Ośle popołudnie
Promienne zdrowie

Ośle popołudnie

Adam Aduszkiewicz
Czyta się 11 minut

W połowie życia przychodzi pora, by uważnie przyjrzeć się sobie. Przekroczenie granicy wieku średniego nie zapowiada schyłku, lecz najważniejszy etap wędrówki, której celem jest zrozumienie, kim było się w życiu i kim się jest teraz.

Środek życia może być trudny. Coś najwyraźniej się kończy i nie wiadomo, co się zaczyna. „W środku wędrówki żywota naszego/Jak dziecko w ciemnym się zgubiłem lesie/Gdzie żadnej ścieżki oczy nie dostrzegą” – pisał Dante w Boskiej Komedii. Łatwo przegapić chwilę, gdy z wyraźnych dróg schodzi się w ciemny las. Mówimy o kryzysie połowy życia, ale rzadko o tym, że kryzys wiąże się z zaskoczeniem, że znaleźliśmy się właśnie w tym szczególnym miejscu ziemskiej drogi.

Raczej nikt nie pamięta początku swego życia, a świadomość końca umyka nam w natłoku pilnych spraw. Stale coś zaczynamy i kończymy: szkołę, studia, romanse, związki… Jedziemy na wakacje i wracamy z wakacji, zaczynamy ważny projekt i kończymy go. Czasem zamknięcie jakiegoś etapu życia jest okazją do celebrowania sukcesu, a innym razem trzeba pogodzić się z porażką. Tak się to toczy. A koniec? Czasem z okazji Nowego Roku, odwiedzin na cmentarzu 1 listopada lub śmierci kogoś bliskiego przypominają się facebookowe mądrości o tym, czego kto żałował, a czego nie, w ostatniej godzinie. Potem życie wraca w swoje koleiny. Pęd daje złudzenie trwałości, życia bez początku i bez końca.

Jakąś przestrogą jest jedna z bajek braci Grimm, która opowiada o tym, jak Bóg decydował o długości życia wszystkich stworzeń.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Osioł, pies i małpa

W skrócie było tak: pierwszy przyszedł do Boga osioł i spytał, jak długo ma żyć. Bóg odparł: „30 lat. Czy jesteś zadowolony?”. „O Panie, to za długo! – zawołał osioł. – Pomyśl o mojej bolesnej egzystencji. Dźwigać ciężary od rana do zmierzchu i obrywać kopniaki i baty. Skróć mi, proszę, ten czas”. Bóg się zlitował i dał mu 18 lat.

Gdy osioł odszedł zadowolony, przyszedł pies. „A ty jak długo chcesz żyć? – spytał Bóg. – Dla osła 30 lat było za długo, ale ty powinieneś być z nich szczęśliwy”. „Panie – odparł pies – czy taka jest Twoja wola? Pomyśl, ile muszę biegać. Moje nogi nie wytrzymają tak długo. A co będzie, gdy stracę głos od szczekania i zęby od gryzienia?”. Bóg uznał, że ma rację, i wyznaczył mu 12 lat.

Następnie przyszła małpa. „Ty na pewno chciałabyś żyć 30 lat – powiedział Pan. – Nie musisz pracować jak osioł ani jak pies, będziesz zawsze zadowolona z siebie”. „Och, Panie – odrzekła. – Zwykle robię sztuczki i stroję miny, żeby rozśmieszyć ludzi, ale gdy dadzą mi jabłko i je ugryzę, okazuje się kwaśne. Często za żartem kryje się smutek. Nie wytrzymam 30 lat”. Bóg zlitował się i dał jej 10 lat.

Na końcu pojawił się człowiek, wesoły, zdrowy, pełen wigoru i poprosił Boga o określenie długości jego życia. „Będziesz żył 30 lat – powiedział Pan. – Czy to ci wystarczy?” „Tak krótko?!” – zawołał człowiek. „Dobrze – powiedział Bóg. – Dodam ci 18 lat osła”. „To za mało” – odparł człowiek. „Będziesz miał 12 lat psa”. „To ciągle za mało”. „Dam ci jeszcze 10 lat małpy – powiedział Bóg – ale nic więcej”. Człowiek odszedł niezadowolony.

Człowiek żyje więc 70 lat. Pierwsze 30 to jego ludzkie lata. Ma wtedy zdrowie, pracuje z przyjemnością i jest zadowolony z życia. Następnie przychodzi 18 lat osła, gdy dokłada się mu kolejne ciężary, a kopniaki i baty są nagrodą za wierną służbę. Potem 12 lat psa, gdy leży w kącie, powarkując, ale nie ma już zębów, żeby gryźć. A gdy ten czas minie, pozostaje mu 10 lat małpy. Robi głupie rzeczy i jest pośmiewiskiem dla dzieci.

Przytaczając tę bajkę na początku książki The Cycle of Life, współczesny jungista Erel Shalit pisze: „Historia braci Grimm mówi o fundamentalnej, ale nie absolutnej prawdzie o życiu. Przynosi zdrową i gorzko-słodką kompensację potocznej wiary i wirtualnego uwielbienia dla zdawałoby się wiecznej, a przynajmniej długotrwałej młodości, oraz towarzyszącego mu stłumienia ciemniejszych stron życia i wyparcia śmierci”. Bajka jest przestrogą przed nadmierną wiarą we własne siły. To się skończy, mówi, a potem będzie gorzej. Tyle wiedzieli o życiu opowiadający ją wnukom dziadkowie i babcie.

Chwilowa skupina atomów

Że ludzie nie chcą nic wiedzieć o nieuchronnym końcu, a największe namiętności i pożądanie budzi to, co ma pozór wieczności, już ponad 2 tys. lat temu dostrzegł Demokryt, jeden z pierwszych greckich filozofów. To on stworzył pojęcie niepodzielnej cząstki materii. Atomy wirują w przestrzeni, łączą się w większe całości, a potem znów rozpraszają. Wszystko, co nas otacza, to chwilowe skupiny atomów. Każdy z nas jest taką skupiną, która trwa przez jakiś czas, by zniknąć, rozproszyć się w bezkresie. Przeczucie, że tak właśnie jest, leży u podstaw wszystkich ludzkich lęków. Niepokoją nas zmiany, boimy się rozstań, nieszczęśliwych wypadków i chorób, bo przypominają, że wszystko się skończy.

Ten lęk napędza żarliwe próby udowodnienia sobie, że może być inaczej. Ludzie, uczył Demokryt, podziwiają to i pożądają tego, co wygląda na tak wspaniałe, tak potężne, że zdaje się odporne na przemijanie. Imponujące wizerunki bogów i ich świątynie, blask, którym lubi otaczać się władza, pycha bogactwa mają przekonać, że będą trwały wiecznie. A to tylko fantomy utkane z ludzkich obaw i nadziei. Równie nietrwałe, jak wszystko inne. To właśnie, przestrzegał Demokryt, lękliwy podziw dla fantomów, złudne pragnienie nieśmiertelności jest prawdziwym źródłem ludzkich cierpień.

Fantomów nie warto się lękać ani ich podziwiać. Demokryta nazywano śmiejącym się filozofem, bo – jak głosi legenda – często głośno się śmiał. Jedni powiadają, że z głupoty ludzi pochłoniętych pogonią za złudzeniami, a inni, że z zachwytu nad ulotnym istnieniem i z radości życia. Bo to cudowne, że coś się wyłania z chaosu i rozkwita, osiąga pełnię i gaśnie.

Od ucznia do wędrownego mnicha

Od dawna ludzie próbowali opisać ten proces. Być może najstarszym znanym pomysłem na mapę życia, dzięki której można zachować orientację, wiedzieć, kiedy gdzie się człowiek znajduje, jest tradycja wedyjska, dzieląca życie na cztery okresy. Zasadniczo inne niż te, o których opowiedzieli bracia Grimm. Każdemu z tych okresów przyporządkowane są konkretne zadania i powinności. Każdy ma swoją wartość i cel w ogólnym planie życia.

Najpierw trzeba być uczniem czy uczennicą, pod kierunkiem nauczyciela studiować święte teksty, przygotowując się do przyszłych obowiązków. To etap dojrzewania do życia aktywnego. Następnie przychodzi pora, żeby się ożenić lub wyjść za mąż, zadbać o wychowanie dzieci i utrzymanie rodziny. To czas, by zasmakować życia. Zaznać miłości, zabawy, udziału w życiu społecznym, nacieszyć się dobrami tego świata, doświadczyć sukcesów i porażek.

Ale ten etap powinien kiedyś się skończyć. Gdy on dostrzeże na swojej głowie pierwszy siwy włos, gdy ona zobaczy pierwszego wnuka, będzie to znaczyło, że już wypełnili społeczne obowiązki i pora zająć się obowiązkami wobec siebie. Trzeba zostać pustelnikiem, zamieszkać w lesie oraz skupić się na studiach i refleksji nad życiem. Można powiedzieć, że należy poznać życie, żeby móc je zrozumieć, gdy przychodzi pora namysłu. W lesie, z dala od ludzi i ich spraw, pomyśleć o tym, co się wydarzyło, co się zobaczyło i czego się doświadczyło. Gdy przychodzi pora, żeby odejść do lasu, on czy ona już się starzeje. Ale w wedyjskim planie odsunięcie się od aktywnego życia nie wynika z utraty sił życiowych, lecz jest ważnym wyborem. Nie polega na usunięciu się ze świata, lecz tylko na odwróceniu się od pewnego jego aspektu, żeby móc zająć się innym, równie ważnym, a może i najważniejszym. Przygotowuje do ostatniego etapu, do życia ascetycznego, gdy odrzuciwszy wszystkie dobra i przywiązania tego świata, człowiek wiedzie życie wędrownego mnicha lub mniszki utrzymujących się z jałmużny. Wolny od zobowiązań, świadoma tego, kim jest, wędrując między ludźmi, dają świadectwo głębokiego wglądu w naturę jaźni i spojrzenia na życie z perspektywy, bez której człowiek aktywny mógłby pomyśleć, że świat kończy się na sprawach, o które zabiega, i zagubić się w pogoni za fantomami.

Wedyjska mapa uczy spojrzenia na życie jak na podróż, w której dzień po dniu, miesiąc po miesiącu poznajemy świat i siebie. Nie warto pozostawać nigdzie dłużej, niż to niezbędne, bo może zabraknąć czasu na poznanie całej trasy.

Druga połowa drogi

W XX w. mapę zorganizowaną wedle podobnej zasady nakreślił Carl Gustav Jung. Kluczowe w jego wersji jest dostrzeżenie momentu przełomu, „środka żywota”, zenitu, gdy okazuje się oczywiste, że od tej chwili światła będzie już tylko mniej. W połowie życia, pisał Jung, staje się jasne, że celem jest koniec. Reakcją na to niepokojące odkrycie bywa nerwowe nadrabianie życiowych zaległości. Gwałtowne zmiany, które mają udowodnić, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Zmiany partnerów, odmładzające zabiegi itp. Świadomość, że przekroczyło się półmetek, może rodzić neurotyczny niepokój, że nic nie jest takie, jak miało być, żal za straconymi szansami, rozpamiętywanie rzeczywistych lub pozornych porażek, doszukiwanie się winnych.

Coś się kończy i może się zacząć coś ważnego. „Druga połowa życia – pisze Erel Shalit – nie jest zwykłym powtórzeniem czyjejś młodości czy dojrzałości, lecz raczej okresem, który pozwala zintegrować – poprzez ich podkreślenie – te kwestie czyjejś psyche, którym dotychczas nie poświęcono wystarczającej troski”. Połowa życia przeżywana świadomie to nieuchronnie pora przewartościowań, zmiany życiowych priorytetów. Nie po to, żeby nadrobić stracony czas, lecz żeby właściwie wykorzystać ten, który ma się przed sobą.

Jung w swoich Wspomnieniach, snach, myślach definiuje życie jako „historię urzeczywistniania się nieświadomości”. Przez tę historię osobowość dąży do doświadczenia siebie jako całości. Zaczyna się w dzieciństwie. „Dziecko – pisze, komentując myśl Junga Erel Shalit – jak boski Eros żyje w pobliżu bogów. Raj to dzieciństwo ludzkości, ale dzieciństwo to również wygnanie z raju. Porzucamy rajski ogród i powoli stajemy się sobą, z bezładu pierwszych miesięcy życia wyłania się subiektywna tożsamość, gdy dziecko zaczyna mówić w pierwszej osobie”.

Potem przychodzi młodość. Jej wzorem jest Prometeusz, który wykradł ogień bogom. Młody człowiek niesie w świat pochodnię swego „ja”. Młodość, okres dojrzewania to czas, w którym rodzi się świadomość odrębności od rodziców. Dojrzewanie pociąga za sobą przejście od dziecięcego marzenia o wolnym od problemów dzieciństwie do trudnych wymagań życia. To wtedy człowiek musi rozpoznać i zaakceptować to, co jest inne i obce, jako część swojego życia. Użyteczność i osiągnięcia jak gwiazdy przewodnie prowadzą do zakorzenienia się w świecie, do znalezienia własnego miejsca w społeczeństwie.

A potem przychodzi dorosłość. Mocne ego niczym baśniowy król włada otoczeniem. Ceną za aktywność w zewnętrznym świecie jest jednak pomniejszenie własnej osobowości. Wiele aspektów życia, których człowiek powinien doświadczyć, pozostaje odłożonych w rupieciarni pełnej zakurzonych wspomnień.

I w pewnym momencie stajemy w połowie życia. Odmiana wydaje się potrzebna, bo zaległe sprawy warte są tego, by do nich wrócić, ale żywa jest również pokusa, żeby zamiast przejść do kolejnej fazy życia, spróbować zatrzymać czas i raz jeszcze doświadczyć uroków młodości i młodej dorosłości. Tymi pragnieniami karmi się przemysł anti-ageing: kosmetyków, cudownych zabiegów, chirurgii plastycznej itp.

To, co w życiu najlepsze

Wyzwaniem, z którym trzeba się wtedy zmierzyć, jest wyobrażenie sobie, czym może być starość. Można się poddać, ale można też podjąć wyzwanie i powiedzieć, że choć sił fizycznych jest mniej, nadal warto być aktywnym i pożytecznym. O takiej starości pisał Cyceron: „Wszyscy ludzie pragną dożyć starości, lecz gdy nadejdzie, narzekają na nią – tak bywają chwiejni i przewrotni w swej głupocie”. Jeśli człowiek rozsądnie godził się zawsze, że jego życie ma swój kres, starość nie jest utrapieniem. Życie „jak wszystko w naturze musi mieć swą granicę i kres. Starość jest ostatnim aktem odegranym na scenie życia: starajmyż się, by nie był on męczący, zwłaszcza gdy sztuka jest dostatecznie długa”.

Starość, o jakiej opowiada Cyceron, jest kontynuacją tego, co w życiu najlepsze. Katon Starszy, w którego usta Cyceron wkłada swoje poglądy, mówi: „Rzeczy prawdziwie wielkich nie dokonuje się siłą fizyczną, szybkością czy zręcznością – wymagają one rozwagi i poważnej, dojrzałej decyzji. A starość zwykle posiada te właśnie zalety”.

To wizja starości dzielnego człowieka, który akceptuje bliskość końca, ale zna swoją wartość i gotów jest nadal spełniać swoje obowiązki. To znacznie lepsze niż neurotyczne rozpamiętywanie straconych szans. Ale doświadczenie starości może nieść zupełnie inne treści. Nie tylko dlatego, że – jak pisze Jung – „w sekretnej, południowej godzinie życia parabola odwraca się, rodzi się śmierć”, lecz także dlatego, że w połowie życia – zdaniem naukowca – przychodzi pora, by odwrócić kierunek aktywności, zwrócić się ku sobie, ku obszarom osobowości dotąd nieeksplorowanym. Zmiana nie polega na potwierdzaniu lub rozwijaniu w nowy sposób tego, co osiągnęło się dotychczas. Zmiana polega na tym, żeby dopuścić do głosu siły, które dotychczas były stłumione. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że dla mężczyzny może to być uwolnienie swego „żeńskiego” aspektu, intuicji i wrażliwości, z którymi dotychczas nie miał kontaktu, a w przypadku kobiet – aspektu męskiego.

Okres starzenia się to również, pisze Shalit, spojrzenie wstecz na własne życie, na jego wartość i znaczenie, na archetyp cienia i to, jak ogranicza on młodzieńcze przekonanie, że „nowe, szybsze i łatwiejsze jest zawsze lepsze”. To dopuszczenie do świadomości tego, co było ukryte, czemu trzeba się przyjrzeć, by zrozumieć bieg życia. Niewykluczone, że czymś najcenniejszym, co stary człowiek może zrobić dla innych, nie jest niestrudzona aktywność, lecz zrozumienie znaczenia spektaklu, w którym brał udział. Rozpoznawanie powikłanych ścieżek życia i dzielenie się tym doświadczeniem.

Można, nieco banalizując, powiedzieć, że aby się nie zgubić w połowie życia, nie wolno zapominać, dokąd prowadzi droga. Żeby wiedzieć, że droga dokądś prowadzi, trzeba najpierw otrząsnąć się ze złudzenia wiecznego trwania. Droga musi mieć początek i kres. Przyjęcie tej prostej prawdy pomaga uchwycić moment, w którym przekracza się punkt szczytowy. Punkt, za którym już nic nie jest takie, jak było wcześniej. Dante, gdy zgubił się w połowie życia, musiał zejść w głąb piekieł, w mroczne kręgi nieświadomości i zobaczyć rzeczy okropne i wyparte, zanim znów mógł spojrzeć w gwiazdy. W połowie życia przychodzi pora, by uważnie przyjrzeć się sobie. Wbrew ludowej mądrości zapisanej w bajkach przekroczenie granicy wieku średniego nie zapowiada schyłku, lecz najważniejszy etap wędrówki, której celem jest zrozumienie, kim było się w życiu i kim się jest teraz.
 

Czytaj również:

Gra między chłopcem a starcem
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Przemyślenia

Gra między chłopcem a starcem

Adam Aduszkiewicz

Ludzka dusza nie jest ani młoda, ani stara. Druga połowa życia jest w nas obecna od początku, a pierwsza może nam towarzyszyć do samego końca.

Współczesny, zdominowany przez postęp świat coraz bardziej deprecjonuje wartość ludzi starych, jednocześnie przyczyniając się do tego, że żyjemy coraz dłużej. A im dłużej żyjemy, tym mniej jesteśmy warci, a przecież chcemy żyć jak najdłużej!” – ten cytat z książki głośnego współczesnego jungisty Jamesa Hillmana Siła charakteru. O sensie i wartości długiego życia wprowadza w sedno współczesnego paradoksu: w odwiecznym sporze młodości ze starością coraz lepsze warunki życia okazały się dla starości pułapką. W popularnych mediach pełno siwowłosych kobiet i mężczyzn pędzących na rowerach, grających w piłkę z wnukami, ba – nawet wiekowych kulturystów, biegaczy i pływaków.

Czytaj dalej