Chociaż niechętnie angażuje się w inicjatywy związane z obroną praw kobiet i nie przepada za nazywaniem jej ikoną feminizmu, francuska reżyserka Claire Denis od lat pozostaje wierna jego ideałom. Realizuje filmy niewygodne, naruszające tabu, wymykające się klasyfikacjom gatunkowym i tematycznym. O płci rzadko mówi wprost, bo nie chce przeciwstawiać sobie tego, co męskie, i tego, co żeńskie, ale też nie uchyla się od poszukiwań odpowiedzi na pytania o źródła konfliktu. Silna, niespokojna, bezkompromisowa, zadziorna.
Produkcja jej pierwszego w karierze anglojęzycznego filmu, który możemy już oglądać na ekranach polskich kin, przebiegała w wyjątkowo dramatycznych okolicznościach. W ciągu trzech tygodni od rozpoczęcia zdjęć do High Life zmarła mama reżyserki, pozostawiając po sobie niemożliwą do zapełnienia, dojmującą pustkę. Chociaż Denis twierdzi, że strata ukochanej osoby nie miała wpływu na ostateczny kształt filmu, trudno nie doszukiwać się paraleli między fikcją a rzeczywistością. High Life to w końcu historia ostatniego człowieka na Ziemi, który musi przetrwać, by zająć się maleńką córką – jedynym, co mu pozostało z dawnego życia.
Magdalena Maksimiuk: Pani najnowszy film, przygodowy High Life, był wyjątkowym przeżyciem również z pozaartystycznych względów. Dlaczego?
Claire Denis: Moja kochana mama umierała, kiedy go kręciliśmy. Nie da się tego inaczej opowiedzieć, trzeba prosto z mostu. Proszę się o mnie nie martwić, nie szukam współczucia,