł z uśmiechem.

Dreszcz przebiegł mi po plecach.

– A kim niby jestem? – zapytałem, udając pewnego siebie.

– Jesteś androidem z wszczepionym implantem pamięci.

Nogi ugięły się pode mną.

– Co proszę? – wybąkałem.
– Wydaje ci się, że jesteś Wiśniewskim, ale tak naprawdę jesteś robotem zaprogramowanym, by dla nas pisać – wyjaśnił.

Bez słów odwróciłem się i wybiegłem na ulicę.

Kiedy tylko dostałem się do domu, chwyciłem za klawiaturę i cały ten skandal opisałem, i to nie tylko po to, by dać wyraz swojemu oburzeniu. 

Czytaj również:

Nuda
i
„Młodość”, Frederick Carl Frieseke, 1926 r., Los Angeles County Museum of Art/Rawpixel (domena publiczna)
Opowieści

Nuda

Łukasz Nicpan

Prawdziwą nudę poznałem w Radomsku, w ceglanym domu dziadków, u których co roku spędzałem wakacje. Całe dwa miesiące w czteroizbowym domu z gankiem pośród ogrodu pełnego kwiatów, malin, jaśminów, krzewów porzeczek i agrestu. Codziennie te same lwie paszcze, malwy, maliny, jaśminy, porzeczki i agrest. W sadzie dojrzewały renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie. Codziennie te same renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie.

W biblioteczce dziadka stały cztery książki po niemiecku, bez obrazków, a po polsku – tylko dwa tomy encyklopedii Orgelbranda. Jedyną książeczkę, jaką przywiozłem ze sobą z Łodzi, rymowaną opowiastkę o amerykańskim milionerze, umiałem już na pamięć. Miała tytuł Mister Twister. Na pamięć znałem nawet nazwisko jej autora. Nazywał się S. Marszak.

Czytaj dalej