Ocalić świętość słowa – rozmowa z Chigozie Obiomą
i
Chigomie Obioza, materiały prasowe
Przemyślenia

Ocalić świętość słowa – rozmowa z Chigozie Obiomą

Sylwia Stano
Czyta się 8 minut

Sylwia Stano: W Twojej powieści Rybacy słowa przepowiedni stwarzają na nowo świat bohaterów. Słowa mają moc transformacji?

Chigozie Obioma: Wciąż w to wierzę. W odległych czasach śpiewanie pieśni wydawało się najwspanialszym wydarzeniem. Czciło się słowo, bo było ono świętością. To się niestety zmienia. W 2015 r. – tuż po tym, jak ukazali się Rybacy – napisałem artykuł o tym, że słowa tracą powoli swoje znaczenie. Jeszcze 20 lat temu, przed erą mediów społecznościowych, jeśli chciałeś coś opublikować, to musiałeś mieć wydawcę, który pełnił funkcję gatekeepera. Teraz można opublikować, co tylko się chce, nawet całą powieść! W efekcie proza staje się mniej zuchwała i atrakcyjna, bo nie wywołuje już takiego efektu jak kiedyś.

Ceniono słowa, ponieważ było ich mało.

Dlatego uważam, że pisarze mają obowiązek pisać tak, jakby byli ostatnimi ludźmi na Ziemi, którzy mogą ocalić świętość słowa. Ja staram się tak właśnie pisać. W mojej powieści słowa wciąż mają moc, moc wręcz nadprzyrodzoną.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Szalony Abu mówi: „Wasze życie będzie wyglądać w taki sposób” i słowa te zmieniają bieg wydarzeń. Dlaczego ta przepowiednia musi się sprawdzić?

To najważniejsze pytanie w mojej powieści. Czy słowa, które wygłasza szalony prorok, są zapowiedzią działań rodziny, czy po prostu padły na podatny grunt? Może chłopcy zdali sobie sprawę z tego, co w nich drzemie? Nie wiem, czy wierzę w przepowiednie, ale wciąż zadaje sobie te pytania. Kilka lat temu byłem na spotkaniu autorskim w Wisconsin. Podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że jej znajoma przeżyła podobną sytuację. Była szczęśliwą mężatką, ale wróżka zobaczyła w herbacianych fusach, że czeka ją rozwód. Od tego momentu, mimo próśb męża, żeby nie słuchała wróżki, kobieta zaczęła wierzyć, że się rozstaną. To nastąpiło po sześciu miesiącach. Czy to wróżka zniszczyła ich małżeństwo?

W Twojej powieści gra toczy się o braterską miłość, o więź.

Fascynuje mnie w życiu to, co czyni nas bezbronnymi. A stajemy się bezbronni, im mocniej się angażujemy. Gdyby bracia się nie kochali, nie dbali o siebie tak mocno, nie wzięliby słów szaleńca do siebie. Nie myśleliby o tym, że może ich ktoś skrzywdzić. Ktoś najbliższy. 

Czyli nienawiść leży bardzo blisko miłości?

Tak myślę. Napisałem moją książkę z tęsknoty za braćmi. Wyjechałem na studia na Cypr. Nagle zorientowałem się, że nie mam przyjaciół. Nigdy ich nie potrzebowałem, bo w domu zawsze było nas tak dużo, że miałem się z kim bawić, czegokolwiek bym nie wymyślił.

A ilu Was było?

Dwanaścioro. Nigdy nie musiałam szukać przyjaciół poza rodzeństwem. Zrozumiałem to dopiero, jak wyjechałem. Zacząłem się wtedy zastanawiać – co właściwie znaczą miłość braterska i siostrzana? Co może poróżnić osoby, które łączą więzy krwi? Jak zmienić miłość w nienawiść? Miałem kilka opcji fabularnych. Mogli wszyscy zakochać się w jednej kobiecie, ale ten motyw był już wykorzystany wiele razy. Ostatecznie zdecydowałem się na przepowiednię wygłoszoną przez szaleńca. Jednocześnie wiele myślałem wtedy o Nigerii. Jakie to smutne, że kraj, który ma tak wielki potencjał, został w zupełności przejęty przez skorumpowaną władzę, która paraliżuje jakikolwiek rozwój! Myślałem o braciach i o tym, jak zbudowane są narody. Stworzenie Nigerii z różnych plemion jest jednym z problemów, z którymi musimy się dzisiaj mierzyć. Wielkie etniczne grupy musiały podporządkować się obcej sile, która powiedziała im, jak ma wyglądać ich życie. Wielka Brytania nie rządzi już w Nigerii, ale skorumpowana władza wykorzystuje zbudowane przez nią mechanizmy. W jakimś sensie bracia są też metaforą samej Nigerii.

A rzeka? Chłopcy chodzą nad nią łowić ryby, ale nie mogą ich później jeść, bo woda jest brudna. Opisujesz prawdziwą rzekę?

Rzeka jest prawdziwa, jak i całe miasto. Nad tą rzeką sam się bawiłem jako dziecko. Ale w powieści ma też symboliczne znaczenie. Fakt, że rzeka – kiedyś źródło czystej wody – była niezbędna do życia, teraz jest zakazanym miejscem, przypomina mi sposób, w jaki Afrykanie patrzą na swoją własną kulturę. Kolonializm sprawił, że ta kultura stała się wręcz odrzucająca. Ludzie nie chcą już nawet mówić w swoich językach. Prestiżowo jest mówić po angielsku i to z brytyjskim akcentem! Żyjąc w Nigerii! Porzucenie rzeki, utrata jej świętości, nawiązuje do tej straty, z którą musimy się mierzyć.

W Twojej książce różne języki przypisane są różnym celom. Na co dzień matka posługuje się językiem ibo, ale krzyczy na dzieci już po angielsku.

Chodzi o dynamikę języka. Obserwuję to w postkolonialnych społeczeństwach. Jeśli języków jest wiele, każdemu z nich przypisuje się określoną rolę. Moja mama rzadko używa języka angielskiego, ale modli się tylko po angielsku. Jest coś w chrześcijaństwie, co nieodmiennie łączy się jej z językiem angielskim. W każdym innym przypadku posługuje się językiem ibo. Prawie w każdym innym – kłócili się z ojcem też po angielsku. Ten język od razu stwarzał dystans, był bardziej formalny.

Bracia w twojej powieści tworzą własne plemię, plemię rybaków. Ich świat jest zupełnie odseparowany od świata dorosłych. Nie ma przenikania. Wydaje mi się, że tak było kiedyś w powieściach, ale ostatnio te światy się zbliżyły. Czy wzrok dziecka jest zawieszony gdzieś indziej niż wzrok dorosłego?

W Afryce relacje pomiędzy dziećmi i rodzicami są wciąż tradycyjne. W Nigerii nie mogę odezwać się do starszej od siebie osoby po imieniu. Do rodziców trzeba odnosić się z szacunkiem, otaczać ich czcią. Rodzice zawsze mają rację! Nawet teraz – mama do mnie dzwoni i nie mogę jej powiedzieć, że się myli, kiedy się myli, bo okazałbym jej w ten sposób brak szacunku. W powieści też nacisk w relacji między dziećmi a rodzicami położony jest na szacunek wobec starszych. Rodzice zaś patrzą na dzieci surowo, z góry. Jednocześnie dzieci nie myślą zupełnie o przyszłości. Idą jej na spotkanie. Chcą kimś zostać w przyszłości, ale głównie chcą się bawić. Bawić się teraz. Złapać rybę albo zagrać w piłkę. Ojciec natomiast myśli o pracy i o tym, że pod koniec miesiąca musi zapłacić rachunki.

Narratorem czynisz jednak dziecko. Widzimy świat oczami Benjamina, który opisuje świat, porównując go do rzeczy, które zna, np. do zwierząt. W drugiej powieści narratorem jest duch Chi. Czy od tego, kto opowiada, zależy, jak widzimy historię? Czy to jest zawsze subiektywne spojrzenie?

Dotykasz najważniejszej rzeczy w mojej twórczości. Dwie kwestie są dla mnie istotne. Lubię wyobrażać sobie, jak te historie byłyby opowiadane przed sądem. Jakie się wtedy daje świadectwo. To jest sposób, w jaki były opowiadane wielkie historie w tradycji afrykańskiej, przedkolonialnej. Benjamin opowiada historię w teraźniejszości. Pod koniec powieści zwraca się do sądu: „Moi bracia i ja byliśmy rybakami”. Jest to też pierwsze zdanie powieści.

Na początku powieści Benjamin jest już też dorosły i dlatego może wrócić wspomnieniami do przeszłości.

Obaj mówią w tym samym czasie. Czasem z mądrością dorosłego, a czasem te światy zupełnie na siebie na nachodzą. Chłopiec, który jest narratorem, nie wie za wiele o świecie, więc porównuje sytuacje, których nie zna do tych, które zna. Ja też tak robiłem, kiedy byłem dzieckiem. Benjamin kocha psy, kocha braci, żyje w bezpiecznym świecie, w którym ojciec co rano wychodzi do pracy i wraca. Jak ma nagle zrozumieć sytuację, w której ojciec już z nimi nie mieszka? Z matką i rodzeństwem? Może jest orłem, który zapewnia rodzinie jedzenie, ale żyje wysoko w przestworzach?

Tak rozumie świat. Ale może właśnie to, że ojciec wyjechał, zburzyło porządek jego świata i było przyczyną rozłamu w rodzinie?

Masz racje. Matka, która ma sześcioro dzieci, nie daje rady zrobić wszystkiego sama. Jest silna, kontrolująca, ale nie daje rady sprostać wszystkiemu. Ona jest największym prorokiem. Na samym początku sprzeciwia się wyjazdowi. Mówi do męża: „Jak wyjedziesz, stanie się coś złego”. Ale on wyjeżdża, żeby zarobić pieniądze. A rodzicielstwo nie jest czymś, co można robić w pojedynkę. Zwłaszcza kiedy ma się tak dużą rodzinę. Muszą być mama i tata. Moja powieść sprzeciwia się modelowi rodziny, w którym ktoś musi wyjeżdżać z miasta albo kraju, by pracować. Rodziny, w których żyło ze sobą kilka pokoleń, dziadkowie, wujkowie, kuzyni, zostały zniszczone przez współczesność. Dostałem wczoraj wiadomość od siostry, że kiepsko się czuje i że jej smutno. Co mogę zrobić? Jestem w USA, a ona w Nigerii. Chciałbym pójść i ją przytulić, a mogę tylko zadzwonić. Powieść przygląda się więc nowej strukturze rodziny.

Wiara, przeznaczenie, duchowość nie są dziś częstymi tematami w literaturze. Dlaczego po nie sięgasz?

Po części właśnie dlatego, że nie są to dziś popularne tematy. Wolę patrzeć na kraniec świata i widzieć to, co nam łatwo umyka. Poruszam oczywiście tematy, które poruszają teraz też inni – problem imigrantów, sprawiedliwości i mniejszości narodowych, jak również miłości, braterstwa i rodziny. Ale w duchu najbardziej ciekawią mnie fundamentalne pytania o sens życia, o pochodzenie, moralność i przeznaczenie. To są cztery filary, na których buduję. Po co istnieję i jaki jest mój cel w życiu? Jak sobie z tym poradzę? Co się ze mną stanie za 10 lat? A jeśli coś złego, to jak mogę temu przeciwdziałać? Czy w ogóle mogę? To są dla mnie istotne pytania i lubię się nad nimi zastanawiać, pisząc.

Orkiestrę mniejszości opatrzyłeś mottem, które jest powiedzeniem ludu Igbo: „Dopóki ofiara nie przedstawi własnej wersji wydarzeń, dopóty w historii polowania bohaterami zawsze będą drapieżniki”. Chi jest narratorem, który przedstawia tę mniej popularną wersję wydarzeń?

Narrator jest głosem ducha. Lud Igbo wierzy, że mamy w sobie ducha. Można go porównać do anioła, który nam towarzyszy w ciągu życia i odchodzi, gdy umieramy. Dusza idzie na wzgórza przodków, do nieba, ale anioł stróż, który pomagał nam podejmować dobre decyzje i opiekował się nami, już nas wtedy opuszcza. Był przewodnikiem, ale tylko za życia. I o tym jest moja powieść.

I o drodze, wędrówce.

Chi sam w sobie jest podróżą. Reinkarnuje się i opowiada historię wszystkich czasów.

A kiedy umieramy, chi mówi w naszej obronie, jak na procesie?

Tak, tłumaczy, dlaczego żyliśmy tak, a nie inaczej i broni naszych decyzji. Przed sędziami, którzy będą nas kiedyś sądzić. Chi to manifestacja naszej świadomości.

Chi w Twoim imieniu też ma znaczenie?

Tak, to modlitwa do opiekuńczego ducha Chi. Duch ten jest obecny mocno w sposobie patrzenia na świat ludu Igbo.

Co z tego świata może przeniknąć do świata zorientowanego mniej duchowo? Jakie wątki w literaturze afrykańskiej uważasz za najciekawsze?

Opowiadam historie inaczej, ponieważ czuję, że Afrykanie, nawet dzisiaj, w tych nowoczesnych czasach, patrzą na świat inaczej. O wiele więcej jest w tym spojrzeniu polegania na duchowości. Do dziś silna jest wiara w to, że istnieją dwa równoległe światy – świat fizyczny i świat duchowy. Oba istnieją obok siebie, niemożliwa jest więc wiara w to, że wszystko jest racjonalne i całkowicie namacalne. Widać to w moich książkach. I widać to w filmach kręconych w nigeryjskim przemyśle filmowym – Nollywoodzie. Taki jedynie racjonalny świat dopiero byłby według mnie szalony.


Chigomie Obioza był gościem Big Book Festival

Czytaj również:

Kruche kobiety
i
Kobieta z szyldem „#MeToo”, autor: surdumihail, Pixabay/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Przemyślenia

Kruche kobiety

Paulina Małochleb

W 2017 r. szwedzka dziennikarka Matilda voss Gustavsson przeprowadziła śledztwo, które zachwiało Akademią Szwedzką, wywołało skandal i spowodowało jedną z największych debat ostatnich lat w Szwecji.

Paulina Małochleb: Kiedy wybuchł skandal związany z działaniami Harveya Weinsteina, redakcja „Dagens Nyheter” szukała podobnego tematu w Szwecji. Dlaczego akurat plotki dotyczące Jean-Claude’a Arnaulta wzięłaś na warsztat?

Czytaj dalej