Page 18FCEBD2B-4FEB-41E0-A69A-B0D02E5410AERectangle 52 Przejdź do treści

O wiośnie mamy zielone pojęcie!

Kiedy wszystko się dopiero rodzi i rozwija, wiosenny „Przekrój” nadlatuje w pełnym rozkwicie! W najnowszym wydaniu piszemy z rozwagą o równowadze, z odwagą o strachu, z uwagą o bałtyckich krajach, z miłością o wróblach i z zachwytem o zieleni i porankach. Zachęcamy do czytania!

Kup wiosenny „Przekrój”!

188 stron do czytania przez trzy miesiące. „Przekrój” w nowym formacie jest wygodniejszy do przeglądania i idealnie mieści się w skrzynce pocztowej. Zamów i ciesz się lekturą – tylko tutaj w niższej cenie. Sprawdź!

Przekrój
Czytanie to akt twórczy, podobnie jak pisanie.
2023-03-17 09:00:00

Ognik w dłoni

Claude Monet, „Wiosna" 1872 r., Walters Art Museum/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Ognik w dłoni
Ognik w dłoni

Zmieniała mnie na każdym etapie życia w istotę lepszą, bardziej świadomą. Wkraczała zawsze, gdy świat trzeszczał i załamywał się pod naporem problemów. Patronka niepewnych, ale otwartych, królowa mądrych, choć wątpiących. Literatura.

Czyta się 10 minut

Pewnie jeszcze nie potrafiłam sama czytać, kiedy usłyszałam od matki mojej matki historię o mitycznym grajku Orfeuszu, który swoim muzykowaniem i poezją czynił wielkie rzeczy. Przywołując ten mit, babka Olga kładła szczególny nacisk na terapeutyczną moc Or­feusza – jego muzyka wraz z poetyckim śpiewem zdolna była uspokajać rozgniewanych ludzi, przekupywać strażników niedostępnych dla nikogo królestw (jak zaświaty – w podziemiach Hadesu), wyciszać rozszalałe oceany. Sprawiała, że śpiewakowi kłaniały się drzewa, kruszały przed nim głazy, a drapieżne zwierzęta stawały się nagle przyjazne.

Nie wiem, gdzie moja babka usłyszała albo przeczytała o tym niezwykłym dziecku bogów – najpewniej w szkole, bo słynnej książki Parandowskiego o mitach na pewno nie mieliśmy na półce. Poza tym nie była ona czytelnikiem pilnym. A może tylko nie miała czasu przy gromadce dzieci (a później wnuków) i wiecznie zabrudzonym przez dziadka – miłośnika zwierząt wielu gatunków – domu. Najczęściej krad­ła więc chwilę na lekturę, gdy wpadła jej w ręce jakaś gazeta albo broszurka. Lubiła także łowić opowieści. W sklepowych kolejkach, w autobusie – wszędzie, gdzie tylko się znalazła, nadstawiała uszu. Wieczorne opowieści dla wnuków splatała z tego, co w ciągu dnia dostała od ludzi, ale też z powidoków szkolnych lektur, opowieści z kronik kryminalnych i przepisów gospodyń domowych (babka wycinała bez opamiętania wszystkie receptury znalezione w gazetach). Dzieliła się z nami również czymś, co sama otrzymała w spadku od swojej babki: skarbem rodzinnych historii.

Usypialiśmy najczęściej przy melodii jej głosu – rozkołysanego odmówioną wcześ­niej Litanią loretańską do Najświętszej Marii Panny. Baśnie, które nam opowiadała, opalizowały wieloma językami i sensami naraz. Były istnym sezamem, przede wszystkim jednak – co miałam pojąć dopiero po kilkunastu latach już jako studentka filologii polskiej – wstępem do czytania i przeżywania literatury.

Zamów prenumeratę cyfrową

Z ostatniej chwili!

U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?

Orfeusz i sygnalistka

Babka była uosobieniem dobrego działania literatury. Opowiadając nam historie, uważała, że szczepi nas przeciwko wszelkim truciznom i chorobom przyszłego życia. Łagodziła nie zawsze szczęśliwy kraj­obraz dzieciństwa. Niczym Orfeusz za ukochaną Eurydyką schodziła z nami do ciemnych oraz niebezpiecznych miejsc: trudnych emocji, takich jak gniew, który w niezrozumiały dla dorosłych sposób targał naszą niewinnością. Dziecięce złoś­ci i upory kruszały pod wpływem nowo wymyślonych bajek. Babka oswajała lęki i niezgłębione dla nas tematy (np. pierwsze w naszym życiu niepojęte śmierci – chomików i papużek falistych). Dzięki niej literatura przypominała wiedzę tajemną: łagodzącą napięcia, ale też uczącą zadawania pytań nieoczywistych. Babka zachęcała nas do patrzenia na drugiego człowieka jak na skarbiec zawierający w sobie – niczym książka – inne, ciekawsze opowieści.

Nauczyła mnie w końcu tego, czego człowiek może nauczyć się od literatury – „pragnienia nieistniejącego”. Tak nazwał to uczucie literaturoznawca Ryszard Koziołek w swojej książce: Wiele tytułów. Eseje przygodne. „Dzięki temu, że symulowanie i antycypowanie daje nam przyjemność i poczucie wolności, praktykowanie fikcji uczy nas od dzieciństwa projektowania i rozważania przyszłości. I to nie tylko w specyficznych gatunkach, jak utopia czy science fiction. Każdy utwór literacki z przeszłości, który uznajemy za aktualny, jest rodzajem proroctwa. Takie utwory nazywamy »klasycznymi«, to znaczy stwierdzamy, że pracują dla czasów, które nadejdą, gdyż mają zagadkową zdolność mówienia o przyszłości czytelnika, nawet jeśli powstały na długo przed jego narodzinami” – pisze Koziołek w Humaniście sygnaliście, eseju otwierającym książkę.

Z początku może zadziwić nas twierdzenie, że fikcja – coś, co nie zdarzyło się naprawdę – potrafi obudzić w człowieku moc wieszczenia, a nawet więcej: „projektowania i rozważania przyszłości”. Czy rzeczywiście da się w tym wyćwiczyć, czytając – jak sugeruje Koziołek – Balzaca i Sienkiewicza? Tak. A jeśli wciąż w to nie wierzymy, autor esejów proponuje nam ciekawe ćwiczenie. Należy wziąć tekst literacki, przyłożyć go do którejś z niepokojących obecnie kwestii (np. kryzysu klimatycznego, cynicznej polityki rządzących, kruchej kondycji psychicznej dzieci) i spróbować utworzyć między nimi „połączenie alarmowe”. Jeśli to się uda, w naszej „świadomości […] rozleg­nie się ostrzegawczy dźwięk rozpoznania, że oto współczesność została rozpoznana przez pisarza z przeszłości”.

W takiej chwili literatura staje się sygna­listką, demaskatorką ludzkich intencji. Odsłania zagubioną w krzykliwych mediach prawdę. Wspomnianą teorię Koziołek ilustruje własnym „połączeniem alarmowym”. Otóż fragment powieści Żeromskiego pt. Puszcza jodłowa przykłada do projektu Ustawy o bezpieczeństwie ekologicznym z 8 maja 2017 r. oraz długiego medialnego sporu o wycinkę w Puszczy Białowieskiej. Dzięki temu w 2019 r. – wtedy, kiedy wyszła książka Koziołka – Żeromski brzmiał tak samo adekwatnie i aktualnie jak w roku 1926, kiedy odbyła się premiera powieści: „Lecz któż może wiedzieć, czy z plemienia ludzi, gdzie wszystko jest zmienne i niewiadome, nie wyjdą znowu drwale z siekierami, ażeby ściąć do korzenia macierz jodłową na podstawie nowego prawa, w interesie jakiegoś handlu czy czyjegoś zysku”.

ilustracja: Marek Raczkowski
ilustracja: Marek Raczkowski

Klucze do wielu furtek

Literatura płynie starym, dobrym i leniwym nurtem. Jest niczym gęsta i głęboka rzeka żłobiąca koryto w różnych kierunkach – statecznie, wytrwale. Owym korytem jest nasz umysł. Literatura – w przeciwieństwie do współczesnych mediów – to rzecz fantastyczna: umożliwia spokojną pracę wyobraźni, działa jeszcze długo po skończonej lekturze. Czytanie pozwala w końcu na tworzenie pajęczych mikrosieci między wieloma rozmaitymi kwestiami oraz ideami; pozwala wiązać w pary postacie: literackie i rzeczywiste. Kiedy któryś z pisarzy albo poetów nazwie jakąś rzecz trafniej, niż można to zrobić w języku codziennym, uzyskujemy możliwość pochwycenia w mocną sieć czegoś migotliwego, wymykającego się.

Teksty literackie – odmiennie od twee­tów, postów na Facebooku, nie wspominając o szalonej prędkości publikacji na TikToku – stanowią pewną stałość. Są dotykalne, fizyczne, jak zawieszone w przedpokoju lustro, w którym można bez końca oglądać fragmenty mieszkania z różnych stron. Bo wracać do tych samych lektur to obracać wciąż w głowie znane już obrazy, postacie, relacje, ale też nawiązywać z nimi dialog. Widzieć Emmę Bovary, jak ceruje swoją białą pończochę, którą niebawem skusi Rudolfa, to widzieć siebie na tle więzi z innymi ludźmi, opłakiwać swoją kobiecą samotność, nudę i zmieniające się ciało. Przyglądać się narratorowi W poszukiwaniu straconego czasu to przyglądać się światu – zabudowującemu się coraz gęściej, wikłającemu bohaterów w coraz bardziej skomplikowane związki – bez obaw, że za chwilę zniknie.

Podstawową siłą literatury jest operowanie wieloma językami naraz. Zapożycza je z rozmaitych rejestrów, nie ma bowiem własnej ojczyzny. Słowo w powieściach czy poezji pochodzi z różnych terytoriów jednocześnie – w tym sensie literatura to zupełnie inna niż upraszczająca, czarno-biała mowa mediów. Dobre książki operują językiem mojej babki: pstrokatym, wielokształtnym, otwierającym wiele furtek równocześnie.

Nie da się rozumieć mowy innych osób – różniących się od nas przynależnością etniczną, seksualnością, religią, odmienną historią – bez dotykania światów za pomocą lektury książek, tych bliskich i tych zza wielkich oceanów, napisanych wieloma językami, pełnych kodów kulturowych. Nie dziwi mnie więc to, że w pierwszych doświadczeniach pisarzy, poetów, naukowców humanistów, a także czytelników zawodowych (jak ja) znajdziemy mnogość dyskursów i pomieszanych historii. Za największymi z największych, jak Schulz czy Gombrowicz, stoi wielokulturowość, pamięć rodzinnych gniazd, w których przeplatały się różne języki oraz tradycje. A inni mają tylko swoją babkę i jej wielokształtną mowę. Niektórzy zaś szczęś­liwie doświadczyli jednego i drugiego. Choćby wspomniany Gombrowicz (dzięki babce – Anieli Kotkowskiej) czy Ryszard Koziołek przywołujący w swojej książce dwie babki, które wychowały go na czytelnika: Helę – luterankę, „prawdziwą chłopkę chodzącą boso od czerwca do sierpnia” oraz Milkę – katoliczkę, „grubą matkę-boską-wszystko-wybaczającą”.

A czymże, jeśli nie uosobieniem mocy literatury jest postać babci z najsłynniejszej baśni Andersena Królowa Śniegu? To ona – właśnie poprzez opowieści – przygotowuje Kaja i Gerdę do samotnych wypraw, które wkrótce ich czekają, do przyszłych zmagań ze światem, do całego dorosłego życia. Gerda stanie się empatyczna i uważna. Ruszy śladem zaginionego Kaja. Będzie rozmawiała ze zwierzętami i roślinami, zrozumie mowę gołębi, reniferów oraz kwiatów, co koniec końców pozwoli jej przetrwać niebezpieczną wędrówkę i przywieźć do domu ukochanego Kaja.

Pochwycić płomień

Edward O. Wilson, amerykański biolog (o którym również wspomina Koziołek w swojej książce), całkiem niedawno sformułował śmiałą teorię, że to wcale nie nauki przyrodnicze stanowią prawdziwą oś naszej ewolucji jako gatunku, lecz jest nią humanistyka. Wykombinowanie ognia z kawałka drewna czy kamienia nie było rzeczą łatwą, a co dopiero przenoszenie go, podtrzymywanie, metodyczne wzniecanie ognisk. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie umiejętności, które człowiek w przeciwieństwie do innych gatunków rozwinął na tak niesamowitą skalę. O czym mówi Wilson? Oczywiście o ludzkim komunikowaniu się, zbieraniu przez neandertalczyków ziarenek słów, by utworzyć podobnie brzmiące zdania. Opowiadaniu sobie pierwszych prostych historii i powielaniu ich, by w końcu – tysiące lat później – czytać. Bycie człowiekiem, w najgłębszym rozumieniu tego słowa, oznaczałoby więc – pisze Wilson w książce pt. Znaczenie ludzkiego istnienia – stale „pozostawać w bliskim kontakcie z ludźmi i znać niezliczoną mnogość osobistych historii” (tłum. Bogdan Baran). Im lepsze, głębsze rozumienie siebie nawzajem, tym większa zdolność przetrwania. To, co zrobiły lata ewolucji, a później wynalazek Gutenberga – umożliwienie szybkiego powielania słowa pisanego – zupełnie zmieniło ludzki świat. Sprawiło, że mogliśmy realnie myś­leć jako gatunek o przyszłości, dojrzewać w myślach i na papierze. Czytanie i literatura pozwoliły dosłownie złapać pierwszy ogień, tyle że w inny sposób.

Pięknie opowiada o tym Sándor Márai w swoim Dzienniku (trzeci tom, lata: 1957–1966), tłumacząc, skąd właściwie wzięła się literatura. Zimą 1965 r. węgierski pisarz, zaraz po spacerze, zanotuje takie oto zdanie: „Myśl – podobnie jak Światło czy Kolor – jest zjawiskiem nieposiadającym stanu. Błyska i znika, rozpada się. Trzeba było wynaleźć literaturę, by Myśl stała się zjawiskiem odczuwalnym” (tłum. Teresa Worowska). Wydaje się, że Márai w owych słowach dociera do źródła: po raz pierwszy to, co tylko igrało w środku ludzkiego umys­łu jak ognik, przekształciło się w trwający już od wielu wieków płomień – w literaturę właśnie. Chwyta ona ów szybki, zmienny ogień myśli – tak migotliwy oraz łatwo gasnący – i przekształca w trwającą w nieskończoność żywą opowieść człowieka: od jego początków aż po schyłek antropocenu. Z gruntu więc literatura i jej opowieści są tym, co ocala świat przed znikaniem, zagładą jakiejś jego części, nawet jeśli to część maleńka – czyjaś drobna myśl.

Czytanie świata

Czy rzeczywistość empiryczna jest choć trochę podobna do świata fantazji? I czy może być podobnie zbudowana jak literatura? A czytanie i pisanie – czy są najbliższe działaniu ludzkiego, stale ewoluującego przecież umysłu? I czy mogą naśladować drogę – ten prawdziwy labirynt – szukania sensu w świecie przez człowieka? Nad tymi pytaniami spędził całe swoje dojrzałe lata Jorge Luis Borges, argentyński pisarz i poeta. Fikcje, jego najwybitniejsze dzieło, częściowo powstawały podczas drugiej wojny światowej. Gdy w 1942 r. świat trzeszczy w posadach, Borges siedzi w pokoju hotelowym i zastanawia się nad swoim mitycznym światem Tlönu. Od pożogi i wojny oddziela go też niezwykła książka – przez parę dni trzyma na kolanach barokowy utwór Urn Burial sir Thomasa Browne’a z 1658 r. Kilkadziesiąt lat później niż Borges amerykański literaturoznawca Harold Bloom wyczyta z książki tego XVII-wiecznego angielskiego pisarza, lekarza i naukowca (człowieka różnych języków oraz dziedzin) jedno z najpiękniejszych zdań w historii literatury: „Życie jest czystym płomieniem i żyjemy z niewidzialnym słońcem wewnątrz nas” (tłum. Anna Kunicka).

W tym samym czasie po drugiej stronie kuli ziemskiej – w Helsinkach – w swoim domu rodzinnym z zeszytem na kolanach siedzi fińska malarka Tove Jansson i podobnie jak Borges obawia się wojny. Wkrótce zanotuje słynne zdanie rozpoczynające książkę Małe trolle i duża powódź: „Musiało być już późne popołudnie, gdzieś pod koniec sierpnia, kiedy Muminek i jego Mama weszli w samo serce wielkiego lasu” (tłum. Teresa Chłapowska).

A jeszcze wcześniej, dekadę przed wojną, gdzieś na południe od Finlandii mały chłopiec – przyszły znakomity poeta Zbigniew Herbert – siedzi na kolanach ukochanej babci Marii z Bałabanów i słucha opowiadanej przez nią jednej z wielu historii. Wiemy, że ówczesny świat – m.in. tak blis­ki mu Lwów – niedługo spłonie w toczącej się wojnie. Zginą ludzie, a wraz z nimi ich dzieje. Przepadnie wiele cennych dzieł. W świecie pozostaną jednak czyjeś wnuki, ich opowieści i księgi, które niebawem napiszą.

Data publikacji:

okładka
Dowiedz się więcej

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego

Zamów już teraz!

okładka
Dowiedz się więcej

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego

Zamów już teraz!