Oscarowy serial
Przemyślenia

Oscarowy serial

Dariusz Kuźma
Czyta się 4 minuty

Sz. Pan David Rubin                          
Prezydent Amerykańskiej Akademii
Sztuki i Wiedzy Filmowej (AMPAS)

 

Szanowny Panie Prezydencie!

Od dawna z pasją oglądam ceremonię wręczania Oscarów i z wielką uwagą śledzę medialny szum wokół nagród oraz kolejne, przeprowadzane przez Akademię zmiany w regułach ich przyznawania.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Podsumujmy, co się wydarzyło w ostatnich latach: dostrzegliście, że filmy nieanglojęzyczne – przepraszam, międzynarodowe – da się nominować w kilku różnych kategoriach. Zatrudniacie popularnych gospodarzy gali, którzy nie są Rickym Gervaisem. Próbowaliście przemycić kategorie pokroju „Najlepszy film popularny”, żeby uzasadnić wyróżnianie filmów o superbohaterach. Mimo to z niemałą przykrością stwierdzam, że w ostatnim dziesięcioleciu prestiż nagród podupadł. Ceremonia straciła dawny blask, bo też i członkowie Akademii stali się przewidywalni, głosując dokładnie tak samo we wszystkich gremiach, które przyznają swoje wyróżnienia przed Oscarami. Efekt? Coraz mniej tweetów, lajków, widzów. Czy jesteście gotowi oddać innym nagrodom tytuł „nagrody nagród”?

Mam pomysł – nienowy i nierewolucyjny – który na czas jakiś rozwiązałby problemy Akademii. Włączcie do Waszych nominacji seriale. I tak już są popularniejsze od 90% nominowanych filmów. I coraz więcej w nich superbohaterów, czarnoskórych i Latynosów, o kobietach i mniejszościach seksualnych nie wspominając. Dla przykładu: Breaking Bad przerobił na 62 sposoby gniew białych mężczyzn, który wypełnia wyróżnionego w 11 kategoriach Jokera; Czarnobyl dowiódł równie dobitnie jak namaszczony 10 nominacjami Irlandczyk, iż efekty komputerowe są doskonałym narzędziem do prowokowania egzystencjalnej grozy.

I proszę pomyśleć o pozaoscarowych konsekwencjach takiego posunięcia: bo czy fani Gry o tron nie daliby wiele, żeby Roger Deakins nakręcił finałowy odcinek na odwracającym uwagę od fabuły jednym ujęciu? Ilu filmowców mogłoby się ratować przed osunięciem się w niebyt ewakuacją ku serialowym produkcjom? I co, gdyby – kiedyś, kiedyś – seriale i kino stały się ostatecznie jednym? Kino znów byłoby na ustach wszystkich. Co z tego, że razem z „tasiemcami”?

„Pocałunek” Halle Berry i Adriena Brody’ego, rozdanie Oscarów w 2008 r.

Bo przecież, nie oszukujmy się, w tych wszystkich zmianach, rozszerzeniach i parytetach chodzi o to, by ludzie wciąż ekscytowali się oscarowymi ceremoniami, zamiast nadrabiać nowy sezon czegokolwiek na Netfliksie. Skaczący fantazyjnie po krzesłach Roberto Benigni (1999) zdarza się raz na pokolenie, powtórka ułańskiego „romantyzmu” Adriena Brody’ego (2008) w erze #MeToo nie mogłaby mieć już miejsca. Nie macie wyjścia, musicie zacząć myśleć jak Wasi widzowie, i czasem zdarza się przebłysk geniuszu (2014, Ellen DeGeneres i jej przesławny tweet), ale przecież musicie zdawać sobie sprawę, że takie rzeczy można sobie też zaplanować. Zatrudnijcie wreszcie przy promocji kogoś, kto nie pamięta czasów sprzed Internetu!

A zanim to zrobicie, mogę (za darmo!) doradzić Wam jeszcze kilka strategicznych ruchów. Po pierwsze, skupcie się na zewnętrznym PR. Nie potrafię pojąć, po cóż wciąż kruszycie kopie z feministkami, Afroamerykanami, mniejszościami i LGBT. Czy tych kilka nominacji rocznie naprawdę tak zaszkodziłoby reputacji Akademii? To niewiele kosztuje: wystarczyłoby rzucić Grecie Gerwig prestiżowy ochłap za Małe kobietki, a wszystkie media trąbiłyby o kolejnym kroku w dobrą stronę. Za karę wyrzucają Wam teraz, że w prawie stuletniej historii Oscarów zaledwie pięć kobiet załapało się na nominację w kategorii reżyserskiej. Wygrała jedna. Dekadę temu. Za film, który powinien nakręcić jakiś twardziel.

Zdjęcie z Twittera Ellen DeGeneres, rozdanie Oscarów w 2014 r.
Zdjęcie z Twittera Ellen DeGeneres, rozdanie Oscarów w 2014 r.

Branżą serialową również rządzą biali, władczy mężczyźni, potrafili jednak oddać mały kawałek tortu kobietom. Są showrunnerkami, reżyserkami, scenarzystkami czy autorkami zdjęć popularnych seriali, więc gdy Reed Morano dostała w 2017 r. Emmy za reżyserię Opowieści podręcznej, świat wpadł w zachwyt, a wieść, że poprzednia laureatka odbierała nagrodę 22 lata wcześniej, podkreśliła tylko doniosłość chwili. Nie wspomnę o docenianiu wkładu czarnoskórych Amerykanów w rozwój serialu, dzięki któremu nawet gremium przyznające Złote Globy wyszło na postępowe. Panie Prezydencie, proszę pomyśleć, ile dałoby nominowanie Childisha Gambino za Atlantę lub nieszczęsnego Króla Lwa. Można było z użyczania głosu Simbie zrobić regulaminowo drugi plan aktorski, ale promująca XX-wieczną młodość Akademia uparła się, by nominowani zbiorowo bili wiekiem czas trwania Irlandczyka. Ucieszył się tylko Brad Pitt (ur. 1963) – nie spodziewał się, że będzie jeszcze kiedyś najmłodszy w stawce.

Przeczuwam, że czytając mój skromny list, uśmiechnie się Pan, pragnąc mi – takiemu wielbicielowi – przypomnieć, że AMPAS ma zapisaną w regulaminie promocję filmów kinowych. Prawda jest jednak taka, że Akademia i tak nominuje masowo treści telewizyjne. Wedle oficjalnej nomenklatury Irlandczyk, Dwóch papieży czy Historia miłosna tym właśnie są. Regulaminową przepaść zasypuje nic innego jak miliony dolarów przeznaczone na ograniczoną dystrybucję w kinach. Niedawno powabne gangsterskie lica panów De Niro, Pacino i Pesciego zdobiły warszawskie metro, billboardy i inne nośniki reklamowe, a i tak nader często wśród podekscytowanych widzów padało pytanie: „To to będzie w kinach?”.

Gwarantuję, że po wprowadzeniu zapisu poszerzającego zakres produkcji mogących ubiegać się o nominację, giganci SVOD rzuciliby niejedną monetą, by zorganizować setki pokazów i przedefiniować po raz kolejny tradycyjny model dystrybucji kinowej. Wszyscy byliby zadowoleni, a przy okazji Akademia mogłaby ogłosić, że uratowała tradycję chodzenia do kina. I proszę sobie wyobrazić, jak będą wyglądać ten czerwony dywan i ta widownia – prezentująca mozaikowy kwiat twórców ze wszystkich stron świata, Kościołów i orientacji. O tym mówiliby wszyscy, wszędzie i to bardzo długo. To oznacza tylko rosnącą oglądalność. Gra warta każdej świeczki.

Panie Prezydencie, któż, jeśli nie Pan, reżyser castingu z całymi dekadami doświadczeń w kinie i telewizji, z dwiema nagrodami Emmy na koncie, miałby skutecznie połączyć oscarowo branżę filmową i serialową? Ufam, że podejmie Pan słuszną decyzję i w roku 2021 obejrzymy odświeżoną i spektakularną galę budującą mosty, zamiast tworzyć kolejne sztuczne podziały. A jeśli zechciałby Pan skorzystać z części lub choćby jednego z wyżej wymienionych pomysłów, zrzekam się wszelkich praw autorskich i majątkowych. Ku chwale Akademii!

Z poważaniem,

Dariusz Kuźma

 

Czytaj również:

Homo serialus – podsumowanie dekady
i
Winona Ryder w serialu "Stranger Things"
Doznania

Homo serialus – podsumowanie dekady

Dariusz Kuźma

Można „łykać” wszystko, co głośne, łatwo przyswajalne, generujące płytkie kontrowersje, jednak przy odrobinie wysiłku w katalogach streamingowych gigantów można odnaleźć setki perełek, które wzbogacają, skłaniają do poszerzania horyzontów, podnoszenia standardów. Dając w ten sposób zbierającym dane algorytmom sygnał, że homo serialus nie krowa – doić się da wtedy, gdy zapewni mu się urozmaicony pokarm. 

Myślę, więc oglądam

Czytaj dalej