Cóż począć, kiedy byliśmy już wszędzie. Wszystko odkryte. Najwyższa góra – checked, bieguny – checked, najniższe miejsce na Ziemi – checked? Po wizycie na Księżycu ludzkość ma duży kłopot. Mars ciągle za daleko. A w promieniu 400 tys. kilometrów byliśmy już wszędzie. Era odkryć, wielkich przygód jest definitywnie za nami, ale przecież możemy w nich uczestniczyć poprzez książki i filmy. Już nie można być pierwszym…
Chyba że… Kto pierwszy przebiegnie kontynent? Kto pierwszy go przejdzie? Przejedzie rowerem, przepłynie rzekę kajakiem, przemierzy Syberię, pustynię, pierwszy na wózku inwalidzkim, pierwszy bez tlenu, bez pomocy, bez zaprzęgu, na nartach ze szczytu itd. Tych odkrywców i eksploratorów jest coraz więcej. Turystyka ekstremalna. Podróżnicy giganci. Są przeglądy, festiwale, alternatywne zawody, nagrody, trofea. Potem książki, wykłady, wspomnienia, filmy, żeby widzowie mogli uczestniczyć.
Więcej. Bywają też inne cele. Poza przekraczaniem własnych granic, sprawdzeniem się w ekstremum, spotkaniami z transcendencją bywają cele konkretne: społeczne, humanitarne, pomocowe. Bo jeśli ktoś już leci na koniec świata z wyczynem do zrobienia, zamiarem pobicia rekordu albo chociaż bycia zapamiętanym w Księdze rekordów Guinnessa, to zwykle chce, żeby świat o tym wiedział. Wyprawa, choćby najskromniejsza, jednoosobowa bez pomocy – odbywa się jednak pod auspicjami licznych sponsorów, są relacje live dzień po dniu, telefony ze szczytu, mnóstwo naszywek z logo na bluzie. Media wiedzą, zatem może to być czyn społeczny, uwidocznienie czegoś, pokazanie, że można, że warto, że się walczy o słuszną sprawę czy komuś pomaga. Klasyka. Ludzie się zrzucają na pomoc, spektakl medialny trwa. Nie dla wszystkich jest on przygotowany. Albo inaczej: