Od zjarania świata
i
Marceli Szpak, zdjęcie z prywatnego archiwum
Opowieści

Od zjarania świata

Rozmowa z Marcelim Szpakiem, tłumaczem komiksów
Maciej Stroiński
Czyta się 16 minut

Z Marcelim Szpakiem, tłumaczem literatury, a zwłaszcza komiksów, rozmawia Maciej Stroiński

Maciej Stroiński: Ustalmy najpierw, „z kim mamy przyjemność”. Tłumaczenia i artykuły podpisujesz najczęściej jako Marceli Szpak, czyli pseudonimem, co łatwo odgadnąć ludziom z mego pokolenia, z lat 80. (Dla młodszych odbiorców: taka bajka była). „Szpak”, o którym czytamy w notce biograficznej, że „nie istnieje”, to wariacja na temat twojego nazwiska z dowodu osobistego. W loginie do maila robisz z kolei aluzję do kultowej postaci z Imienia róży. Moja dodatkowa tożsamość (Destroix) pozwala mi pisać tak, jak inaczej pewnie bym nie umiał, np. kampowo – bo awatarowi wolno, skoro w pewnym sensie również nie istnieje. To jest jak z Normanem Batesem z Psychozy Hitchcocka, ale nie będę spojlował, jeśli ktoś jeszcze nie widział. Co Szpak uruchamia w Tobie?

Marceli Szpak: Szpak i wszystkie wcześniejsze oraz równoległe persony, z jakich zdarzało mi się i zdarza korzystać, to moje podstawowe narzędzia do kontaktu ze światem. Prawda taka, że urodziłem się piwniczakiem, jest mi dobrze z samym sobą w swojej głowie, mam niewielkie potrzeby społeczne, tyle co czasem wyjść na koncert albo techno, i niezbyt wielką cierpliwość do siedzenia z ludźmi dla samej przyjemności siedzenia, a na dodatek przyzerową koniecznością dzielenia się tym, co mi się tam w tej głowie móżdży, bo najczęściej nic specjalnie ciekawego ani odkrywczego. Co, jak łatwo się domyślić, niespecjalnie ułatwia życie, zwłaszcza w kwestii szukania pracy. Szpak był pomysłem na personę bardziej publiczną, na uruchomienie potrzeby wyjścia do ludzi, gadania z nimi, interesowania się nimi, znalezienia empatii i sposobów na własną ekspresję; Szpak był metodą wyjścia z piwnicy i sprawdzenia, czy ta sieka, którą mam we łbie, da się jakoś sprzedać. Zadziałało, powiedziałbym, aż nazbyt dobrze, szybko znalazłem sobie mikroniszki, gdzie mnie kupują i lubią w tej formie, więc już w niej zostałem, zrobiłem sobie z niej publiczną markę, pancerzyk i poganiacza na piwniczaka, który z natury i upodobań wolałby walnąć wiadro o dziesiątej rano i posiedzieć do wieczora, klikając z randomami w Magica,

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Kultura jest jak ziemia: nie jest niczyją własnością
i
Jerzy Jarniewicz, fot. Justyna Bargielska
Przemyślenia

Kultura jest jak ziemia: nie jest niczyją własnością

Rozmowa z Jerzym Jarniewiczem
Maciej Stroiński

Maciej Stroiński: Od pięciu dni biegam na ulicę, żeby protestować (w tej sprawie, co wszyscy), i teraz już jestem zwyczajnie zmęczony. „Nie dam rady okupować wszystkiego”, że zacytuję swą studentkę aktywistkę. Potrzebuję odpocząć, by „zrozumieć, co przeżyłem”, jak z kolei by powiedziała zmarła niedawno Maria Janion. I właśnie nasza rozmowa to dobra okazja, by przemyśleć pewne rzeczy. W Buncie wizjonerów tłumaczysz, jak druga połowa lat 60. na trwałe zmieniła historię społeczną XX wieku. Czego nasi młodzi gniewni mogą się nauczyć od soixante-huitardów, od „myśli ’68”? Co wziąć sobie do serca, a jakich błędów więcej nie popełniać?

Jerzy Jarniewicz: Też biegam. Te tysiące gniewnych, młodych ludzi zrozumiały, że arogancja albo cynizm rządzących dotyka ich bezpośrednio, że może wtargnąć w ich życie, odbierając im podstawowe prawo, jakim jest decydowanie o własnym ciele i własnej przyszłości. Zbyt długo traktowano ich instrumentalnie jako element politycznej rozgrywki między szaleńcami u władzy. Dziś manifestują swoją podmiotowość: bo to te tłumy są państwem, a nie klika odklejonych od rzeczywistości polityków. Hasła, pod którymi demonstrują, niby rzecz marginalna, ale znacząca, to ich język, w którym ujawniają swoje emocje, swoją kreatywność i wyobraźnię, swój system odniesień. Zapisywane w rozmaitych poetykach mają jedną cechę wspólną – nie są hasłami kursującymi w sferze publicznej ani danym z góry „przekazem dnia”. Młodzi powiedzieli: dość! I, jeśli nie liczyć grup próbujących zbić na protestach partyjny interes, jest to czerwona kartka dla niemal całego establishmentu politycznego III RP. Tymczasem już widać próby przechwycenia tego buntu. Gdy czytam, że liberalny tygodnik „Polityka” już na okładce wita „rewolucję”, to chyba inaczej to słowo rozumiemy. A gdy dowiaduję się, że profesor uniwersytecki wzywa do przysyłania mu haseł z demonstracji, bo zamierza napisać o nich artykuł naukowy, to pytam: mansplaining? Znowu uprzywilejowany mężczyzna będzie wyjaśniał świat? Masz rację, trudno tu nie pomyśleć o latach 60. i o pokoleniu, które masowo zakwestionowało ówczesny ład. Ja jednak nie jestem pewien, czy uczestnicy obecnych protestów powinni się czegoś od tamtego pokolenia uczyć. Wierzę w historyczność każdego z dziejowych momentów, w to, że historia się nie powtarza, bo rozgrywa się w określonym „tu i teraz”. Pół wieku po roku ’68 jesteśmy gdzie indziej, żyjemy w innym świecie. Dzisiejsi gniewni mogą znaleźć w tamtej rewolcie źródło siły, mogą przejąć od ówczesnych ich wolę przeobrażania świata, ale byłoby źle, gdyby działaczom z tego okresu, jakkolwiek zasłużonym, pozwolili się pouczać. Przypomnę, że pokolenie lat 60. w zasadzie przegrało – kolejne dekady to była kontrofensywa konserwy, lata Reagana i Thatcher. Czym skończyła się tamta epoka? Jej czarna legenda odpowie: rzezią dokonaną przez bandę Mansona, zabójstwem na koncercie Stonesów w Altamont, serią śmierci ikonicznych postaci rocka, przeobrażeniem ruchów non-violence w organizacje terrorystyczne. Porażka, można powiedzieć. A jednak to tylko część prawdy. W innej perspektywie tamto pokolenie wygrało, bo świat dzisiejszy jest dzięki niemu sensowniejszy, bardziej, powiedziałbym, ludzki. Rewolucje, jak widać, mogą przegrać, ale w dłuższej perspektywie wygrywają, bo jednak przeobrażają świat. Warto o tym pamiętać. Zwróciłbym też uwagę na przekonanie uczestników tamtych wydarzeń, że oddolność ruchów wolnościowych jest wartością, o którą trzeba dbać. To były w większości ruchy niehierarchiczne, które nie powielały form organizacyjnych wrogich im instytucji opartych na autorytecie i podporządkowaniu.

Czytaj dalej