Ostrzeżenie. Narracja dwóch prędkości Rafała Milacha
i
Zdjęcie: Rafał Milach – dzięki uprzejmości artysty;
Opowieści

Ostrzeżenie. Narracja dwóch prędkości Rafała Milacha

Joanna Kinowska
Czyta się 9 minut

Rafał Milach wraca do korzeni. Tak to jest generalnie odbierane. Obsypany nagrodami artysta wizualny i fotograf znowu opowiada o granicach, kontroli oraz zarządzaniu strachem, a jego opowieść z czasem nabiera coraz głębszego, niepokojącego znaczenia.

Zaczął mocno – dokumentem o młodych Rosjanach 7 pokoi, który pokazał w 2012 r. w Zachęcie, oraz w książce opublikowanej w niemieckim wydawnictwie Kehrer. Potem Czarne morze betonu, W samochodzie z R., The Winners – kolejne książki to był jeden wielki zachwyt, fotografia dokumentalna wyniesiona na niemożliwy wcześniej poziom edytorski, na dodatek sprzedawana i zauważona w świecie.

W 2017 r. przyszedł Pierwszy marsz dżentelmenów w Kolekcji Wrzesińskiej i znów międzynarodowe rozchwytywanie. Ale już kompletnie inny kierunek – wystawa, faktycznie przeprowadzony ulicami Wrześni marsz oraz książka złożona z kolaży, przetworzonych zdjęć z archiwum, zabaw formalnych, dążenia do abstrakcji. Środowisko zdębiało. Pierwszy marsz…, podobne jak następny projekt Milacha, Prawie każda róża na barierkach przy Sejmie, to pewnego rodzaju ukłon w stronę najpiękniejszej karty konceptualnej z głębokich lat 70. oraz plastyczne poszukiwania gestu. W szczególności Prawie każda róża… – o układzie harmonijki: z jednej strony typologia i wyliczanka róż przynoszonych przez protestujący tłum, a z drugiej zrastrowane portrety pilnujących policjantów. Te gesty i zmiany już się nie spodobały. Owszem – wystawy, wyróżnienia, nagrody, jednak przeciętny Kowalski mówił: „Milach się skończył, wydziwia, woda sodowa uderzyła mu do głowy”. Bo po prawdzie mogła. W tym czasie Milach dołączył do Agencji Magnum, był obecny wszędzie, wyskakiwał z lodówki. Po drodze były jeszcze zin/wydawnictwo „Pressident”, a także wystawy i książki z kolektywem Sputnik Photos. Było również zawiązanie Archiwum Protestów Publicznych (kilkanaścioro artystów z całego kraju dokumentujących protesty) i ogromna popularność tej inicjatywy: poświęcono jej ekspozycje, pisały o niej gazety – czyli od galerii po ulice. Na dodatek nominacja do „Paszportów Polityki”, a po drodze jeszcze wyczekiwana od dawna wystawa indywidualna Odmowa, która też nie dała Kowalskiemu satysfakcji. Bo Milach ciągle wydziwiał. Jednak w ważnej i słusznej sprawie. Poszukiwał czegoś poza fotografią – fuzji z innymi dziedzinami sztuki (wystawa Drgania) – lecz to nadal było wyraziste i zrozumiałe. A więc nie, sodówka nie uderzyła.

Nagle, w połowie 2021 r., wyszły dwie książki: Strajk oraz I am Warning You. Przypatruję się im półtora roku po ich premierach, ponieważ ciekawi mnie, jak zostały odebrane przez publiczność oraz w jakim kierunku idzie autor. Oba nakłady na wyczerpaniu, co przy osobie autora w ogóle nie dziwi. Znam przynajmniej tuzin osób, które na wszelki wypadek zawczasu kupują po dwa egzemplarze. Na zaś, na plan emerytalny, na uposażenie wnuków.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Rafał Milach "I am Warning You" – dzięki uprzejmości artysty;
Rafał Milach „I am Warning You” – dzięki uprzejmości artysty

Premierowy pokaz materiału z książki Strajk był jedną z tłumniej odwiedzanych wystaw na Warsaw Gallery Weekend. Potem pokazy w MSN, Galerii Labirynt, a dalej w Berlinie i Landskronie. Nagrody – książka roku w konkursie Grand Press Photo oraz Autorska książka na Les Rencontres de la Photographie w Arles. Milach ponownie wyskakuje z lodówki! Co z tego wynika? To, że ma coś do powiedzenia. To nie są przypominajki z archiwum, usilna obecność na scenie, kiedy widownia już ziewa, ale precyzyjnie zaplanowane fragmenty większej całości. Ciągle w tym samym polu zainteresowań.

Nadzieja na upadek

Porozmawiałam z Rafałem Milachem, by dowiedzieć się, co tak naprawdę wziął na warsztat w ostatniej książce: historię regionu, propagandę czy inne palące problemy.

„Kiedy zaczynałem pracę, research i zdjęcia do I am Warning You, wiedziałem, że najważniejsze będzie uwikłanie granic w dominujące wówczas narodowe narracje. To historia o kontroli, relacji władza–społeczeństwo, manipulacji informacją i jej przepływem. Czyli wszystko to, co składa się na mój długoterminowy projekt Odmowa. I am Warning You jest po prostu kolejnym rozdziałem” – mówił Milach.

Ten rozdział nie jest prosty. Wymaga od czytelnika wiele. To cztery publikacje zamknięte w jednym pudełku. Obwoluta to niedoszacowane określenie. Wnikliwie śledzący karierę Milacha i projektantki Ani Nałęckiej-Milach, a także całego Sputnik Photos muszą mieć powidok z książki kolektywu Miejsce odległe. Wówczas w jedno tekturowe opakowanie wrzucono bardzo różne w formie wizualnej wypowiedzi członków Sputnik Photos. Teraz porządek, ten sam format. Trzy książki fotograficzne i jeden „reader” – zbiór tekstów. Powidoki po żółtym papierze trzymają się oka długo, jak od patrzenia w lipcowe słońce. Ale ten ból trzeba przetrwać, bo Ziemowit Szczerek, Michael Dear oraz Antje Rávic Strubel dają niesamowity kontekst, pole do rozważań i tło. Zbiór można czytać w dowolnej kolejności: na początku, w środku, na końcu; można wrócić. Byleby przeczytać, bo bez tego łatwo ulec wrażeniu, że to takie ot wydziwianie.

„Teksty są w tej publikacji kluczowe. Kreślą kontekst, tło historyczne i geopolityczne problemu. Pozwalają zrozumieć jego złożoność i długofalowość, co stanowi dobrą kontrę do materiału wizualnego, który dotyka bardzo krótkiego odcinka tej osi czasu. Dla autorki i autorów granice mają też wymiar bardzo osobisty” – wyjaśnia Milach.

Poszłam po kolei: najpierw mur berliński – Death strip, potem Węgry – I am Warning You, a na koniec Meksyk/USA – #13767. Tak stoi w spisie treści, nie widzę konieczności wyznaczania innego biegu.

Rafał Milach "I am Warning You" – dzięki uprzejmości artysty;
Rafał Milach „I am Warning You” – dzięki uprzejmości artysty

Zapytałam Milacha, przed czym nas ostrzega:

„Przed narracją, że mury są w stanie przed czymś ochronić. To raczej pomniki zarządzania strachem. Usłyszałem kiedyś znakomite zdanie: »Cywilizacja, która zaczyna budować mury, oznacza jej szybki upadek«. Możemy się przeglądać w tych sytuacjach, jak to się będzie rozwijać”.

A potem zdjęcia. Nie, nie. Znacznie więcej niż tylko zdjęcia. Ich układy, rozmieszczenie, kolejność. Chyba nie ma lepszego przykładu, by wyjaśnić, że układ, rozmiar oraz edycja fotografii to nieprawdopodobna moc i siła w opowiadaniu historii. Death strip to przemiłe wizualnie skrawki z Berlina. Robione wedle ostatniego „Milachowego stylu”, czyli przypalone lampą błyskową fragmenty, a nie szerokie spojrzenia. Dużo tu kamieni, obiektów, dużo zdenerwowania, te fragmenty muru, ta inwentaryzacja przeszkadza w obejrzeniu zdjęć. Dość ryzykowny zabieg i już w głowie słyszę tego Kowalskiego, który znowu komentuje, że to wydziwianie, że fotografia przestała wyglądać i znaczyć. Tymczasem Milach pomnożył te wartości przez nakładanie zdjęć. Napięcie między pamięcią o granicy i murze a artefaktami – wręcz zabawnymi, z absurdalnymi cenami. To nie tyle tytułowe ostrzeżenie, ile zachęta, zapowiedź, nadzieja na upadek.

Potem jednak jest ogromnie gorzko, kiedy wkraczamy na Węgry. Nie ma już żadnego sentymentu, pamięć o zjednoczeniu Niemiec, o wyzwoleniu z podziału przez żelazną kurtynę zupełnie przebrzmiała. Wkraczamy w opresję. Płot, drut, kamery, wojsko. Sfotografowane inaczej. Szerzej, ładniej, atrakcyjniej. I ciekawie: obrazy przepływają przez ścięte strony. To takie łagodzenie złowieszczego napięcia. A na koniec – uwaga, spojler! – pole kukurydzy w nocy. Niemal profetyczne.

Ostatnia część książki to wypadkowa formalnych zabiegów z dwóch poprzednich. Milach bierze raport o murze na granicy amerykańsko-meksykańskiej i dopisuje swoje notatki wizualne. Jak jest, co widać, jak się z tym żyje. Wyrabiamy sobie opinię. A w tle nieosiągalne ważne słowa; poczucie, że ktoś tu coś zataił, zakleił, wyciął. Propaganda kontra życie codzienne. Wybuchowa mieszanka.

Trzy mury, trzy granice, trzy różne książki o jednym problemie. Precyzyjnie poukładane. Niesamowity ładunek. Wrażenie, że ktoś dla nas, czytelników, przekopał archiwa, dotarł do końca Internetu, włamał się na amerykańskie serwery rządowe, a w końcu pojechał na miejsce i wszelkimi możliwymi sposobami opowiedział, jak jest naprawdę.

„Mur berliński, historycznie najstarszy, fizycznie już nie istnieje. Płot, a potem mur amerykański na granicy z Meksykiem zaczął powstawać zaledwie kilka miesięcy po upadku muru berlińskiego. Płot Orbana jest najmłodszy, ale też dla nas w Europie Środkowo-Wschodniej współcześnie najbliższy, przez co bolesny. Te trzy miejsca, chociaż geograficznie odległe, tworzą jedną wspólną historię”.

Granice zaangażowania

Ta historia także przeczekała. Książka była gotowa w 2020 r., perypetie pandemiczne opóźniły wydanie o rok. Ukazała się dokładnie wtedy, gdy zaczęło wrzeć na granicy polsko-białoruskiej. Ostrzeżenie nabrało innego znaczenia. Milach to przewidział?

„W kontekście kryzysu humanitarnego na granicy białorusko-polskiej I am Warning You traci swój geograficzny wymiar i zaczyna być jeszcze bardziej o problemie systemowej przemocy wobec osób uchodźczych. Nie dotarłem na tę granicę jako fotograf. Zastanawiałem się w tej sytuacji, czy działania wizualne są w ogóle adekwatne”– mówi.

Utrata zaufania do obrazu? Do pojedynczego kadru?

„Zaangażowałem się w działania pomocowe z Warszawy, które wydawały mi się wówczas bardziej wymierne. Powstające na granicy białoruskiej obrazy powinny być upowszechniane, ponieważ stanowią ważne świadectwo łamania praw człowieka. Uznałem jednak, że moja obecność jako kolejnego fotografa nic tam nie wniesie. A na działania pomocowe na granicy po prostu nie miałem siły”.

Rafał Milach "I am Warning You" – dzięki uprzejmości artysty;
Rafał Milach „I am Warning You” – dzięki uprzejmości artysty

Pojawiają się pytania – w środowisku i tuż obok niego – na ile trzeba być na miejscu, przypatrywać się czy działać? Jeden twórca, aktywista na ulicach, opowiadacz większej historii, storyteller. Gdzie leży granica tych działań? W skrócie: czy artyście wolno być aktywistą? I jak to się ma do dokumentu?

„Granice zaangażowania każdy z nas ma ustawione w innym miejscu. Dla kogoś punktem wyjścia jest np. symetryzm narracyjny czy tak często kwestionowany obiektywizm, w który osobiście nie wierzę. Dla kogoś innego czymś naturalnym będzie otwarta deklaracja poglądów. Jeżeli myślę o sobie w kontekście Archiwum Protestów Publicznych, to zdecydowanie bliżej mi do tej drugiej postawy, z kilku powodów. Nie jestem na ulicach na zlecenie. Wyczuwam silną dysproporcję siły pomiędzy protestującymi społecznościami a władzą. Identyfikuję się z postulatami protestujących, dlatego moja fotografia w tym przypadku ma charakter wspierający, solidarnościowy i ustawia się po stronie tych, którzy w relacji władzy są na pozycji słabszej. Tego typu postawa została wymuszona przez polityczny kontekst, w którym zostaliśmy umieszczeni. Czy wizualny aktywizm nie jest pewnym rodzajem dokumentu? Moim zdaniem te dwie rzeczy się nie wykluczają – deklaruje Milach. – Jeżeli chodzi o inne działania, to operuję narracjami dwóch prędkości. Z jednej strony jestem zaangażowany w projekty interwencyjne, takie jak A-P-P czy UAtlas, z drugiej – pracuję długoterminowo i w wolniejszym trybie krytycznie przyglądam się władzy, systemowej opresji i kontroli”.

Dlatego Milach jedzie potem do Ukrainy, w pierwszym dniu wybuchu wojny. Ale później znowu znacznie bardziej widzialne są jego działania okołofotograficzne, np. angażuje się w wydawanie gazet. Reaguje na obrazy, zamiast je tworzyć.

„Jestem aktywny na wielu polach – przyznaje. – Staram się reagować i być przydatny tam, gdzie akurat jestem, działać lokalnie, czyli np. budować reprezentację wizualną protestów związanych z wojną w Ukrainie czy kryzysem humanitarnym na granicy białorusko-polskiej, ale też być z aparatem na granicy polsko-ukraińskiej czy w samej Ukrainie, chociaż daleko od linii frontu”.

Kończąc naszą ostatnią rozmowę, spytałam go, co będzie robić za kilka, może 10, lat. Gdzie siebie widzi?

„To bardzo odległa perspektywa, jeżeli pomyślę o tym, co wydarzyło się przez ostatnie trzy lata, i o tym, w jakim miejscu twórczo się znalazłem. Nic z tego nie było zaplanowane, chociaż wszystkie działania były w pewien sposób intencjonalne. Mam nadzieję, że będę użyteczny społecznie w mojej praktyce artystycznej oraz że w dalszym ciągu będę znajdował sens w tym co, robię”.

Rafał Milach „I am Warning You” – dzięki uprzejmości artysty;
Rafał Milach „I am Warning You” – dzięki uprzejmości artysty

Rafał Milach „I am Warning You”
Projekt: Ania Nałęcka-Milach i Rafał Milach
Wyd. GOST, Londyn 2021

Szerzej o twórczości Rafała Milacha przeczytaj także w rozmowie: „Rafał Milach: Od przestrzeni prywatnej do publicznej”.

Czytaj również:

Stworzyć siebie (na nowo)
i
"To jest rzecz wtórna" Anny Hartman-Ksycińskiej – dzięki uprzejmości artystki
Opowieści

Stworzyć siebie (na nowo)

Joanna Kinowska

W ostatnim czasie ukazały się dwie książki fotograficzne poświęcone młodzieży: Future Perfect Zosi Promińskiej oraz To jest rzecz wtórna Anny Hartman-Ksycińskiej. Obie – choć w zupełnie różny sposób – konfrontują nas z ważnymi pytaniami i pokazują, że nie ma dróg na skróty.

The sky is the limit. Pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałam to zdanie – jako zachętę do myślenia szerzej, bez obaw, porzucając ograniczenia. To było w pracy i było nowością. Taka korpomowa w galerii sztuki współczesnej nie bardzo mi pasowała. Nie do końca wiedziałam też, co zrobić z tym wezwaniem. Bo czyż może być więcej wolności niż w sztuce? A tu nagle jakieś niebo i nieograniczone możliwości. Pamiętam ten zgrzyt i pewnego rodzaju żałość, że nie usłyszałam tego zdania wcześniej, najlepiej przed maturą albo nawet przed liceum. Wtedy pewnie miałoby więcej sensu. Czy ktoś je w ogóle mówi młodzieży? Czy takie wspaniałe bon moty przynależą do korpoświata, w którym ludzi trzeba motywować, nakręcać, bo stracili już całą nadzieję? Myśl poza schematem (out of the box), wyjdź ze strefy komfortu, think big, jesteś zwycięzcą. Młodzież i tak z tego korzysta, prawda?

Czytaj dalej