Stało się. Katastrofa, którą przeczuwaliśmy, którą tak pracowicie produkowaliśmy, w końcu nastąpiła. I schodzimy pod ziemię, do Rhizopolis, mrocznej sfery, w której zamiast nieba nad naszymi głowami plączą się korzenie drzew. Tak zaczyna się scenariusz do filmu Joanny Rajkowskiej. Ten film nigdy nie został nakręcony. On już się dzieje, na żywo, w Zachęcie, w której artystka zbudowała scenografię Rhizopolis. W rolach głównych występujemy my sami, którzy wchodzimy do tego podziemnego uniwersum.
*
Trzeba chwili, żeby oczy przyzwyczaiły się do mroku panującego w Rhizopolis. Pod nogami nie ma już wypolerowanej posadzki Zachęty; chodzimy po miękkim, żywym gruncie. Powietrze przesycone jest zapachem ziemi, drzew i żywicy. Tuż nad głową kłębi się gęstwina korzeni. To trochę tak, jakby znaleźć się po ciemnej stronie Księżyca; jesteśmy w lesie, a dokładniej mówiąc po drugiej stronie lasu, w jego podziemnym negatywie. W tej gęstej, pachnącej ciemności ukryte jest przejście. Nie prowadzi jednak z powrotem na powierzchnię rzeczywistości, z której przybyliśmy, lecz do sali kinowej. Na ekranie wyświetlany jest film o podziemnym mieście korzeni. Widzimy w nim ludzi, którzy wkraczają w tę cichą sferę, wędrują po niej najpierw na wpół po omacku, potem już pewniej, kiedy oczy przyzwyczają się do mroku. Za chwilę znajdą ukryte przejście i dołączą do nas, usiądą przed ekranem, aby oglądać kolejne osoby wchodzące do Rhizopolis.
A więc jesteśmy w ukrytej kamerze! Wychodząc z kina, wracamy przez Rhizopolis, teraz już oswojone i rozpoznane. To miejsce jest sugestywne, ale pozostaje przecież wystawą, instalacją, scenograficzną rzeźbą, którą Joanna Rajkowska zbudowała, żeby wciągnąć nas do swojego nienakręconego