Ponieważ istnieją
i
Icefall. Szczelina Shiptona. Leży Stanisław Latałło. Na drugim planie: Andrzej Zawada, Kazimierz Rusiecki, Jerzy Surdel, Piotr Jasiński. Fot. Mirek Wiśniewski, album „Polskie Bieguny. Himalaje '74 i Antarktyda '77”.
Doznania

Ponieważ istnieją

Joanna Kinowska
Czyta się 9 minut

Cóż począć, kiedy byliśmy już wszędzie. Wszystko odkryte. Najwyższa góra – checked, bieguny – checked, najniższe miejsce na Ziemi – checked? Po wizycie na Księżycu ludzkość ma duży kłopot. Mars ciągle za daleko. A w promieniu 400 tys. kilometrów byliśmy już wszędzie. Era odkryć, wielkich przygód jest definitywnie za nami, ale przecież możemy w nich uczestniczyć poprzez książki i filmy. Już nie można być pierwszym…

Chyba że… Kto pierwszy przebiegnie kontynent? Kto pierwszy go przejdzie? Przejedzie rowerem, przepłynie rzekę kajakiem, przemierzy Syberię, pustynię, pierwszy na wózku inwalidzkim, pierwszy bez tlenu, bez pomocy, bez zaprzęgu, na nartach ze szczytu itd. Tych odkrywców i eksploratorów jest coraz więcej. Turystyka ekstremalna. Podróżnicy giganci. Są przeglądy, festiwale, alternatywne zawody, nagrody, trofea. Potem książki, wykłady, wspomnienia, filmy, żeby widzowie mogli uczestniczyć.

Więcej. Bywają też inne cele. Poza przekraczaniem własnych granic, sprawdzeniem się w ekstremum, spotkaniami z transcendencją bywają cele konkretne: społeczne, humanitarne, pomocowe. Bo jeśli ktoś już leci na koniec świata z wyczynem do zrobienia, zamiarem pobicia rekordu albo chociaż bycia zapamiętanym w Księdze rekordów Guinnessa, to zwykle chce, żeby świat o tym wiedział. Wyprawa, choćby najskromniejsza, jednoosobowa bez pomocy – odbywa się jednak pod auspicjami licznych sponsorów, są relacje live dzień po dniu, telefony ze szczytu, mnóstwo naszywek z logo na bluzie. Media wiedzą, zatem może to być czyn społeczny, uwidocznienie czegoś, pokazanie, że można, że warto, że się walczy o słuszną sprawę czy komuś pomaga. Klasyka. Ludzie się zrzucają na pomoc, spektakl medialny trwa. Nie dla wszystkich jest on przygotowany. Albo inaczej:

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Superekspres himalajski
i
zdjęcie: Kalle Kortelainen/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Superekspres himalajski

Paulina Wilk

Sile jego marzeń uległ nawet chiński reżim. Zarażający optymizmem Nepalczyk jako jedyny został w tym roku wpuszczony na położoną w Tybecie Sziszapangmę. Ta góra poddała się mu ostatnia. W rekordowym tempie zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczników.

Warunki nie rozpieszczały, aż tu nagle – pogoda dla bogaczy. W nocy z wtorku na środę 22 maja 2019 r. wokół Everestu, najwyższej góry świata, utworzyło się okno sprzyjającej aury. Wiał słaby wiatr, był lekki opad śniegu i przejrzyste niebo. Wszyscy chcieli wejść. Wszyscy, czyli 200 wspinaczy z wydanymi przez Nepalczyków pozwoleniami i ponad 100 pomocników – przewodników i Szerpów. Czekali na tę szansę w namiotach od kilkunastu dni, dla wielu było to marzenie życia, drogo ich kosztowało. Nikt nie zamierzał odpuścić, a na Evereście nie było też nikogo, kto mógłby zapanować nad silnym pragnieniem tak dużej grupy. Spośród 59 oficerów łącznikowych – wyznaczanych obligatoryjnie przez rząd Nepalu do opieki nad ruchem i zdarzeniami na tej górze – w bazie zjawiło się zaledwie pięciu. I nie chcieli wchodzić wyżej. To niezaaklimatyzowani urzędnicy państwowi, źle znoszą duże wysokości, ich kompetencje są teoretyczne. A właśnie ci łącznicy powinni powstrzymać część ekip przed wyjściem na szczyt i udrożnić ruch na pionowej trasie.

Czytaj dalej