O naturze męskości
i
ilustr. Joanna Grochocka
Opowieści

O naturze męskości

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 1 minutę

W ostatnim czasie najtęższe umysłu epoki pochylają się nad istotą prawdziwej męskości. Czym jest? I idą za ciosem, pytając dalej: gdzie się zapodziała?

Nie wiadomo, czym jest, ale wiadomo, że wszyscy ją zgubili.

Pułapki współczesnych teorii, labirynty pojęć doprowadziły do obłędu niejednego felietonistę. Pomimo ryzyka, chciałbym dołączyć do dyskusji.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Otóż sądzę, że prawdziwi mężczyźni siedzą dziś w przedszkolu.

Nikt nie kocha bardziej samochodów niż czterolatek, pięciolatek. Nikt nie zna się lepiej na robotach. Nikt z większym skupieniem nie studiuje anatomii dinozaura – bestii, którą każdy nosi w sobie.

W kontekście tego faktu trudno nie zacytować słów Jezusa z Ewangelii według św. Mateusza: "Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego". Postawmy na chwilę znak równości między Królestwem Niebieskim a naszą Prawdziwą Naturą. Myślę, że to rzuca cenne światło w naszej dyskusji, oświetlając zarazem kierunek, w którym powinien udać się każdy mężczyzna: wojna, powszechna motoryzacja, wizje przerażającej przyszłości, potwory – owszem, tyle że na niby.

Czytaj również:

Nuda
i
„Młodość”, Frederick Carl Frieseke, 1926 r., Los Angeles County Museum of Art/Rawpixel (domena publiczna)
Opowieści

Nuda

Łukasz Nicpan

Prawdziwą nudę poznałem w Radomsku, w ceglanym domu dziadków, u których co roku spędzałem wakacje. Całe dwa miesiące w czteroizbowym domu z gankiem pośród ogrodu pełnego kwiatów, malin, jaśminów, krzewów porzeczek i agrestu. Codziennie te same lwie paszcze, malwy, maliny, jaśminy, porzeczki i agrest. W sadzie dojrzewały renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie. Codziennie te same renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie.

W biblioteczce dziadka stały cztery książki po niemiecku, bez obrazków, a po polsku – tylko dwa tomy encyklopedii Orgelbranda. Jedyną książeczkę, jaką przywiozłem ze sobą z Łodzi, rymowaną opowiastkę o amerykańskim milionerze, umiałem już na pamięć. Miała tytuł Mister Twister. Na pamięć znałem nawet nazwisko jej autora. Nazywał się S. Marszak.

Czytaj dalej