Po nagraniu kilku świetnie przyjętych autorskich płyt kompozytor Stefan Wesołowski zaktywizował się na polu muzyki filmowej. W ostatnim czasie pisał ścieżki dźwiękowe m.in. do dokumentów Tony Halik i Love Express. Zaginięcie Waleriana Borowczyka. Obecnie pracuje nad irlandzko-polską koprodukcją Wolf, a przed nim kolejne wyzwania. „Przekrojowi” opowiada o muzycznych tradycjach w rodzinie Wesołowskich i o swoich ulubionych soundtrackach. Wspomina też niespodziewane spotkanie z Andrzejem Korzyńskim.
Właśnie ukazała się na płycie twoja ścieżka autorska do filmu Love Express. Zaginięcie Waleriana Borowczyka. Wydała ją wytwórnia Lakeshore, która ma w swoim katalogu soundtracki Johnny’ego Greenwooda, Johanna Johanssona czy duetu Kyle Dixon & Michael Stein – odpowiedzialnych za oprawę muzyczną serialu Stranger Things. Wśród muzyków, z którymi pracowałeś nad tą ścieżką dźwiękową, znaleźli się Tomasz i Piotr Wesołowscy. Całe twoje rodzeństwo zajmuje się muzyką?
Nie całe: mam jeszcze dwie siostry i one akurat nie grają. Co do braci, to wszyscy są związani z muzyką, choć w różny sposób. Tomek wyspecjalizował się w fagocie barokowym. Bardzo dużo koncertuje, gra z najlepszymi orkiestrami muzyki dawnej na świecie, a poza tym jest wykładowcą. Piotrek jest pianistą, który miał romans z muzyką jazzową, ale ostatecznie poszedł w innym kierunku. Jest jeszcze Jacek, który tak jak ja z wykształcenia jest skrzypkiem, ale już na etapie liceum zainteresował się budową instrumentów i jest lutnikiem. Gram na skrzypcach, które dawno temu mi sprezentował.
Grywaliście razem w domu?
Czasami, ale na pewno rzadziej niż chciałaby nasza mama. Przy okazjach świątecznych mobilizowaliśmy się do wspólnego grania, ale w ciągu roku to raczej nie. Dopiero kiedy kończyłem liceum, a Tomek kończył studia, to on zainicjował wspólne muzykowanie. W tym akurat zespole rodziną byliśmy tylko my dwaj, a reszta to byli nasi koledzy i koleżanki. Graliśmy barokowy repertuar.