Polubiłam polską szczerość
i
Kadr z filmu „Smak Pho”
Opowieści

Polubiłam polską szczerość

rozmowa z Mariko Bobrik
Łukasz Knap
Czyta się 6 minut

Na trwającym właśnie Azjatyckim Festiwalu Filmowym Pięć Smaków premierę ma film Smak Pho o Wietnamczyku samotnie wychowującym w Polsce córkę.

Autorka to Mariko Bobrik, absolwentka Szkoły Filmowej w Łodzi. W rozmowie z „Przekrojem” opowiada o tym, co przyciągnęło ją do Polski, o poznawaniu kondycji wietnamskiej społeczności w Polsce i o planowanym filmie na temat stanu wojennego, momentu – jak mówi – w którym relacje między ludźmi były zupełnie inne, wszyscy musieli się wspierać, bo inaczej by nie przetrwali.

Łukasz Knap: Jak długo mieszkasz w Polsce?

Mariko Bobrik: Przyjechałam do Polski w 2002 r., czyli mieszkam tu już 17 lat.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Co cię tutaj sprowadziło?

Studia w łódzkiej Szkole Filmowej. Dowiedziałam się o niej jeszcze w latach 90., gdy mieszkałam w Japonii. Japońska telewizja wyemitowała dokument o słynnej uczelni. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się o istnieniu szkół filmowych. Pomyślałam, że mogłabym spróbować się do niej dostać. To była jedyna szkoła w Europie, która na egzaminie nie wymaga znajomości lokalnego języka. Możesz mówić w dowolnym języku, jeśli będziesz mieć tłumacza.

Co wiedziałaś o Polsce, gdy zdawałaś do łódzkiej filmówki?

Nic (śmiech).

Wyobrażam sobie, że twoje pierwsze spotkanie z Polską było szokiem.

Tak rzeczywiście było. Do Polski po raz pierwszy przyjechałam w 1999 r. na zaproszenie koleżanki, którą poznałam w Anglii, gdzie chodziłam do liceum. Tak się składało, że mieszkała w Łodzi. Przenocowałam jedną noc w nieistniejącym już Hotelu Centrum niedaleko dworca Łódź Fabryczna. Chciałam kupić sobie coś do jedzenia, ale jedyne, co mogłam znaleźć, to buda z pieczywem. Miałam ochotę na chałkę, ale nie potrafiłam dogadać się ze sprzedawcą. Ludzie patrzyli się na mnie jak na kosmitkę. Miałam wtedy bardzo krótkie włosy zafarbowane na biało. Musiałam budzić ciekawość. Nie pamiętam, czy udało mi się kupić tę chałkę, ale pamiętam, że szybko wróciłam do hotelu i nie wyszłam z niego do czasu powrotu przyjaciółki.

Kadr z filmu "Smak Pho"

Kadr z filmu „Smak Pho”

Chodziłaś do liceum w Anglii, ale postanowiłaś przyjechać do Polski. Dlaczego?

Bo Polska mnie strasznie zaciekawiła. Nie znałam wtedy historii tego kraju, nie rozumiałam języka i ludzi, ale instynktownie czułam, że skrywa on bardzo ciekawą historię. Coś mnie tutaj ciągnęło.

Wiesz dzisiaj, co to było?

Chyba tak. Przyciągali mnie ludzie, którzy zachowywali się inaczej niż w Japonii czy Wielkiej Brytanii. W tych krajach już dawno konsumpcjonizm zdominował relacje między ludźmi. Tam wszyscy wydają się dla siebie bardzo mili i uprzejmi, ciągle sobie dziękują i przepraszają się, ale nigdy nie miałam wrażenia, żeby ta serdeczność odzwierciedlała prawdziwe uczucia. Myślę, że ludzie pracujący w obsłudze w sklepach czy kawiarniach często są dla ciebie bardzo mili, bo się boją, że stracą pracę. Ukrywają zmęczenie. Za uprzejmością stoi strach. Kapitalizm nauczył te społeczeństwa, że bardziej opłaca się być miłym. W Polsce było inaczej. Może na zewnątrz pracownicy w sklepach nie byli tacy mili, ale gdy się ich poznało bliżej, byli bardzo serdeczni. Polubiłam polską szczerość. Łatwiej mi tutaj było zawrzeć przyjaźnie. W Polsce czułam, że relacje między ludźmi są prawdziwsze, chociaż oczywiście od tego czasu dużo się tutaj zmieniło.

Twój film, Smak Pho, opowiada o Wietnamczyku, który mieszka od wielu lat w Polsce, ale bardzo tęskni za ojczyzną. Też tęsknisz za Japonią?

Ten film nie jest o mnie, chociaż pewnie wyraża pewne moje podświadome myśli. Smak Pho uświadomił mi, że ja też może tęsknię za Japonią, chociaż to nie jest tak, że często o niej myślę. W ogóle rzadko myślę o tym, że jestem Japonką. Więcej czasu zajmuje mi myślenie o tym, co mam zrobić za godzinę lub kiedy mam odebrać córkę z przedszkola. 

Kadr z filmu "Smak Pho"

Kadr z filmu „Smak Pho”

Czy podczas pracy nad filmem dowiedziałaś się czegoś ciekawego o Wietnamczykach żyjących w Polsce?

Wielu rzeczy. Przede wszystkim zrozumiałam, że w Polsce żyje już kilka wietnamskich generacji. Wielu przyjechało w latach 60. i 70., kolejna wielka fala była w latach 90. Aktor, który gra w moim filmie, przyjechał do Polski na studia. Dziś jest informatykiem. Jest coraz większa grupa Wietnamczyków, która urodziła się w Polsce i też już ma dzieci. Ich status społeczny jest bardzo różny. Niektórzy są zamożni, inni biedniejsi. Wykonują najróżniejsze zawody. Łączy ich jedno: są bardzo pracowici.

Nie myślałaś o tym, żeby nakręcić film o Japończyku?

Kręcę filmy intuicyjnie. Często zauważałam Wietnamczyków na zimowej ulicy. Jeszcze zanim zaczęłam pisać scenariusz, miałam mylne wrażenie, że w Wietnamie przez cały rok jest bardzo gorąco i przyjemnie. Wyobrażałam sobie, że życie w Polsce musi być dla nich bardzo trudne ze względu na warunki pogodowe. Dlatego chciałam, żeby moim bohaterem był kucharz, który gotuje gorące, pełne kolorowych warzyw posiłki, które będą dla niego wehikułem do kraju jego urodzenia. Ten obraz podyktowała mi podświadomość. Tak naprawdę dopiero na etapie pisania scenariusza dowiedziałam się, że Wietnamczycy są jedną z największych mniejszości żyjących w Polsce.

Dość biegunowo wypowiadasz się o Polsce i Wietnamie. Myślisz tak samo o Japonii i Polsce?

Niezupełnie. Japonia, podobnie jak Polska, lubi szarości. Budynki są tam raczej geometryczne i szare. Ale oczywiście kultura jest zupełnie inna.

Często wracasz do Japonii?

Przynajmniej raz w roku.

Wyobrażasz sobie, że mogłabyś tam kiedyś wrócić na stałe?

W tym momencie nie wyobrażam sobie takiego scenariusza, bo mam w Polsce pracę i rodzinę. Ale kto wie, może jak będę starsza, będę myślała o tym inaczej.

Brakuje ci w Polsce czegoś, co jest w Japonii?

Niczego mi nie brakuje. Kiedyś szukałam różnic, ale przestałam myśleć w takich kategoriach. Przez pewien czas brakowało mi japońskiego jedzenia, ale w tym momencie kuchnia w Polsce jest tak różnorodna, że nie wykluczam, że w Japonii będę tęsknić za polską kuchnią.

Myślisz, że w Polsce jest ci w pracy łatwiej jako kobiecie?

Trudno mi powiedzieć, bo nigdy nie pracowałam w Japonii, ale wydaje mi się, że tam rzeczywiście jest sporo oczekiwań społecznych dotyczących rodzenia i wychowania dziecka. Kobieta ma tam nie tylko urodzić dziecko, ale też znaleźć czas na pracę. Z drugiej strony poznałam Polki, które czują podobną presję ze strony otoczenia. Być może jest to już globalny trend.

Jesteś przed premierą swojego pierwszego filmu, czy masz już pomysł na kolejny?

Tak, właśnie piszę scenariusz, którego akcja rozgrywa się w czasie stanu wojennego.

Co interesuje cię w tamtym momencie historycznym?

Wiele rzeczy. Zauważyłam, że wiele osób nie chce o nim myśleć i mówić. To był bardzo trudny czas, w którym nikt chyba nie miał już złudzeń, że będzie lepiej, że komunizm przetrwa. Ideały rozpadały się na oczach ludzi. Chciałabym przyjrzeć się temu trudnemu czasowi bliżej. Jestem Japonką, nie mam żadnych uprzedzeń do PRL-u. Bynajmniej nie widzę go przez różowe okulary, ale wydaje mi się, że można odnaleźć w tamtych czasach coś wartościowego.

Co takiego?

Ideę solidarności. Relacje między ludźmi były wtedy zupełnie inne, wszyscy musieli się wspierać, bo inaczej by nie przetrwali. Zawsze mi się wydawało, że to jest naturalny stan, że jesteśmy od siebie zależni. Tymczasem dzisiaj człowiek może funkcjonować bez innych. I może trwać w iluzji samowystarczalności do końca życia. Czuję podskórnie, że coś jest nie tak. Niby społeczeństwa są bogatsze, ale rosną nierówności społeczne. Nasze kontakty z ludźmi są zapośredniczone przez ekrany. Tracimy ze sobą bezpośredni kontakt. Dlatego myślę, że warto przyjrzeć się czasom, kiedy relacje między ludźmi były prostsze i bardziej naturalne.

 

Czytaj również:

Walka klas
Doznania

Walka klas

Jakub Popielecki

Wśród reżyserów zapanowała moda na pouczanie widzów. Bracia Russo i Quentin Tarantino wystosowali oficjalne listy zabraniające spojlerowania ich ostatnich filmów. Joon-ho Bong poszedł jeszcze dalej. Tuż przed seansem Parasite twórca pojawia się we własnej osobie na ekranie kinowym, by poprosić odbiorców o dyskrecję. Nie powiem: całkiem słusznie. O ile trudno iść na Avengers czy Tarantina bez oczekiwań, jako widz-tabula-rasa, który nie słyszał nigdy o Marvelu czy Pulp Fiction, to da się obejrzeć Parasite „na czysto”. Polecam.

Oczywiście nieprzewidywalność Parasite była absolutnie do przewidzenia. Koreańczyk Bong wyrobił sobie nazwisko na myleniu tropów i drastycznych przeskokach między tonacjami, gatunkami i tematami. Jego Zagadka zbrodni (2003) czy Okja (2017) przyzwyczaiły nas, że „straszne” nie wyklucza „śmiesznego” ani nawet „wzruszającego”. Że „lekkie” może być zarazem „ambitne”. Nigdy wcześniej twórca nie wydobył jednak aż tylu nut z dysonansu między wysokim a niskim. W sumie aż się prosiło: tym razem historia sprzyja mezaliansom.

Czytaj dalej