Powrót Käthe, czyli jak uderzają artystki
i
fot. Bartosz Górka/ Widok wystawy Strajk. Käthe Kollwitz, Hito Steyerl, Keren Donde
Przemyślenia

Powrót Käthe, czyli jak uderzają artystki

Stach Szabłowski
Czyta się 9 minut

Dlaczego warto przywalić dłutem w ekran telewizora? Dlaczego jest źle, skoro jest tak dobrze? Odpowiedzi szukamy na wystawie, której główną bohaterką jest Käthe Kollwitz, pokazana w asyście współczesnych berlińskich gwiazd. Kiedy ostatni raz prace Kollwitz prezentowano w Zachęcie, był rok 1951 i prasa pisała, że artystka zagląda „w otchłań ustroju kapitalistycznego”. Czy od tamtego czasu otchłań ta stała się płytsza, czy pogłębiła się? I co na to sztuka?

„Strajk!” – woła Zachęta. Jej pracownicy i pracownice nie porzucają jednak stanowisk pracy i nie zamykają bram do sal wystawowych. Trwa rok antyfaszystowski – i trzeba działać, trzeba robić wystawy. Główną bohaterką tej pokazywanej przez Narodową Galerię Sztuki jest Käthe Kollwitz, artystka, która życie i sztukę poświęciła protestowi przeciw wyzyskowi, niesprawiedliwości i przemocy. Klasyczkę wspomagają dwie spadkobierczynie jej artystycznego zaangażowania, współczesne gwiazdy z Berlina – Keren Donde i Hito Steyerl.

Strajk to wystawa o sztuce, która nie załamuje rąk i nie składa broni, ale również o dzisiejszym świecie, w którym głos protestu Kollwitz, wyartykułowany 100 lat temu, wciąż brzmi aktualnie. Ta aktualność dobrze świadczy o dziele niemieckiej artystki; o współczesności świadczy gorzej.

*

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„Twórczość Käthe Kollwitz jest twórczością buntu i walki. Bunt i walkę wyraża każda z jej prac wystawionych obecnie w Zachęcie”. Te słowa jak znalazł pasują do wystawy Strajk, mimo że zostały opublikowane w 1951 r. Kollwitz miała wówczas retrospektywę w Zachęcie. Obecna wystawa nie stanowi dokładnej rekonstrukcji tamtej ekspozycji, choć wybór prac artystki jest niemal ten sam.

W roku 2019 kurator Stanisław Welbel zestawia grafiki i rzeźby Kollwitz z gazetką ścienną z wycinkami prasowymi z 1951 r. „Wystawa […] ma na celu obok przekazania społeczeństwu geniuszu twórczego artystki, również elementy postępowe w plastyce niemieckiej, ma pokazać z całą ostrością, jak artyści niemieccy widzieli w swojej własnej ojczyźnie otchłań ustroju kapitalistycznego, jak bezkompromisowo walczyli z burżuazją, jak demaskowali krzywdę i ucisk, jak obnażali przed narodem ropiejące rany wyzysku i ucisku” – czytamy w prasówce, w której język krytyki artystycznej na każdym kroku splata się z językiem stalinowskiej propagandy w ciasno zawiązany supeł.

fot. Bartosz Górka
fot. Bartosz Górka

Wystawa Kollwitz odbyła się w zenicie stalinowskiego wzmożenia. Dwa lata wcześniej Związek Radziecki założył w swojej strefie okupacyjnej Niemiecką Republikę Demokratyczną. Pojawiło się zapotrzebowanie na postaci „naszych”, „dobrych” i postępowych Niemców. W tej roli obsadzona została Kollwitz, pierwsza autorka z Niemiec pokazana w Warszawie po zakończeniu wojny. Artystka miała wystąpić również jako prekursorka socrealizmu, który od trzech lat był obowiązującą w Polsce doktryną artystyczną. Kollwitz nie żyła od sześciu lat. Czy gdyby doczekała zwycięstwa nad faszyzmem, zgłosiłaby akces do oficjalnej artystyczno-propagandowej narracji rozwijanej w bloku sowieckim?

Powrót Kollwitz do Zachęty nieźle jest oglądać jednym ciągiem z wystawą Nigdy więcej w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To również projekt zrealizowany w ramach roku antyfaszystowskiego. Opowiada o burzliwych losach artystycznego protestu, o zawłaszczeniu ruchu antyfaszystowskiego przez sowiecką propagandę i stawia pytanie: co z tej tradycji zostało do dyspozycji współczesnym artystom, którzy angażują twórczość w obronę demokracji i sprzeciw wobec wojny.

Strajk stawia te same pytania. Stalinizm i socrealizm, w które w latach 50. propagandyści usiłowali wmontować twórczość Kollwitz, od dawna należą do historii. O faszyzmie nie da się tego powiedzieć. Czy jednak współczesne post- i neofaszyzmy są podobne do antydemokratycznych ruchów, w cieniu których Kollwitz tworzyła w latach 20. i 30.? A kapitalizm, z którym polemikę rozpoczęła znacznie wcześniej, na początku swojej drogi twórczej, jeszcze w XIX w.?

Cóż, kapitalizm miewa się lepiej niż kiedykolwiek. Odpowiedź na pytanie, jak miewamy się my, żyjące w kapitalistycznym porządku społeczeństwo, trudno skwitować równie jednoznaczną odpowiedzią.

*

Spotkanie Kollwitz na jednej wystawie ze współczesnymi artystkami Keren Donde i Hito Steyerl to nie tylko dialog artystek różnych pokoleń, ale również zderzenie dwóch Berlinów. Donde to izraelska malarka i rysowniczka pracująca w Niemczech od lat. Steyerl jest supergwiazdą dzisiejszego art worldu i laureatką (ustanowionej jeszcze za czasów NRD) nagrody im. Käthe Kollwitz. Obie artystki mieszkają – gdzież by indziej – w Berlinie. To było również miasto Kollwitz. Artystka zaczynała karierę pod koniec XIX w., w czasach, w których stolica Rzeszy wybijała się na pozycję jednego z najważniejszych centrów modernizmu. Największe triumfy święciła w Berlinie weimarskim, metropolii dadaizmu, ekspresjonizmu, biedy, hedonizmu, radykalnych idei artystycznych i jeszcze bardziej skrajnych idei politycznych. Jej biografia kończyła się w Berlinie nazistowskim, w którym sztuka modernistyczna została zakazana. Ktoś powiedziałby, że miała szczęście, iż hitlerowcy jedynie zepchnęli ją na margines życia artystycznego, zamiast wysłać do obozu koncentracyjnego. Niemniej od dojścia Hitlera do władzy nie rozstawała się ze śmiertelną dawką cyjanku, który gotowa była zażyć, gdyby po nią przyszli. Podczas jednego z alianckich nalotów bomby zburzyły jej berlińską pracownię i zniszczyły znaczną część dorobku; później musiała opuścić upadające miasto. Coraz poważniej myślała o samobójstwie; faszyzm, druga wojna światowa i jej rzezie wydawały się ostateczną klęską wszystkich wartości, którym poświęciła życie i sztukę. Przed odebraniem sobie życia powstrzymywały ją tylko błagania bliskich. Zabrał ją atak serca – w kwietniu 1945 r., w przededniu końca wojny.

Kollwitz dobiegała wówczas osiemdziesiątki. Urodziła się w 1867 r. w Królewcu. Jej ojciec Karl Schmidt był prawnikiem, ale z powodu socjalistycznych przekonań porzucił praktykę i został kamieniarzem, a także działaczem rodzącej się SPD. W czasach, kiedy dziewczynki wychowywało się na posłuszne żony, rodzina Schmidtów wyprzedzała epokę, stawiając na edukację, emancypację i samodzielność córek. Bliscy wspierali artystyczne fascynacje Käthe. Kiedy poznała swojego przyszłego męża, doktora Karla Kollwitza, przestrzegali, że małżeństwo może pogrzebać wolność i karierę w sztuce młodej artystki. Obawy okazały się na wyrost – Kollwitz, lekarz i działacz socjalistyczny, był zwolennikiem równouprawnienia. Gdy więc Käthe została matką, dokładał starań, aby macierzyństwo nie oznaczało kresu zawodowych ambicji żony.

Kollwitzowie zamieszkali w Berlinie. Käthe miasto objawiło się jako teatr, w którym nieustannie toczy się spektakl społecznych konfliktów, nierówności i wyzysku. Artystka skupiła się niemal bez reszty na grafice – technice, w której doszła do perfekcji i której pozostała wierna do końca życia. Bohaterem jej czarno-białych, ekspresyjnie rytowanych przedstawień stała się klasa pracująca – jej nędza, ale również bunt i sprzeciw. Ogromne wrażenie zrobili na niej Tkacze późniejszego noblisty Gerharta Hauptmanna, sztuka o powstaniu robotniczym, które wybuchło na Śląsku w 1844 r. Pod jej wpływem powstał słynny cykl grafik, który zarówno w 1951 r., jak i teraz trafił do Zachęty. Tkacze zapewnili jej rozgłos i złoty medal na wystawie w Dreźnie. Dostała go mimo osobistej interwencji cesarza Wilhelma, który usiłował zapobiec nagrodzeniu artystki.

fot. Bartosz Górka
fot. Bartosz Górka

Na początku XX w. Kollwitz była jedyną kobietą, która należała do berlińskiej Secesji, najważniejszej grupy skupiającej ówczesnych niemieckich modernistów. Historycy sztuki zaliczają ją do ekspresjonistów. Artystka była im bliska, ale nie angażowała się w dyskusję o -izmach, która rozgrzewała ówczesną scenę sztuki nowoczesnej; sama formę podporządkowywała społecznej misji, do której zaprzęgła twórczość. „Moja sztuka ma określony cel – mówiła. – Chcę działać wtedy, kiedy ludzie są bezradni i potrzebują pomocy”.

Po pierwszej wojnie światowej, na której poległ jej syn, na czele tej agendy znalazł się pacyfizm: na wystawie w Zachęcie ani w 1951 r., ani dziś nie mogło zabraknąć najsłynniejszej pracy Kollwitz, plakatowej grafiki Nie wieder Krieg – Nigdy więcej wojny.

W czasach stalinowskich w twórczości Kollwitz szukano obrazów oskarżających kapitalizm i takich, które jak Tkacze czy cykl grafik przedstawiających sceny z Wojny chłopskiej sławią rewolucyjne akty buntu – strajki, demonstracje, zamieszki, akty ludowego oporu. W 2019 r. na pierwszy plan jej narracji wysuwa się jednak inny temat, a właściwie inna bohaterka: kobieta jako postać ucieleśniająca alternatywę wobec logiki konfliktu, w którym odpowiedzią na przemoc (systemu) może być tylko inna przemoc (rewolucyjna). Kobieta zmagająca się z nędzą, kobieta pracująca, kobieta aktywistka, matka walcząca o przetrwanie swojego dziecka, matka opłakująca dzieci zabite przez głód i choroby, matka żołnierza wysyłanego przez władzę na front, matka poległego żołnierza – te bohaterki to ofiary systemu stworzonego przez mężczyzn, ale i figury posiadające siłę, aby ten system zmienić. Taką figurą jest także sama Käthe Kollwitz, przez całe życie z uwagą przyglądająca się samej sobie w kolejnych autoportretach. W latach 20. była najsłynniejszą kobietą w niemieckiej sztuce, jedyną artystką, która dostała miejsce w Pruskiej Akademii. Sama jej obecność w życiu publicznym jako kobiety, matki, zaangażowanej społecznie socjalistki i celebrowanej artystki na zdominowanej przez mężczyzn scenie artystycznej miała wymiar żywego symbolu emancypacji.

Czy Käthe Kollwitz podobałby się Berlin, w którym pracują Keren Donde i Hito Steyerl?

Po upadku muru to miasto jest jeszcze bardziej kosmopolityczne i liberalne niż w czasach, w których Kollwitz była jego najsłynniejszą artystką. Rynek sztuki kwitnie na globalną skalę. Przedwojenne dzielnice klasy robotniczej, takie jak Prenzlauer Berg, zamieszkuje branża kreatywna. Dawne dzielnice lumpenproletariatu, np. Wedding, są przedmiotem westchnień hipsterów z całej Europy. W zaułkach Berlina nikt nie umiera z głodu jak w czasach Kollwitz, w fabrykach zamiast harówki do rana trwają imprezy techno.

fot. Bartosz Górka
fot. Bartosz Górka

Jeżeli jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? To pytanie ciśnie się na usta, kiedy w Zachęcie ogląda się prace Keren Donde zestawione z grafikami Käthe Kollwitz. Artystki można rozróżnić po kresce i stylu, ale już nie po tematach. Prace Donde też wypełniają demonstracje, protestujący ludzie i policja tłumiąca ich wystąpienia; bunt, władza, wojna, śmierć, a także kobiety, które są zarówno ofiarami przemocy, jak i figurami sprzeciwu wobec niej. Nic się nie zmieniło? Käthe Kollwitz czerpała tematy z najbliższego otoczenia; Donde też tak robi, tyle że jej najbliższe otoczenie ma już globalną skalę. Współczesny Berlin nie jest polem bitwy na śmierć i życie, nierówności robią tu swoją robotę subtelnie, w białych rękawiczkach; tymczasem spektrum zmagań między siłami wyzysku i uciskanymi przeniosło się, rozszerzyło, jest nim dziś cały świat. Nie zmieniło się to, że istnieją artystki, które za swój najważniejszy artystyczny obowiązek uważają sprzeciw wobec wojny i gwałtu. I jak zwykle, takie artystki – i tacy artyści – należą do mniejszości. Nad wystawą zawisa pytanie o nas, widzów. Kogo jest więcej wśród nas? Wyzyskiwaczy czy wyzyskujących? Ofiar czy sprawców? Tych, którzy się sprzeciwiają, czy tych, którzy milczeniem wyrażają zgodę na status quo?

Czas spędzony na Strajku odmierza rytmiczne uderzenie, powtarzające się mniej więcej co 30 sekund. Tyle trwa wideo Hito Steyerl, wyświetlane w sali, która zamyka wystawę. Film pokazywany jest na dużym, płaskim ekranie. Na początku wypełnia go słowo „Strike”. Napis znika, w kadrze pojawia się Hito Steyerl. Artystka podchodzi do czarnego telewizora, takiego samego jak ten, na którym oglądamy film. W jednej ręce ma młot, w drugiej dłuto, które przykłada do ekranu i mocno uderza. Wyświetlacz pęka, czarną powierzchnię wypełnia teraz abstrakcyjny obraz elektronicznych glitchów uszkodzonej matrycy. Ten wygenerowany uderzeniem dłuta przypadkowy obraz wygląda jak kawał niezłej, formalistycznej nieprzedstawiającej sztuki. A przecież coś przedstawia; angielskie słowo strike oznacza zarówno formę protestu, jak i bezpośrednie uderzenie. Strajk artystek mieści się w tym drugim znaczeniu tego słowa. Ta wystawa nie jest o powstrzymaniu się od pracy, lecz o potrzebie kontynuowania sztuki będącej protestem i która jest jak uderzenie tworzące nowy obraz rzeczywistości. 

 

„Strajk. Käthe Kollwitz, Keren Donde, Hito Steyerl”

kurator: Stanisław Weibel

Zachęta, Warszawa, do 17 listopada

Czytaj również:

Gordon Parks – fotograf zaangażowany
Doznania

Gordon Parks – fotograf zaangażowany

Gordon Parks

Fotoreporter prasowy musi być obiektywny. Z zaangażowaniem zgłębiać temat, wejść w opowiadaną historię, lecz jego obiektywizm nie może być obojętnością. Powinien pogodzić oczekiwania czytelników i redakcji z wiernością sobie, własnym zasadom. To ostatnie jest najtrudniejsze. Z jednej strony widz jest bowiem, podobnie jak fotograf, ciekawy świata, ale z drugiej – szuka rozrywki i bywa po prostu wścibski. Taki właśnie był Gordon Parks.

Fotografie Gordona Parksa mogą dziś przywrócić wiarę w obraz i jego sens. Przybliżają także historię XX w. – dzieje przemian zachodzących nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Potrzebują jedynie kontekstu. Jednak najbardziej wymagają od widza wczytania się, ciekawości świata. Parks całe życie walczył z uprzedzeniami i udowadniał, że nawet najmniejsza zmiana jest warta podjęcia wysiłku. Mamy wybór, trzeba go tylko dokonać.

Czytaj dalej